To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Nie zmienisz Gór, wasza godność - mówiła, już bez uśmiechu. - Pomóż moim rannym. Jeśli wystarczy ci sił, pomóż też cesarskim. Doskonale walczyli. Ulżyj tym, którym możesz, ale pamiętaj: choćby nawet dla wielu była nadzieja, nikt nie będzie ich niósł. Zresztą... dokąd? Powiedz. Czy do Grombu, na szubienicę? Nie? Więc może do górskich stanic, tam? - Wskazała zębate szczyty i granie. - Każ rozpalić ognisko - powiedział. Odwrócił się i poszedł ku miejscu, gdzie znoszono rannych. To prawda, nie mógł zmienić gór i ich praw. Zresztą takie prawa ci ludzie przyjęli, były to także prawa Szerni. Prawa Całości. Przecież... jakże łatwo mógłby ocalić konających i ulżyć wszystkim cierpiącym! Kilka słów, jeden gest... Każdy z Przyjętych, prędzej albo później, stawał przed podobną pokusą. Ale Szerń była Szernią, a świat światem. Gdyby Pasma chciały wdzierać się do świata, uczyniłyby to bez jego zachęty, pomocy i woli. Ludzie mieli umierać. Nie była to sprawa Szerni ani istot przez nią przyjętych. Prawo Całości. Żeby mogła istnieć całość, każdy z tworzących ją elementów musiał mieć swoje miejsce... Zgromadzono potrzaskane drzewca włóczni, trochę bełtów od kusz, polano to wszystko wódką i z najwyższym trudem rozniecono ogień. Przyjęty kazał zagotować jakieś zioła. Napojeni brunatnym wywarem ludzie przestali jęczeć, potem jedni poczęli się uśmiechać, inni nucić... Jeszcze inni rozmawiali z osobami, których obok nie było. Wywarem z ziół przemyto rany. Hel-Krehiri przyszła na końcu, gdy opatrzył już wszystkich. Pokazała obwiązaną szmatami nogę. - Głupstwo - zawyrokowała. - Wypaliłam wódką. Ale jutro ciężko mi będzie biegać. Jest na to rada? Szarpie przesiąknięte były krwią. Jeszcze nie przyschły do rany i odwinął je bez trudu. Sztych miecza gładko rozciął skórę i niezbyt głęboko mięśnie. - Dobre ostrza mają żołnierze - ocenił. - Rana jest czysta i powinna łatwo się goić. Co jakiś czas przemyj ją wodą. Mogę dać ci jutro zioła do picia, można też je żuć. Złagodzą ból, ale trochę cię ogłupią, Hel-Krehiri. - To nie. Wolę być kulawa niż głupia. - Ból także przeszkadza w myśleniu - zauważył. Zmoczył szmaty w swoim wywarze. Podciągnęła wyżej podartą spódnicę, pokazując czarny zarost na podbrzuszu... i Przyjęty osłupiał. Przez długą chwilę z najwyższą uwagą wpatrywał się między jej uda, oglądając okolone włosami, różowo-czerwone zakamarki kobiecego ciała. Zapomniał, że kobiety są tam - takie... - Hola, mędrcze! - powiedziała zniecierpliwiona. - Owiniesz mi tę nogę czy nie? W nagłym odruchu zażenowania zakryła srom dłonią, choć na co dzień w ogóle nie pamiętała o takich ceregielach; w Górach nie było na to miejsca. Gotah zmarszczył brwi, ze zdziwieniem wsłuchując się w przyspieszone bicie swego serca. Przemył ranę i opatrzył ją. - Hel-Krehiri - rzekł nagle, bo powiedzieć musiał - jestem kaleką. Rozumiesz mnie? Żyję w swoich wyobrażeniach o ludziach i świecie. Ale chyba już nie wiem... zapomniałem... Przerwał. - Miałaś rację, mówiąc mi o prawach gór - dokończył po chwili. - Znam tylko Prawa Całości. Nie odezwała się. 10. W jukach były płaszcze, pledy i wszystko co niezbędne w podróży. Nie