To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Potem do łóżka, z mądrą książką. Historia Bizancjum, Ostrogorskiego, na przykład. Powiew historii, muśnięcie wieczności, nie martw się, wszystko już było, trzydzieści tysięcy oślepionych bułgarskich jeńców przedefilowało przed swoim władcą, Bizantyjczycy odesłali mu ich z pola bitwy, pokonanych, z wyłupionymi oczyma, król Bułgarów nie wytrzymał tej makabrycznej defilady – oni czasem też nie wytrzymują – szpila w sercu, padł. Oddychaj spokojnie. Pies ich trącał, nie przydybią cię. Nie dam się zniszczyć, powtarzam, oparty o mur, koszula rozpięta. Myślę tylko o tym murze: że szary i że chropowaty. Kłucie ustąpiło. Nie dam im się, pomyślałem zawzięcie. Znowu jacyś zaszyfrowani „oni”, ale bynajmniej nie tak tajemniczy, jak by ktoś myślał. Nie sądzę, żebym im się specjalnie naraził, w ogóle nie byłem zbyt aktywny, wiedziałem swoje, pisałem spokojnie, nie angażowałem się 19 własną osobą po niczyjej stronie – wszystko działo się gdzieś poza moimi plecami – to oni, oni mieli dosyć czekania, to oni, zniecierpliwieni, zawistni, pożądliwi, spragnieni stanowisk, zaszczytów, przywilejów, darmochy – oni wybrali sobie mnie na ofiarę. Grali o swoje koryto, bez świadomości, że są manipulowani (albo też godząc się z tym, że ktoś nimi rozgrywa swoją partię). Powtarzali bezwstydnie najbardziej skompromitowane formułki, niepomni tego, że sami się opluwają. Poziom tego wszystkiego był żenujący. Gnojówa. Co mnie zawsze od nich odpychało, to także pewien wzgląd estetyczny – wszystko to brzmiało tak odstręczająco, obnażało takie chamstwo, że człowiek wolał się z nimi nie zadawać. „To nie jest towarzystwo dla przyzwoicie wychowanego człowieka” – powiedział mi kiedyś pewien operator filmowy, pochodzący ze wsi, chłopak miły i delikatny. Uznałem, że w tym prostym stwierdzeniu zawiera się pewna mądrość życiowa, do której ten człowiek doszedł sam, uporczywym przebijaniem się przez życie. Jemu chamstwo nie zaimponuje, jak może zaimponować wypędkowi z arystokracji, inteligencikowi, któremu wycięto genitalia – on napatrzył się chamstwa do obrzydzenia. Mógłbym poddać analizie cały ten mechanizm, który mnie zepchnął na dno, analizie psycho- socjologicznej (co już nieraz robiono, począwszy od lat trzydziestych) i strukturalnopolitycznej, to już byłoby coś nowego, bo każdy kraj ma swoją odrębność, nasze wydarzenia też ją miały, były one zgodne z czymś, co może jest nie tyle we krwi (nie chcę nawet myśleć tymi kategoriami), ile w klimacie społecznym tego kraju, gdzieś od początku siedemnastego wieku, coś, co przyczepia się do losu jak chwytliwy chwast, nie można się tego pozbyć, i wciąż wraca, w różnych przebraniach, wciąż się powtarza... Otóż mógłbym jej dokonać, tej analizy, ale nie o tym miała być opowieść i żałuję, że się zapędziłem w tę stronę. Może uczynię to kiedyś w bardziej sprzyjających warunkach, jeśli kogoś to będzie jeszcze wówczas interesować, w co wątpię. Na tej nieustannej aukcji katastrof i przewrotów liczy się tylko to, co jest fundamentalne, co zmienia bieg dziejów, a nie to, co stanowi dramat w życiu jednostek (a więc półdramat). Chociaż ten nasz półdramat, jako nieoczekiwana puenta sprawy, za którą umierały całe pokolenia ideowców, powinien świat zainteresować, nauczyć go czegoś, wstrząsnąć nim – ale nic z tego, wolą go odsunąć na bok, przeoczyć albo