To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Potem wiatr nagle ucichł i zaczął padać deszcz, ale tak ulewny, że miałem wrażenie, iż znalazłem się pod wodospadem. Zatrzasnąłem aparat fotograficzny i włożyłem go do futerału, ale wcale nie byłem pewny, czy woda się tam nie dostanie. Zmokłem okropnie. Miąłem wrażenie, że deszcz przesiąka mi przez skórę, a nic nie zapowiadało, by miał przestać padać. Nagle zdarzyło się coś niezwykłego. Tygrys wró- 300 301 na siebie uwagę słonia i odciągnąć go od Donalda. Oddaję teraz głos Donowi. — Nie wiem, po co mój ojciec, pisząc swoje książki, wspomina w nich o mnie. Nie cierpię, jak się o mnie pisze lub mówi. A poza tym całe to wydarzenie wydaje mi się teraz zwykłą przygodą i nie ma o co robić tyle hałasu. Ojciec opisał już, jak się to wszystko zaczęło i jak doszło do tego, że siedziałem na akacji z aparatem Dudhvala, aby sfotografować tygrysa, który poprzedniej nocy zabił i pożarł naszego bawołu. Po wczorajszej u-czcie zostało z niego tak niewiele, że postanowiłem u-wiązać nową, żywą przynętę, by zwabić tygrysa, gdy zacznie krążyć w okolicy, jak to zwykle robią tygrysy, zanim zbliżą się do pozostawionych resztek żeru. Moja ambona była usytuowana bardzo wygodnie. Łeb i racice pierwszego bawołu leżały o trzydzieści jardów na lewo, a pode mną biegło koryto strumienia. Nasz shikari Kunmarie mówił mi, że jest ono drogą, którą pantery zdążają do wodopoju. Łączy się z nią płytki rów, którym tygrys przyszedł poprzedniej nocy. Trochę na prawo, w doskonale widocznym miejscu, uwiązana była nasza trzecia żywa przynęta. Drugą, uwiązaną za rzeką, wczorajszej nocy zabiła pantera. Gdy tylko się ściemniło, usłyszałem alarmowe sygnały sambara i małp. Wiedziałem więc, że gdzieś blisko jest tygrys lub pantera, a sądząc z hałasu, jaki robiły zwierzęta, musiał to być raczej tygrys. Potem gdzieś niedaleko usłyszałem ryk tygrysa, na który z trochę większej odległości odpowiedziała pantera. Przygotowałem się do fotografowania, ale muszę przyznać, że lepiej się czuję, gdy mam w ręku strzelbę, a nie aparat. Mój staruszek ciągle mówi, że lepiej fotografować zwierzęta niż je zabijać. W teorii przyznaję 300 wałem to wtedy szczególnie żywo i wolałbym mieć przy sobie sztucer. Po chwili usłyszałem jakiś głuchy odgłos i zaraz po nim ryk bawołu. Domyśliłem się, że zabił go tygrys, bo pantera dusi swoją ofiarę, która broni się rozpaczliwie. Nie słyszałem odgłosów walki, zapewne bawół natychmiast padł martwy, ze złamanym karkiem. Skierowałem aparat w prawo, w miejsce, gdzie bawół był uwiązany. Nacisnąłem wyzwalacz i oślepiający promień światła przeciął ciemność. Zaskoczony tygrys warknął przeciągle: — Gr-a-ahm! — i zaraz potem rozległ się trzask gałęzi. Król dżungli umknął w las. Nie mając nic więcej do roboty, ułożyłem się do snu z miłym przeświadczeniem, że udało mi się zrobić ciekawe zdjęcie. Ambona okazała się twarda, żałowałem więc, że nie mogę wrócić do naszej chatki. Musiałem od razu zasnąć, bo kiedy nagle się obudziłem, ambona chwiała się jak oszalała na szarpanym