To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Proszę pana - podjął nieśmiało Halliben - a te napisy na ścianie, które głosiły koniec świata? - Pan Braunheld potrafiłby to panu doskonale wytłumaczyć, pułkowniku, ale ja go zastąpię. To nie jest zbyt skomplikowane. Pokrywa się ścianę pewną substancją, a następnie puszcza na nią niewidzialne promienie nadfiołkowe, pod których wpływem substancja zaczyna świecić. Pan James korzystał z pańskiej nieobecności w bibliotece i pisał na jej ścianach, co mu było potrzebne. W naturalnym świetle napisy nie były widoczne, ale zaczynały świecić w ciemności, kiedy przez otwór w oczach portretu puszczano na nie niewidzialne światło nadfiołkowe. - Mój Boże - splótł ręce pułkownik - i ja to wszystko przyjmowałem za szczerą prawdę! Byłem przekonany, że to znaki z zaświata. Widzenia! - zakończył z goryczą. - Muszę panu powiedzieć, panie profesorze - nadal znęcał się Holmes nad swym przeciwnikiem - że w tę sprawę włożył pan ogromny zapas pomysłowości. Na przykład ten szyfr na pocztówce był po prostu kapitalny. Rozwiązaliśmy go w ostatniej nie mal chwili. - Winszuję - warknął Braunheld. - A swoją drogą - odparował Sherlock - tego rodzaju dokumenty nie powinny wałęsać się po pokojach starego sługi, który normalnie nie otrzymuje pozdrowień z Brigthon. - Szczeniak - wrzasnął Braunheld - nie schował tej pocztówki! Zgubił, bydlak, mnie i siebie. Sherlock nie zwrócił uwagi na ten wybuch i rzekł do pułkownika: - A teraz kolej na pana. Chciałbym się dowiedzieć, jak się pan zapoznał z tym fałszywym pastorem? - Spotkaliśmy się w pociągu. W trakcie rozmowy opowiedział mi, że miewa dziwne widzenia - świecące oczy, napisy, które go wzywają do pokuty, oznajmiają koniec świata i tak dalej. Możecie sobie, panowie, wyobrazić, jak bardzo mnie to uderzyło. Przecież od pewnego czasu widywałem zupełnie to samo. Wrażenie było tak silne, że nabrałem niezłomnego przekonania o zaświatowym pochodzeniu znaków w mojej bibliotece. Teraz dopiero widzę, jakim idiotą byłem. - Jest pan całkowicie wytłumaczony - rzekł Holmes łagodnie. - Jakże pan mógł przejrzeć taką szatańską grę. I co dalej? - Zaczęliśmy się spotykać - ciągnął Antoni swą niewesoła opowieść. - Pastor mnie przekonał, że powinniśmy się przygotować do zbliżającego się końca świata. Należy czynić pokutę i rozdać biednym majątek. Za jego namową spieniężyłem wszystko, co miałem, nawet willę. - Wiem o tym - wtrącił Holmes - z tego powodu poróżnił się pan ze swym radcą prawnym. - Tak jest. Pod wpływem tego szubrawca nie słuchałem ani prawników, ani lekarzy, zerwałem z najbliższymi. Biedny Johnie, tyś też to odczuł podczas swej ostatniej wizyty. - Jak to wszystko było sprytnie obmyślone - pokiwał głową Holmes. - John jest w Londynie, a na stole pozostał własnoręczny list pułkownika zawiadamiający o jego wyjeździe. Można było spokojnie zastrzelić pułkownika, zakopać jego zwłoki w ogrodzie, a nikt by nawet nie próbował ich szukać. Nawet sam doktor Watson zeznałby w sądzie, że tajemniczy wyjazd jego szwagra był wynikiem melancholii i manii prześladowczej, która go opanowała w ostatnich czasach... No, ale stało się inaczej, a epilog nie będzie miły dla pana Braunhelda. Wezwij policje, Watsonie. Chciałem spełnić to polecenie, ale nagle rozległ się za mną okrzyk „Ręce do góry, wszyscy”. Dostrzegłem, że Holmes je podniósł i machinalnie uczyniłem to samo. - Ratunku, bandyci! Panie pułkowniku, pan cały? - Nie krzycz, Johnie - uspokajał go Halliben. – Jestem zdrów i cały. Teraz dopiero stary sługa rozejrzał się przytomniej po pokoju. - Co - zawołał - pan doktor tutaj! I ten drugi pan, a gdzie bandyci? - Uciekli - krótko wyjaśnił Holmes. - A James? - To pan go rozwiązał? - zapytałem domyślając się wszystkiego. - Ja - pochwalił się Higgins. - Wróciłem wcześniej i widzę Jamesa związanego pod drzwiami z kneblem w ustach. Usunąłem knebel i dowiedziałem się, że na górze są bandyci. Rozpętałem Jamesa i razem pobiegliśmy na górę, ale mnie wyprzedził. Później usłyszałem strzał i bałem się, że panu pułkownikowi stało się coś złego. Ale chwalić Boga wszystko w porządku. - Ach, Johnie, Johnie - pokiwał Halliben głową - muszę ci podziękować za troskę o mnie, a przecież sam dopomogłeś zbrodniarzom w ucieczce. Własnymi rękami rozwiązałeś pęta Jamesowi, a on dybał na moje życie. Higgins spojrzał na niego osłupiały, nic nie rozumiejąc, a następnie zwrócił wzrok w moim kierunku. Ciężko mi było opowiedzieć całą prawdę staremu słudze, ale wyręczył mnie Holmes, w oględny sposób wyjaśniając udział Jamesa w planowanej zbrodni