wygodnie wytłumaczyć, przypisać wyjątkowym układom, bo tak łatwiej jest sumieniu, a poza tym pozostanie wciąż jeszcze nadzieja, a jak żyć bez nadziei, jak kroczyć w ciemnym tunelu nie domyślając się, po której stronie jest światło? Nie zawiadomiłem Tońki o swoich zgryzotach, ale ona się jakoś o nich dowiedziała i zadzwoniła do mnie któregoś ranka: chce mnie odwiedzić, i to zaraz. Nie spodziewałem się moich dzieciaków przed południem i zgodziłem się. Jak się dowiedziała? Od kogo? Jakie ma dojścia? Nagle wszystko wydało mi się podejrzane. Czego chce? Dlaczego u mnie w domu? Rzadko tu wpadała i tylko na krótko, z wizytą raczej towarzyską. Moje mieszkanie było wciąż jeszcze mieszkaniem Sary, zostawiłem wszystko, jak było przy niej – ze względu także na dzieci, ale nie tylko, zresztą Krysia praktycznie mieszkała gdzie indziej, sama – tak, zaraz, o czym była mowa? Mieszkanie, aha. Nie sprowadzałem tu nigdy żadnej kobiety – Tońka, owszem, bywała tu, ale platonicznie – nie sprowadzałem nawet teraz, kiedy Sara miała już innego, nie wiem, dlaczego tak postępowałem, człowiek nosi w sobie mnóstwo różnych przesądów, i bardzo dobrze, że je nosi. Tońka o tym dobrze wiedziała i to, że teraz nalegała, żebyśmy się spotkali właśnie u mnie, było zastanawiające. Rozglądała się po mieszkaniu (pięćdziesiąt pięć metrów kwadratowych), jakby widziała je po raz pierwszy. Nigdy na nic nie zwracała uwagi, nie interesowały jej ani moje książki, ani zbiory, ani żałosny „wystrój” – zwykle paliliśmy papierosy i paplali – teraz obejrzała wszystko, szczególnie zdjęcie uśmiechniętej Sary („bomba dziewczyna! kto to fotografował?” – „ja” – „świnia jesteś, mnie nigdy nie zrobiłeś porządnego zdjęcia”), a potem objęła mnie i szepnęła patrząc mi w oczy: – Jurasku, wiesz, po co tu przyszłam? Żeby cię pocieszyć... – Nie wiem, jak ci się to uda. 20 – Ty wiesz jak... Tapczan. Położyłem się i przymknąłem oczy. Fala pożądania podpłynęła, kiedy Tońka zaczęła mnie rozbierać. Leżałem biernie, wsłuchując się w jej przyśpieszony oddech – i nagle pojawiła się twarz tamtej dziewczyny z biura dokumentacji, miła i wyniosła zarazem, zobaczyłem wykrój jej oczu, których koloru nie zapamiętałem, i pomyślałem sobie: to twój oddech, dziewczyno, to twoje usta, dziewczyno cudowna, to twoje wnętrze, uścisk twoich ud. Poczułem kurczowe zaciśnięcie dłoni na moich ramionach i szept Tońki: „Dobrze ci?” Kiwnąłem głową. Cudowna dziewczyna nie opuszczała mnie. Ale Tońka wdzierała się z uporem: „Dobrze cię pocieszam?” Tak, tak, dobrze. Szeptała, że zostanie ze mną, że jestem wspaniały – zamęczę cię, Jurasku, zamęczę – nie opuszczę, uczepię się – syczała przez zaciśnięte zęby. Na chwilę zapomniałem o wszystkim, co się wydarzyło, o wszystkim, co się dzieje za ścianami tego pokoju, także o tamtej dziewczynie. Leżeliśmy trzymając się w objęciach, zdyszani, ja opustoszały i smutny. Czułem się wystrychnięty na dudka. Tońka przyglądała mi się, jak wciągałem spodnie, i stwierdziła: – Przytyłeś. Tak, przytyłem, pasek zapinał się z trudem. Zajadałem zmartwienia – i przybierałem na wadze. Odruch z głodówki lat wojny. Ona przerzuciła kolorową sukienkę przez głowę, zapiąłem jej dwa guziczki z tyłu i spytałem: – Co cię tak ruszyło? Ach, nic, pomyślała tylko, że powinna się mną zająć. Wie, że mam kłopoty. Skąd wie? Od męża. Wyobraź sobie, powiada, mój Działacz wrócił do mnie