To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

To więcej niż pewne. Ponadto... Zaczął odwracać się powoli tak, by dotykać ściany nie plecami, a klatką piersiową. Szlam utrudniał mu ruchy. Wewnątrz kanału zrobiło się nagle jaśniej i goręcej. Stalowa pokrywa rzucała na jego twarz cień formujący się w kształt więziennych krat. Przywarł całym ciałem do ściany i podkurczył nogi, próbując wślizgnąć się do niedostępnego dotąd dlań odcinka kanału. Bez powodzenia. Przez chwilę wydawało mu się, że pośród trzasków płomieni słyszy wydawane głośnym okrzykiem rozkazy. Był tak zmęczony, że nie wierzył już własnym zmysłom. Zmusił mięśnie ud i łydek do kolejnego wysiłku i wreszcie poczuł, jak kolana zaczynają tracić kontakt z podłożem. Uniósł ręce nad głowę, by mieć więcej miejsca i opierał się teraz twarzą o ścianę kanału. Prawie mu się udało. Wyprężył się jak tylko mógł w tył i zaczął odpychać się rękoma i głową. Tylko tyle mógł zrobić w obecnym położeniu. Kiedy zaczął się zastanawiać, czy w rurze będzie miał wystarczająco dużo miejsca, by móc pełznąć dalej, jego biodra i pośladki nagle znikły w otworze rury, tak jak znika korek wystrzelony z butelki szampana. Poobcierał sobie niemiłosiernie plecy, kiedy kolana wyślizgnęły się spod niego. Koszulę miał podciągniętą aż do ramion. Znajdował się w poziomej rurze z wyjątkiem ramion i głowy, wciąż jeszcze wykręconych pod nieprawdopodobnym kątem. Wsunął się cały do otworu i położył się, dysząc, z twarzą pokrytą szlamem i szczurzymi odchodami. Na plecach miał parę otwartych, krwawiących ran. Rura zwężała się. Gdy chciał nabrać więcej powietrza, dotykał ramionami ścian kanału po obu stronach. Bogu dzięki, że jestem niedożywiony! - pomyślał. Dysząc ciężko, zaczął pełznąć tyłem w nie znaną ciemność kanału. MINUS 068. ODLICZANIE TRWA Na ślepo jak kret przebył wolno jakieś pięćdziesiąt jardów wzdłuż rury kanału. Nagle zbiornik paliwowy w piwnicy budynku eksplodował z hukiem. Fala drgań przeszyła rurę kanału, a odbijający się głuchym echem grzmot wybuchu o mało nie uszkodził mu bębenków. Błysk był biało-żółty, efekt mniej więcej taki sam jak podczas spalania fosforu. W chwilę potem poświata nabrała krwistoczerwonego koloru. Parę sekund później fala gorącego powietrza omiotła mu twarz; skrzywił się z bólu. Kiedy próbował jak najszybciej wydostać się z zagrożonej strefy, kamera, którą miał w kieszeni kurtki obijała się o ścianę kanału. Rura nagrzewała się, gdzieś w górze szalały płomienie, a on nie miał zamiaru dać się usmażyć tu na dole jak ziemniaki w piekarniku. Pot spływał mu po twarzy, rzeźbiąc na niej czarne smugi. W woskowym, nikłym blasku płomieni wyglądał jak Indianin z obliczem przyozdobionym barwami wojennymi. Boki rury były dosyć gorące. Pełzł dalej jak homar, wspierając się na łokciach i kolanach. Oddychał szybko, spazmatycznie jak pies. Powietrze było gorące, przepełnione wonią benzyny, duszące. Bolała go głowa, czuł, jak sztylety bólu wbijają się od wewnątrz w jego gałki oczne. Nagle jego stopy zawisły w powietrzu. Richards próbował obejrzeć się przez ramię i zobaczyć, na co natrafił, ale jego oczy były zbyt przemęczone ciągłym wpatrywaniem się w tańczące u wylotu rury płomienie, by dostrzec cokolwiek. Musiał zaryzykować. Pełzł dalej, póki jego kolana nie znalazły się ponad zakończeniem rury, a potem zaczął wolno opuszczać je w dół. Buty nagle znalazły się w wodzie, lodowato zimnej w porównaniu z gorącym wnętrzem rury. Natrafił na nową odnogę kanału, ale o wiele większą niż poprzednia. Rura była tak duża, że mógł w niej stanąć, pochylając się nieco. Płynąca leniwie woda sięgała mu mniej więcej do kostek. Stał nieruchomo jeszcze przez chwilę, spoglądając w wąski otwór, w którym w oddali widać było pomarańczową poświatę płomieni. Fakt, że widział tę poświatę z tak dużej odległości świadczył, że eksplozja musiała być naprawdę potężna. Richards zastanawiał się. Tamci byli zawodowcami. Niejako z założenia powinni uznać, że nie zginął w piekle płomieni w podziemiach gmachu YMCA, że nadal żyje i jest gdzieś w Bostonie. Miał nadzieję, że nie odkryją drogi jego ucieczki, zanim służby pożarnicze nie poradzą sobie z szalejącymi płomieniami. Czuł się na razie bezpieczny. Pamiętał jednak, jak jeszcze niedawno był przekonany, że tamci nie będą w stanie odnaleźć go tu, w Bostonie. Może to nie oni? Może nie wpadli jeszcze na jego trop? Nie, to byli oni. Był tego pewien. Łowcy. Byli przesiąknięci wonią zła. Czuł to nawet tam, w swoim pokoju na piątym piętrze. Emanowali jakimiś dziwnymi, niewidzialnymi falami, które jedynie on potrafił odebrać. Szczur płynący pieskiem minął go i zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć mu się błyszczącymi oczami. Spłoszył go, gwałtownie uderzając dłonią w wodę i ruszył w dalszą drogę. MINUS 067. ODLICZANIE TRWA Richards stał przy stalowej drabince i oślepiony światłem spoglądał w górę. Światło było dlań kompletnym zaskoczeniem, bo wydawało mu się, że wędrował kanałami przez wiele godzin. W ciemności, błądząc po omacku w kompletnej ciszy, mając w uszach jedynie szum płynącej wody i od czasu do czasu słysząc odgłos płynącego szczura i dudnienie dobiegające z pobliskich studzienek, stracił na dobre poczucie czasu. Teraz patrząc na znajdujący się jakieś piętnaście stóp nad nim otwór, zauważył, że na zewnątrz wciąż jeszcze jest jasno. W pokrywie znajdowały się otwory. Przechodzące przez nie wąskie promienie światła odmalowały na jego piersi i ramionach słoneczne krążki. Odkąd się tu znalazł nie zauważył, by ponad otworem przejechał pojazd powietrzny. Dostrzegł jedynie parę staroświeckich samochodów i kilkanaście motocykli. Pomyślał, że przypadkowo udało mu się odnaleźć drogę do jądra miasta, do ludzi takich jak on. Zdecydował się opuścić kryjówkę dopiero po zmierzchu. Siedząc w ukryciu, wyjął kamerę, załadował i przez dziesięć minut rejestrował obraz swej obnażonej klatki piersiowej. Wiedział, że taśmy można nagrywać nawet przy kiepskim oświetleniu. Nie chciał rejestrować miejsca, w którym się znajdował. Tym razem milczał, był zbyt zmęczony, by mówić czy dowcipkować. Kiedy taśma wypadła z kamery, włożył ją do kieszeni obok drugiej, którą nagrał wcześniej. Nie mógł pogodzić się z przeświadczeniem, że to właśnie taśmy naprowadzały łowców na jego ślad