To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Przypadek chciał, iż właśnie tego wieczoru przegrywał za każdym razem. Toteż jego zły humor uzewnętrzniał się w najbardziej przykrych zarzutach pod adresem profesora, adwokata, a nawet „dziadka”, kiedy ta fikcyjna postać nie miała tej liczby atutów, jaką doktor spodziewał się u niej znaleźć. Ale profesor z niezmąconym spokojem ustawiał swoje żetony, adwokat zaś zbywał żartem najbardziej zjadliwe wymówki. — Dlaczego miałbym zmienić metodę, skoro wygrywam grając źle, podczas gdy pan przegrywa grając doskonale? — mawiał doktorowi. Tak zastała ich dziesiąta. Kajsa przygotowała herbatę we wspaniałym miedzianym samowarze i podała ją z dużym wdziękiem, po czym ulotniła się dyskretnie. Wkrótce pani Greta zawołała Erika i zaprowadziła go do mieszczącego się na drugim piętrze ślicznego i schludnego pokoiku, który odtąd miał być jego pokojem. Trójka przyjaciół została sama. — Czy powie nam pan wreszcie, kim jest ten młody rybak z Nore czytający Gibbona w oryginale? — zapytał wówczas Bredejord, słodząc drugą filiżankę herbaty. — A może to temat zakazany i ma być starannie ustrzeżony przed naszą niedyskrecją? — Tematu nie okrywa tajemnica i chętnie opowiem wam historię Erika, o ile jesteście zdolni zachować ją dla siebie — odrzekł Schwaryencrona z resztką urazy. — Och, wiedziałem, że musi się w tym kryć jakaś historia! — wykrzyknął adwokat, sadowiąc się wygodnie w fotelu. — Słuchamy pana, drogi przyjacielu, i może pan być pewien, że nie zawiedziemy pańskiego zaufania!... Wyznam panu, iż ten człowieczek już mnie intryguje jako swego rodzaju problem. — Bo też jest to rzeczywiście żywy problem — podjął doktor, mile połechtany ciekawością swego przyjaciela — problem, którego rozwiązanie, jak ośmielam się sądzić, najprawdopodobniej znalazłem. Przedstawię wam wszystkie dane, a wy powiecie mi, czy zgadzacie się z moimi wnioskami. Schwaryencrona oparł się o duży piec kaflowy i zaczynając od momentu, w którym rozpoczyna się nasza opowieść, wyjawił, jak doszło do tego, że zauważył Erika w szkole w Nore i zasięgnął o nim wiadomości. Nie pomijając żadnego szczegółu, opowiedział, co mu wyznali Malarius i Hersebom, mówił o kole ratunkowym z napisem „Cynthia”, o ubrankach pokazanych mu przez panią Katrinę, o wyhaftowanych na nich inicjałach, o koralowej grzechotce, o łacińskiej dewizie, wreszcie o cechach antropologicznych, tak wyraźnych u Erika. — Jesteście teraz w posiadaniu wszystkich elementów powstałego przede mną problemu — ciągnął. — Spieszę zwrócić waszą uwagę na to, że poziom wykształcenia chłopca, jakkolwiek wyjątkowy, jest jedynie zjawiskiem drugorzędnym, zawdzięczanym wpływowi Malariusa, i nie trzeba go brać pod uwagę. Ów poziom wykształcenia sprawił, że zainteresowałem się podmiotem sprawy i zebrałem informacje na jego temat. Ale w gruncie rzeczy nie ma to większego znaczenia dla kwestii zasadniczej, którą stawiam w sposób następujący: Skąd pochodzi chłopiec? Gdzie należy wszcząć poszukiwania w celu odnalezienia jego rodziny? Podstawowymi elementami problemu, jedynymi, jakie mogą naprowadzić nas na ślad, są więc: 1) Fizyczne cechy rasy chłopca; 2) Nazwa „Cynthia” wypisana na kole ratunkowym. Co do punktu pierwszego nie ma wątpliwości: dziecko należy do rasy celtyckiej. Prezentuje wręcz typ celtycki w całej krasie i czystości. Przejdźmy do punktu drugiego. ,,Cynthia” jest bez wątpienia nazwą statku, do którego należało koło. Taką nazwę mógł nosić zarówno statek niemiecki, jak i angielski. Nie była Jednak napisana gotykiem. Wobec tego statek był angielski... no, powiedzmy anglosaski, gwoli dokładności. Wszystko zresztą potwierdza tę hipotezę, albowiem tylko statek angielski, płynący do Inverness lub na Orkady czy też stamtąd wracający, mógł zostać zepchnięty przez sztorm na wody przybrzeżne Nore. A zdajecie sobie chyba sprawę, że mały żywy rozbitek nie mógł dryfować zbyt długo, przetrzymał bowiem głód i niebezpieczeństwa swojej ryzykownej żeglugi!... A teraz, kiedy już wszystko zostało powiedziane, jakie są wasze wnioski, drodzy przyjaciele? Ani profesor, ani adwokat nie uznali za stosowne odezwać się choć słowem. — Zapewne nie wiecie, jaki z tego płynie wniosek — podjął doktor z nutką triumfu w głosie. — Może nawet dostrzegacie pewną sprzeczność między tymi dwoma elementami: dziecko rasy celtyckiej i statek o nazwie anglosaskiej? A to po prostu dlatego, że zapomnieliście o pewnej okoliczności o kapitalnym znaczeniu, a mianowicie o istnieniu w łonie Wielkiej Brytanii ludu rasy celtyckiej z siostrzanej wyspy Irlandii!... Ja także początkowo nie pomyślałem o tym i dlatego nie dostrzegałem oczywistego rozwiązania problemu