To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Okaleczone zwierzę, nie mogąc skutecznie atakować swoich prześladow- ców, usiłuje zazwyczaj przed nimi uciec. Jeżeli słoń mimo rany atakuje, to drugi myśli- wy ściąga na siebie jego uwagę. Kiedy w końcu zwierzę wyczerpane ucieczką i upły- wem krwi słabnie, odważny łowca podcina mu żyłę na drugiej nodze. Słoń pada obez- władniony. Myśliwi odrzynają mu trąbę, co ostatecznie przyspiesza upływ krwi i powo- duje śmierć. Na polowanie drugim sposobem Pigmejczycy uzbrajają się w dzidy o długich drzew- cach zakończonych ostrzem w rodzaju harpuna. Myśliwi wbijają dzidę w brzuch śpiące- go słonia. Pod wpływem bólu zwierzę zrywa się do ucieczki. Wtedy dzida, tkwiąca har- punowatym ostrzem we wnętrznościach, uderza o ziemię, drzewa i krzewy i wbija się coraz głębiej. Polowanie takie trwa dłużej, gdyż słoń ucieka, dopóki ból i upływ krwi nie obezwładnią go całkowicie. Tyle opowiedział Mtoto. Smuga wyjaśnił swym przyjaciołom, iż słyszał o jeszcze in- nym sposobie łowów, a mianowicie o strzelaniu do słoni z łuków zatrutymi strzałami. Po trafieniu słonia strzałą Pigmejczycy podążają jego śladem i czekają, aż padnie mar- twy wskutek niezawodnego działania trucizny. — To mi bardziej pasuje do tych mikrusów — orzekł bosman Nowicki, który nie mógł jakoś uwierzyć, by Pigmejczycy wyruszali na takie polowanie uzbrojeni jedynie w dzidy. Wkrótce jednak łowcy ku swemu zdumieniu stwierdzili, że Mtoto powiedział praw- dę. Zabity słoń miał przecięte żyły i ścięgna pod kolanami obu tylnych nóg. Pozbawio- ny był również trąby, którą myśliwi zabrali od razu jako trofeum. Gromada karłów przystąpiła do ćwiartowania słonia. Przede wszystkim wykroili długie, białe kły, z których każdy ważył ponad dwadzieścia pięć kilogramów. Zgodnie ze zwyczajem miał je otrzymać naczelnik plemienia. Potem odrąbali nogi zwierzęcia i cięli cały tułów na spore kawały. Dopiero po dokonaniu tego przystąpili do budowania sza- łasów. Biali łowcy rozłożyli się obozem w pobliżu pigmejskiego koczowiska. Następnego dnia przygotowano ucztę. Miała ona trwać tak długo, póki cały zapas mięsa nie zostanie zjedzony. Mali ludzie i jeszcze mniejsza dzieciarnia napełniali osadę wesołym gwarem. Nie codziennie przecież udawało im się najeść do syta. Z całego ple- 167 mienia zaledwie dwaj myśliwi mieli odwagę polować na słonie, a nie każda ryzykowna wyprawa kończyła się pomyślnie. Tomek zachęcony przez Smugę uważnie obserwował afrykańskich karłów. Teraz się dopiero przekonał, że wbrew powszechnemu mniemaniu Murzyni nie wiodą w dżun- gli beztroskiego życia. Większość żyła w najprymitywniejszych warunkach, a głód i nie- dostatek były ich codziennymi towarzyszami. Tomek zwrócił również uwagę na stosu- nek dorosłych do dzieci. Maleństwa były otaczane troskliwą opieką nie tylko własnych rodziców, lecz wszystkich członków plemienia. O ile w wioskach murzyńskich spotyka- ło się na ogół mało dzieci, u Pigmejczyków roiło się od nich. Naśladując dorosłych, pig- mejscy chłopcy przysiadali na kamieniach bądź zwalonych pniach. Dziewczynki, jak kobiety, siadały wprost na ziemi, wyciągając nogi. Podróżnicy skracali sobie czas ciekawymi rozmowami na temat najniższych ludzi świata, a tymczasem nad ogniskami rumieniły się bryły mięsa. Gospodarze ofiarowali białym łowcom jedną nogę zabitego zwierzęcia. Smuga przyjął ten podarunek, a swoim wyjaśnił, że uważa to za gest przyjaźni ze strony Pigmejczyków. Wkrótce rozpoczęła się oryginalna uczta pod gołym niebem. Pigmejczycy i Bugand- czycy obsiedli kołem dymiące połcie pieczeni, która znikała w ich przepastnych brzu- chach z nieprawdopodobną szybkością. Jednocześnie raczyli się dzikimi owocami oraz jadalnymi roślinami i korzeniami. Tomek z przerażeniem spoglądał na pęczniejącego Samba. W końcu zaniepokojo- ny zawołał: — Sambo, jesteś już tak gruby, że brzuch ci pęknie za chwilę! Przestań pchać w sie- bie takie fury jedzenia, bo słabo mi się robi, gdy na ciebie patrzę. — Nie bój się, potężny biały buana — odparł Murzyn. — Sambo kocha jeść, a dobre mięso kocha Samba! Ty tylko zamknij oczy i nie patrz, a wszystko będzie dobrze. Ucztujący stawali się coraz bardziej ociężali. Naraz zadudniły bębny „ngoma". Rozpo- częły się tańce przeplatane śpiewem. Zaimprowizowany przez Pigmejczyków taniec przedstawiał łowy na słonia. Jed- ni tancerze napinali łuki, inni potrząsali krótkimi, ostrymi dzidami bądź harpunami, a Mtoto, jako główny bohater dnia, skradał się niczym lampart, zadawał zdradliwe cio- sy wyimaginowanemu słoniowi, unikał groźnych uderzeń jego trąby i kłów, aż ostatecz- nie zwyciężył olbrzymie zwierzę. Tomek i towarzysze z zainteresowaniem oglądali cie- kawe widowisko. Ta niezwykle oryginalna pantomima kończyła się wręczeniem kłów zabitego słonia naczelnikowi. Stary Pigmej czyk, zadowolony ogromnie z darów otrzymanych od bia- łych ludzi, ofiarował Smudze jeden ciężki kieł. Smuga dziękował naczelnikowi, lecz rów- nocześnie niemal nie odrywał wzroku od nóg czarownika. Uwagę jego przykuły nało- żone ponad kostkami opaski, wykonane z brązowej skóry o czarnych i jaskrawo białych pręgach ułożonych w oryginalne desenie. 168 Bosman miał właśnie zamiar odnieść cenny dar do namiotu, ale w tej chwili Smuga zbliżył się do czarownika. — Jak się nazywa zwierzę, z którego masz zrobione opaski na nogach? — zapytał. Czarownik z wielkim upodobaniem spojrzał na skórzane ozdoby i odparł: — Okapi... Tomek i bosman krzyknęli zdumieni. Smuga gestem nakazał im milczenie i powie- dział: — Słyszałem o takim zwierzęciu. Czy to prawda, że żyje ono w dżungli? — Ono żyje tam, gdzie bagno i gąszcz — wyjaśnił czarownik. — Dobre mięso, do- bra skóra. — Chciałbym schwytać okapi. Czy mógłbyś, wielki czarowniku, powiedzieć, gdzie można je znaleźć? — zapytał Smuga. — To trudne. Okapi jest mądry. Wie, że człowiek boi się bagna. Okapi tam siedzi i dobrze chowa swoje dobre mięso i skórę. Idź, buana, dwa księżyce tam — odpowie- dział czarownik wskazując na zachód. — Trafisz na bardzo wielkie bagno. Tam szukaj, a może znajdziesz