To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Nigdy jeszcze tak się nie bałem, Charlie. Nigdy. W tym tłumie byłem bezradny. Prawie zesrałem się ze strachu, gdyż nie mogłem jej obronić. Ten śmierdzący, gruby skurwysyn zabrał wszystko: paszport, dokument tożsamości, licencje lotnicze, wszystko. - Mac ci to załatwi, a twoja ambasada wyda paszporty. - Nie chodzi o mnie. Co będzie z Azadeh? - Dostanie fiński paszport, tak jak Szahrazad kanadyjski. Nie ma powodu do zmartwienia. - Czy ona jest jeszcze w Teheranie? - Jasne. Tom też powinien tam być. Miał przylecieć wczoraj z Zagrosu, z pocztą z domu... - To dziwne, pomyślał Pettikin. Nadal nazywam Anglię domem. Nawet teraz, gdy odeszła Claire, gdy wszystko minęło. - Wrócił właśnie z urlopu. - To chciałbym zrobić. Pójść na urlop. Już od dawna mi się należy. Może Mac będzie mógł wysłać jutro kogoś na zmianę. - Erikki klepnął Pettikina. - Jutro będzie futro, co? Hej, Charlie, to był wspaniały lot. Gdy zobaczyłem cię, myślałem, że albo śnię, albo jestem już na tamtym świecie. Dostrzegłeś moją fińską flagę? - Nie. To Ali. Jak ty go nazywasz? Rekowsky? - Rakoczy. - Rakoczy ją rozpoznał. Gdyby nie on, w ogóle bym się nie połapał. Bardzo mi przykro. - Pettikin spojrzał na Erikkiego. - Czego on od ciebie chce? - Nie wiem, ale cokolwiek to jest, chodzi o jakieś sowieckie knowania. - Erikki zaklął. - Więc zawdzięczamy mu życie? Po chwili Pettikin skinął głową. 363 - Tak. Nie mógłbym zrobić tego wszystkiego sam. - Rozejrzał się wokół. Rakoczy czuwał, Azadeh zapadła w drzemkę. Zwrócił się znów do Erikkiego: - Wygląda na to, że Azadeh czuje się już dobrze. - Nie, Charlie. Wcale nie - odparł Erikki z bólem w sercu. - Ten dzień był dla niej straszny. Powiedziała, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak blisko wieśniaków... to znaczy okrążona, schwytana w pułapkę. Dzisiaj dostali się poza linie straży, które ją zwykle otaczają. Zobaczyła prawdziwą twarz Iranu, rzeczywistych ludzi. Poza tym zmusili ją, żeby włożyła czador. - Po raz drugi przeszedł go dreszcz. - To był gwałt. Zgwałcili jej duszę. Myślę, że dla niej, dla nas, świat nie będzie już odtąd taki sam. Myślę, że ona musi teraz wybrać: rodzinę albo mnie, Iran albo wygnanie. Oni nas tu nie chcą. Nadszedł czas, byśmy odeszli, Charlie. Wszyscy. - Nie. Mylisz się. Być może dla ciebie i Azadeh wygląda to teraz inaczej, ale oni nadal potrzebują ropy i dlatego nadal potrzebują helikopterów. Mamy przed sobą kolejne lata. Dobre lata. Mamy kontrakty Guer-neya i... - Pettikin urwał, czując szturchnięcie w plecy. Odwrócił się. Azadeh już nie spała. Nie słyszał słów Rakoczego, więc zsunął z jednego ucha słuchawkę. -Co? - Niech pan nie używa radia, kapitanie. Proszę się przygotować do wylądowania na przedmieściach, tam, gdzie panu wskażę. - Ja... ja muszę dostać zezwolenie. - Proszę nie zachowywać się jak głupiec. Zezwolenie od kogo? Tutaj wszyscy mają ważniejsze sprawy na głowie. Lotnisko cywilne jest oblężone, podobnie Do-szan Tappeh i Galeg Morghi. Proszę przyjąć moją radę. Po wysadzeniu mnie niech pan wyląduje na małym lotnisku Rudrama. - Muszę to zgłosić. Wojsko się przy tym upiera. Rakoczy zaśmiał się