To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

A mistrze to nie lada w zamącaniu rebelii: bo gdy zuchom pośród was wolnością pochlebili od proga, reszcie pętle desperacji zarzucaj ą na szyje. Tak się zawsze rozruchy wszczyna." Wejrzeniem dzików w ostępie wyzieraj ą teraz waganty ku obu rycerzom. Pochwyci dziewka te ich spojrzenia i ująwszy się pod boki, natrząsa się nad nimi z daleka: „Oj, durneż wy, durne!... Po tym wszystkim, co dziś na mieście było, nie odgadnąć od razu, co za jedni są ci panowie!" Żonglerzy, a za nimi goliard, doskocządo niej czym prędzej, z daleka już rozpytując niecierpliwymi gestami. A lekarz wydziwia za nimi, jak to kobieta każde pismo zawczas nosem zwęszy, gdy nasza natura męska wszystko dopiero wyrozumieć musi głową domacać łapą. A najbardziej niewczesne w życia każdej sprawie są wiadomo, igrce sztuk wszystkich. „Bój się Boga, kobieto - woła ku niej - zrób tu co, zarządź jakoś, bo..." „Już ja tu z nimi...! Siadać!" - Przytupnie odpędzając ich od siebie. Obsiada posłusznie ławy. „Wina dam." „Dawaj" - nie uradują się tym razem, lecz westchną. A że mleczna w przyszłości baba dziewką była tymczasem, więc bodaj beczki mlekiem pokarmi „to-to" - jak z urągliwym wobec lekarza gestem obzywa rybałty. A jednak przed rycerzami, dybiącymi na tych chłopców zdrowie i życie, zastawia jakby sobą „to-to": pod boki wciąż ujęta, odyma się ta kwoka. I rada, bardzo rada widzi, jak jeden za drugim maczaj ą gęby, ciągną wińsko. „Dobra kobieta!" - sam płatnerz przyznać to musiał. Nieochoczo jednak pij ą tym razem waganty. Z dłonią u czoła siedzą oto nad kuflami markotni bardzo - w tej trosce o się. Tylko, którego dziewka najbardziej uchronić by chciała - ledwie wargi umaczał, już rozochocił serce, smętkom przekorne. „Na toż bo nam przyszło! - wzdycha niby - za sławione bohatery samemu szyję dać!..." I poskoczywszy między kamraty, zerwał któremuś z kuglców kaptur dzwonkowy, by w niego się przystroić. „Miejcież, panowie, bodaj wesołka prawego na to zakrólowanie wasze śród igrców. A tym okrzepłej króle na tronach siedzą, im gorliwiej pląta się u ich nóg chwalca z gęsią by każdy widział - czym jest igra przed frasobliwością czynu." Płatnerz tymczasem pochyla się oto nad tym wielkoludem na ławie. „Przyległe się coś na długo? Hę?... Chociażeś, panie, chłop duży, uprzedzałem cię jednak, że nad dzisiejsze to moce człecze dźwiganie zbroi takiej. Aleś się uparł!" Począł się przerzucać na boki olbrzym nieruchawy, chrobotać zbrój ą o mury, szczękać jej żelazem. Więc towarzysz jego wraz z płatnerzem podejmują go pod pachy, gęślarz w wesołkowej czapie spycha mozolnie stopy jego z ławy. Postawili go wreszcie na ziemi okrakiem szerokim. 80 „Tu ci się, panie, żelazo nakolennicy w ciało załamuje nad łydką. Nie dziw, że się ruszać nie możesz. Boli?" „Broczy - zauważa towarzysz jego. -1 tu, pod pachą. Pod naszyjnicą na piersi, drugiego byś schował; zaś na grzbiecie sińce chyba wygniataj ą się widzę, guzami srogimi." „Dobry z ciebie krawiec!" - natrząsa się nad płatnerzem kukła dzwonkowa. „Nie na niegoż przecie krojono... (Gdzie ten, na którego miarę rzecz pomyślana była!...) Ale to wszystko wnet się tu poprawi i uładzi jak trzeba." I odchylając fartuch skórzany, dobywa z wora na brzuchu młoty, cęgi, świdry oraz innych narzędzi garście całe. „Trzymaj!" - Wtyka to wszystko gęślarzowi w ramiona, czyniąc go sobie czeladnikiem na podręczu. - Imał się pracy: rozcina pierścienne sploty zbroi, wielkie kawały kolczugi tu wyjmuje, ówdzie znów za łaty wstawia, u nakolanka odgina blach żelazny, nitom obcęgami łby ucina. Tu rzecz całą na ciepło poprawić zamierza: popędza oto przygodnego czeladnika, by na żużlach komina zagrzał mu klubiki jakoweś - a dziewkę wprzódy o miech poprosił. Ten ledwie zazberkał dzwonkami po izbie, a już klęczał oto pod dymnikiem. A że gęślarz, więc i z miecha nawet rytmiczne wraz świsty dobywa. I chwali sobie tę robotę: „Młodzieńcza bardzo jest twoja sztuka, kowalu! że w niecierpliwej gorącości, na sam zapał jeszcze dmuchając, rzecz swoją czyni. A i żywioły dla się popędza: wiatrom dąć, ogniowi buchać każe! I niczego się nie boi. Obraz piekła z kuźnicy czyni; diabłu bodaj dzieło swe zleci, gdy mu się w części jakowej ś twardzi pod ręką nie dość prędko ugina w uformowanie kształtne... A że każda rzecz zdziałana ma w sobie tyle ducha i mocy, ile ich robotnik z duszy swej udzieli - hej, zaklną się chyba one i w tę zbroicę - zapału czarnoksięstwem! Hej, kędyż ta zbroja rycerza nie poniesie! jakich zamierzeń szalonych mu nie ziści!... Już, mistrzu, twa „dusza" w ogniu spłonęła cała." „Dawaj! A chyżej niźli diabeł duszę." „Już!" - ni to z płomieniem w cęgach, ledwie brzęknąwszy dzwonkami w poskoku, przypadł doń czeladnik żwawy. I drugi młot wraz otrzymuje na podtrzymanie za kowadło. Na nity skują teraz pana, na krzepę, na moc, na sierdzistość harną! Piętrzyła się nad nimi wyniośle ta zbroica wielka, lękami naramiennych karwaszów jak gdyby na wszystko wzgardliwie odęta. Oni zaś w zatrudnieniu koło tej stopy pancernej i srogiej goleni w żelezie, ledwie do nakolennicy tej zbroi głowami sięgają: i mistrz z siwą brodą po pas, i czeladnik jego w dzwonkowym kapturze wesołka. I gwarzą przy robocie: „Nie dzierżstwa dla się szukaj ą panowie tacy, gdy wyruszają w światy." „Wiem: awantiury." „Głupiś, błaźnie! Wonczas to oni zbroję na się kładą, gdy na świecie nazbyt się już rozzuchwaliło to tałałajstwo wszystko, które gnębi życie i niży naturę człeczą. I na to wyruszają w światy rycerze błędni, aby się to wszystko dawniejsze arcywspaniałe oraz to przyszłe, duchem człeczym wolne - zgoła to, o czym wieszczą Muzy w obiecankach ciągłych ~ aby się to wszystko wreszcie znalazło i nastało między ludźmi!... I starł się na ten koniec smutek z oblicza ziemi!" - kończył z szerokim rozmachem ramienia i młota