wiatrem i trzeszczącym drzewie. Noc była niesamowicie ciemną, aż rozjaśniła ją błyskawica, po której nastąpił grzmot. Zorientowałem się, że zbliża się potężna burza. Wiatr zrywał z drzew liście i małe gałązki, które przelatywały mi przed oczami, a brezentowy dach powiewał nade mną, trzymając się tylko jednym końcem pnia akacji, do którego go uwiązaliśmy. Brezentowa płachta ibiła o gałęzie, robiąc mnóstwo hałasu. Potem wiatr nagle ucichł i zaczął padać deszcz, ale tak ulewny, że miałem wrażenie, iż znalazłem się pod wodospadem. Zatrzasnąłem aparat fotograficzny i włożyłem go do futerału, ale wcale nie byłem pewny, czy woda się tam nie dostanie. Zmokłem okropnie. Miąłem wrażenie, że deszcz przesiąka mi przez skórę, a nic nie zapowiadało, by miał przestać padać. Nagle zdarzyło się coś niezwykłego. Tygrys wró- 301 że postąpił bardzo igłupio uciekając; to, co go tak przeraziło, było bowiem zwykłą błyskawicą. Wrócił więc i zaczął rozszarpywać bawołu, którego tylko co zabił. Nie odważyłem się zrobić zdjęcia. Wolałem nie myśleć, co stałoby się z pożyczonym aparatem, gdybym go otworzył na tym piekielnym deszczu. Zresztą i tak nic by nie wyszło z fotografii. Światło mojej ręcznej latarki nie mogło przebić się przez deszcz do miejsca, w którym ibył tygrys. W końcu deszcz trochę się uspokoił i słychać było wyraźniej odgłosy ucztowania tygrysa. Nagle uwagę moją zwrócił chlupot wody. Korytem szło jakieś potężne zwierzę, brodząc w rwącym potoku, którego bulgotanie słyszałem pod moją amboną. Słoń! Zrozumiał widocznie, że w taką ulewę nie uda mu się pożywić, nie zrywał więc gałęzi i szukał tylko schronienia. Zbliżał się coraz bardziej, gdyż chlupot stawał się coraz głośniejszy. Tygrys usłyszał go także i bynajmniej mu się to nie podobało, bo ryknął przeraźliwie: — Wr-aah! Właściwie powinien był umknąć, gdyż tygrysy i słonie unikają się wzajemnie, jeśli tylko jest to możliwe. Ale ten tygrys był widocznie wyjątkiem. Żarł w dalszym ciągu i był rozwścieczony. Ryczał więc groźnie raz po raz: — Wr-aah! Wr-aah! Wr-aah! Chlupot nagle ucichł. Słoń próbował bić trąbą o ziemię, co robi zawsze, gdy chce spłoszyć wroga. Zawiadamia go w ten sposób o swoim przybyciu. Ale zamiast w twardą ziemię, trafił trąbą w wodę i muł. W rezultacie rozległ się dźwięk przypominający wycieranie bardzo zakatarzonego nosa. Tygrys wpadł w jeszcze większą pasję i zaczął jeszcze groźniej ryczeć, co przypuszczalnie odstraszyłoby słonia, który poszedłby sobie, zostawiając tygrysa przy 302 go. Nagle zerwał się porywisty wiatr i brezentowa płachta wionęła jak ogromna flaga, uderzając w gałęzie drzewa nad samym łbem słonia. Tygrys spłoszył się tym hałasem i skoczył w krzaki, lądując obok słonia. Wielki zwierz rozzłościł się i przestraszył, nie mógł się bowiem zorientować, czy tygrys umyślnie go zaatakował i czy nie znany przedmiot powiewający mu nad łbem nie okaże się niebezpieczny. Spojrzał w górę i wtedy zobaczył wszystko: brezentową płachtę, ambonę i mnie. Zatrąbił przeraźliwie i rzucił się na akację, z trzaskiem uderzając łbem w pień drzewa