sardonicznie. - Wojsko? Co pan im zgłosi? Że wylądował pan nielegalnie koło Kazwinu, wziął udział w zamordowaniu 364 pięciu czy sześciu cywilów i zabrał dwoje cudzoziemców uciekających przed kim? Przed ludem! Pettikin odwrócił się ponury, żeby wywołać przez radio Teheran, ale Rakoczy nachylił się i brutalnie potrząsnął nim. - Obudź się! Wojsko już nie istnieje. Generałowie uznali, że Chomeini wygrał. Wojsko nie istnieje! Poddało się! Wszyscy wlepili spojrzenia w Rakoczego. Helikopter przechylił się. Pettikin nerwowo wyrównał. - O czym pan mówi? - Wczoraj, późnym wieczorem, generałowie wydali całemu wojsku rozkaz powrotu do koszar. Wszystkie rodzaje broni. Wszyscy ludzie. Zostawili pole Chomei-niemu i jego rewolucji. Nie ma teraz armii, nie ma policji, nie ma żandarmerii, która stałaby pomiędzy Chomeinim a absolutną władzą. Lud zwyciężył! - To niemożliwe - powiedział Pettikin. - Oczywiście! - dodała Azadeh. - Mój ojciec wiedziałby o tym. - Abdollah Wielki? - Rakoczy uśmiechnął się krzywo. - Teraz już wie. Jeśli jeszcze żyje. - Co za bzdury! - To jest... to możliwe, Azadeh - rzekł wstrząśnięty Erikki. - To by wyjaśniało, dlaczego nie widzieliśmy policji ani wojska... i dlaczego tłum zachowywał się tak wrogo! - Generałowie nie zrobiliby tego - odparła drżącym głosem. Zwróciła się do Rakoczego: - To byłoby samobójstwo. Dla nich i tysięcy innych ludzi. Niech pan, na Allacha, powie prawdę! Wyraz twarzy Rakoczego odzwierciedlał jego rozbawienie. Agent rozkoszował się tym, że zasiewa w ich sercach niepokój. - Teraz Iran jest w rękach Chomeiniego, jego muł-łów i jego Gwardii Rewolucyjnej. - To kłamstwo! - Jeśli to prawda, Bachtiar jest skończony. On... - zaczął mówić Pettikin. 365 - Ten słaby głupiec nigdy się nawet nie zaczął! - Rakoczy wybuchnął śmiechem. - Ajatollah Chomeini sprawił, że generałowie stracili jaja, a teraz, do kompletu, poderżnie im gardła! - Zatem wojna jest zakończona. - Ach, wojna - powiedział ponuro Rakoczy. - Toczy się jeszcze. Przeciwko niektórym. - Taaak. - Erikki chciał sprowokować Rosjanina. - Jeśli to wszystko jest prawdą, dla was też już jest po wszystkim, dla Tude i wszystkich marksistów. Chomeini was pozabija. - Och nie, kapitanie. Ajatollah był mieczem na Szacha. Teraz lud przejął ten miecz. - On, jego mułłowie i lud was zniszczą. On jest tak samo antykomunistyczny jak antyamerykański. - Poczekajcie, to zobaczycie. Nie łudźcie się. Chomeini jest człowiekiem praktycznym. Niezależnie od tego, co teraz mówi, raduje się władzą. Pettikin zobaczył, że Azadeh blednie; sam poczuł się również niewyraźnie. - A Kurdowie? - zapytał szorstko. - Co z nimi? Rakoczy pochylił się w jego kierunku/ Na ustach błąkał mu się dziwny uśmiech. - Jestem Kurdem, niezależnie od tego, co powiedział ci ten Fin o Sowietach i KGB. Czy on może dowieść prawdziwości swych słów? Oczywście nie. Co do Kurdów, Chomeini spróbuje zrobić z nami koniec, jeśli się mu na to pozwoli, razem ze wszystkimi mniejszościami szczepowymi czy religijnymi, cudzoziemcami, burżuazją, ziemiaństwem, lichwiarzami, stronnikami Szacha i - uśmiechnął się - wszystkimi ludźmi, którzy nie przyjmą jego interpretacji Koranu. Rozleje morze krwi w imieniu swego Allacha