zbywało także na zapasach żywności. Urządzając pierwszy krótki postój, Brule najpierw zajął się mułami. Czarny Las nie był daleko, ale wizja pieszej wyprawy z niepokorną branką wyglądała ponuro. Znaczną część drogi dało się przebyć wierzchem i starzec chciał z tej możliwości skorzystać. Z wielkim trudem utrzymywał się w siodle, a przecież tak czy inaczej, było to fraszką w porównaniu z trudami pieszej wędrówki. Przyrządziwszy prosty posiłek, Brule zauważył, że odurzenie porwanej minęło. Bardzo obawiał się mającej nastąpić rozmowy. Była jednak nieunikniona. - Wasza wysokość - powiedział - nazywam się Brule i niegdyś... byłem mędrcem Szerni. - Jesteś zbójem, starcze - odparła cichym, ale pewnym głosem. - Zabierz ten posiłek, nie zamierzam przyjąć go od ciebie. - Wasza wysokość... - Nie skończyłam. Okryta prostym płaszczem, spod którego wyglądała zmięta suknia, z potarganymi włosami, z nieudolnie związanymi (bo Brule nie umiał wiązać jeńców...) rękami, siedziała przed nim ze spokojem i godnością kobiety, której nic nie może odebrać znaczenia. - Rozmawiamy po raz pierwszy i ostatni, zapamiętaj więc, co powiem. Żołnierze Księcia Przedstawiciela, mojego męża, wkrótce nas odnajdą. Zostaniesz pojmany, lecz nie spotka cię żadna kara, bez względu na to, co ze mną uczynisz. Książę podzieli moje zdanie. Pochyl się. Uczynił to, zdumiony, a wtedy dmuchnęła mu w twarz. - To wszystko, co mam dla ciebie. Jesteś pyłem, starcze - powiedziała z chłodną litością. - Czy to można skazać na twierdzę? Teraz odejdź, nie zamierzam cię słuchać. Wyprostował się i odstąpił pół kroku. - Wasza wysokość - zaczął stłumionym głosem - od nikogo nie przyjmę takich słów. Widzę, że nie usłyszałaś, więc powtórzę: rozmawiasz z kimś, kto jako mędrzec Szerni był, od śmierci Wielkiego Dorlana, pierwszym człowiekiem na tym świecie. Urwał. Nie słuchała go... po prostu nie słuchała. Zamyślona, spoglądała trochę w bok, rozważając, być może, piękno rymów armektańskiej „Pieśni Równin Ri Sillor”... Przestał dla niej istnieć, w rzeczy samej jak pył. - Wasza wysokość! - powiedział. Uczuł napływ prawdziwego gniewu. Nie przywykł, by go tak traktowano. Mogła być córką cesarza i żoną władcy prowincji - co nie zmieniało faktu, że wobec sił Szerni jawiła się niczym drobne ziarenko piasku. Odtrącony przez Pasma, przecież wciąż wiedział o nich więcej niż ktokolwiek inny na świecie. Wiedział nawet zbyt wiele... i dlatego Szerń go nie chciała. W całej rozciągłości pojął dwoistą naturę sił rozpostartych nad światem i zrozumiał, że owe siły same są tylko częściami czegoś, co rozpadło się w nieodgadnionej przeszłości. Umiał powiązać te moce z powrotem w jedną całość - spójną, doskonałą... Miała powstać JEDNOŚĆ IDEALNA. - Nie rozumiesz, pani, jak doniosłą rolę masz spełnić - rzekł z wyższością. - Nie rozumiesz i zrozumieć nie zdołasz. Jesteś dziełem Aleru i jako taka, możesz doprowadzić do stopienia jego treści z treściami Szerni. Kiedyś pragnąłem mieć następcę, by przekazać mu swoją wiedzę. Szukałem sposobu, lecz gdy wreszcie znalazłem, okazało się, że znalazłem coś ponadto. Już nie jest mi potrzebny następca, bo wszystko, co warto uczynić na tym świecie, uczynię sam