To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

prosił o braterstwo dla zjednoczonego już duchowieństwa ruskiego, zachowywała się teraz w granicach chrześcijańskiego umiarkowania, starodawnej niewybredności. A w zgodzie umysłów, wyznań i ludów nie było także niezgody między berłami monarchów zjednoczonych. Nawet owe tak wielce osławione waśnie między Władysławem Jagiełłą a Witołdem w latach nieco późniejszych, owe koronacyjne zamiary Witołdowe nie miały wcale tak wielkiej wagi, jaka im przyznawana bywa niekiedy. Były to zwyczajne wówczas zamiary uświetnienia się blaskiem królewskim, nie przynoszącym Witołdowi żadnego w rzeczywistości przyrostu władzy i nie pociągającym za sobą potrzeby zerwania unii z Koroną. Wskutek tylokrotnie bowiem ponawianych układów, a jeszcze bardziej wskutek obopólnych korzyści zjednoczenia musiałaby była uzyskana przez Witołda korona pozostać nadal w takiejże samej zawisłości od Polski, jaką tylu innych królów ówczesnych ulegało swoim zwierzchnikom. Według pojęć ówczesnych poczytywali tacy zwierzchnicy królewskie udostojnienie swoich hołdowników raczej za własny zaszczyt niż ubliżenie, widzieli w nim nie tyle uszczerbek władzy, ile raczej podwyższenie własnej dostojności zwierzchniczej, a może nawet rzeczywiste ukrzepienie monarchicznej powagi swojej. Stąd jak np. królowie niemieccy przyznali godność królewską hołdownym książętom czeskim, jak nasz własny król Ludwik pozwolił swemu krewniakowi Twartkowi przybrać w roku 1366 berło królewskie w Bośni, a nie utracił przez to zwierzchności nad taż Bośnią, tak i Władysław Jagiełło nie tylko nie wzbraniał Witołdowi korony, lecz sam owszem od dawna ułatwiał mu jej osiągnienie. Czy to zresztą przy Witołdowych zamysłach koronacyjnych, czy bez nich, panowała zwyczajnie najprzykładniejsza zgoda pomiędzy naszymi wnukami Gedymina. Witołd uznawał chętnie zwierzchnictwo brata, powtarzał wielokrotnie, iż nie może stanowić nic bez Jagiełły, a za granicą, nawet u świadomych właściwego stanu rzeczy w Polsce Krzyżaków, poczytywano Witołda jedynie za „wielkiego urzędnika Jagiełły”. Mocni tą braterską jednością byli obaj bądź to wobec państw zagranicznych, bądź w własnych państwach zarówno potężni i szanowani. Władysław Jagiełło działał i słynął głównie ku zachodowi, Witołd ku stronom wschodu. Tamtemu różne obce narody kłoniły się dobrowolnie do kolan, niosły berła swoje Węgry i Czechy, o tym, o szerokiej na wszystek świat potędze Witołdowej, krążyły w Litwie prawdziwie orientalnie przesadne wieści. Przypominając sobie późniejszy pobyt cesarza Zygmunta w rusko-litewskim Łucku prawi współczesny kronikarz ruski: „Przyjechawszy do swego grodu łuckiego, posłał wielki kniaź Witowt posły swoje do króla węgierskiego, który się nazywa cesarzem rzymskim, i rozkazał mu stawić się w Litwie. A król węgierski bez wszelkiej zwłoki przyspieszył z królową swoją do Łucka i cześć wielką, i dary wielkie złożył co prędzej Witowtowi… Jakże nie zdumieć się dziwem wielkim nad wielkością hospodara Witowta, któremu wszystkie kraje od wschodu po zachód słońca spieszą uderzać czołem, który nad wszystką ziemią jest carem!” „Wszystkie ziemie ówczesne – czytamy w innej kronice ruskiej – kwitnęły dostatkami i obfitością wszech darów Bożych i kwitnęły sławą po świecie” – a ludzie byli godnymi tego błogosławieństwa, bo jeszcze nie nadużywali łask losu. Lubo aż nazbyt może skorzy do wyprowadzania na widok, czym owe czasy w porównaniu z naszymi odsłaniały swoją niższość moralną, mieliśmy już wielokrotnie pociechę mówić o tym rozsądnym umiarkowaniu pokolenia tamtoczesnego, malować piękność i zacność charakterów ówczesnych bądź to w pojedynczych bohaterach powieści naszej, bądź w całych stanach społecznych. Teraz, ku uzupełnieniu rysów podobnych opowiemy na zakończenie wypadek, który wprawdzie zdarzył się nieco wcześniej, bo tuż po zgonie wiekopomnej Jadwigi, którym jednakże chcieliśmy się pożegnać z czytelnikami. Są to powtórne zaślubiny Jagiełły z wnuczką Kazimierza Wielkiego, Annę Cyllejką, zwaną w zapiskach tamtoczesnych „orlątkiem, które do rodzinnych wróciło stron”. XXV. POWRÓT ORLĘCIA Zamek cyllejski. Rodzina grafa Hermana II. Sierotka Anna. Przybycie posłów polskich. Sprowadzenie Anny do Polski. Zabiegi przeciwników. Odroczenie małżeństwa. Zaślubiny i koronacja Anny w Krakowie. Potomstwo Jagiellońskie. Powrót klejnotów koronnych. „Błogosławiona” pamięć Jadwigi. Zamysł starań o kanonizacją. Żal Wilhelma a Władysława. Pierścień ślubny. Daleko poza górami polskimi i Dunajem węgierskim, między starożytną Panonią a pobrzeżem weneckim słynął w drugiej połowie XIV wieku mały kraik udzielny. Było nim niedawno utworzone, ale znane już w dziejach hrabstwo cyllejskie, zawisłe od cesarstwa rzymskiego. W pośrodku kilkunastomilowej przestrzeni leżało małe miastko stołeczne, starożytna Cylleja, nieuboga w kamienne zabytki czasów klasycznych. Opodal od miasta wznosiła się góra niewielka, na której sterczał możny zamek feudalny, siedziba grafów cyllejskich. Nosili oni właściwie niemieckie miano de Sonneck albo Sanneck, a panując słowiańskim po największej części poddanym, bogacąc się głównie wysługami u dworów węgierskiego i rakuskiego osławili się z czasem jakąś szczególną występnością, przechodzącą w spadku z ojca na syna. Przed laty dwudziestu kilku, w pierwszych chwilach naszej powieści, słyszeliśmy o zaślubieniu pozostałej po Kazimierzu Wielkim sieroty Anny za sprawą jej opiekuna, Ludwika, z cyllejskim grafem Wilhelmem. Panowało wówczas na hrabstwie Cylli dwóch grafów, stary stryj Herman I i synowiec Wilhelm, małżonek królewny polskiej, odsądzonej od tronu. W przeciągu lat kilkunastu umarł najprzód stryj Herman, zostawiając kilkoro dzieci, mianowicie syna Hermana. Nieco później zeszedł ze świata Wilhelm, odumierając tylko wdowę i jedną córkę, podobnież Annę