To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Co więcej, udało mu się namówić Euniosa i Antysa, przyjaciół z Akademii, by także uczestniczyli w naszych obrzędach. Obaj pochodzili ze starych rodów ateńskich i nie trzeba było wielu słów, by ich przekonać. W dodatku Antys znał Menechmosa, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności też był członkiem naszego bractwa. „Szkoła” Menechmosa dała im o wiele więcej niż szkoła Platona: poznali cielesne przyjemności ciała, tajemnice sztuki, rozkosz uniesień, zachwyt bogów... Krantor mówił, nie patrząc na Heraklesa, ze wzrokiem utkwionym w jakimś nieokreślonym punkcie narastających ciemności. W pewnej chwili zwrócił się raptownie do Tropiciela i uśmiechając się nadal, dodał: – Nie było między nimi zazdrości! To twoja własna idea, którą postanowiliśmy wykorzystać, by skierować twoją uwagę na Menechmosa, który pragnął być złożony w ofierze jak najszybciej, podobnie jak Antys i Eunios, po to, żeby cię oszukać. Nie było trudno uknuć ten plan we czterech. W trakcie pięknego obrzędu Eunios zadał sobie rany nożem w pracowni Menechmosa. Potem przebraliśmy go za kobietę, w peplos niewłaściwie pocięty, żebyś pomyślał sobie dokładnie to, co pomyślałeś: że ktoś go zabił. Antys zrobił swoje, gdy przyszła jego kolej. Ja starałem się wszelkimi siłami, byś nadal sądził, że zostali zamordowani, rozumiesz? A najlepszym sposobem na to było upozorowanie fałszywych samobójstw. Ty miałbyś potem odkryć zbrodnię i odnaleźć mordercę. I zakończył, podnosząc głos i otwierając ramiona: – Oto kruchość twego wszechmocnego Rozumu, Heraklesie Pontor! Tak łatwo wymyślać problemy i sądzić, że się je samemu rozwiąże... – A Eumarkos? Też wypił kyon? – Oczywiście. Ten biedny pedagog-niewolnik bardzo pragnął wyzwolenia swoich najdawniejszych popędów... Własnoręcznie się okaleczył. A propos: podejrzewałeś, że stosujemy narkotyk. Dlaczego? – Wyczułem go w oddechu Antysa i Euniosa, potem Ponsyki. Ale, Krantorze, wyjaśnij mi jedną wątpliwość: moja niewolnica była jedną z was, jeszcze zanim się to wszystko zaczęło? Mimo mroku panującego w grocie mina Heraklesa musiała być dobrze widoczna, bo Krantor nieoczekiwanie podniósł brew i odparł, patrząc mu prosto w oczy: – Nie mów mi, że cię to zaskoczyło! Och, na Zeusa i Afrodytę, Heraklesie! Sądzisz, że trzeba ją było długo namawiać? W tonie jego głosu dawało się wyczuć pewne współczucie. Podszedł do swego słabnącego więźnia i dodał: – Przyjacielu! Postaraj się choć raz jeden ujrzeć rzeczy takimi, jakie one są, a nie jak ci je przedstawia rozum! Ta biedna dziewczyna, okaleczona w dzieciństwie i upokorzona twoim nakazem ciągłego noszenia maski... Czyż trzeba ją było przekonywać do tego, by wyzwoliła swój gniew? Heraklesie! Heraklesie! Od kiedy to otaczasz się maskami, żeby nie widzieć nagości ludzkich istot? Zamilkł na chwilę i wzruszył potężnymi ramionami. – Faktem jest, że Ponsyka poznała nas krótko po tym, jak ją kupiłeś – zmarszczył brwi zdegustowany. – Powinna cię była zabić, kiedy jej rozkazałeś nosić maskę, zaoszczędziłaby nam wielu kłopotów. – Przypuszczam, że Yasintra to też był twój pomysł. – Tak jest. Wpadłem na to, gdy się dowiedzieliśmy, że rozmawiałeś z nią. Yasintra nie należy do naszej sekty, ale śledziliśmy ją i groziliśmy jej, od kiedy dowiedzieliśmy się, że Tramach, który chciał ją nawrócić, odkrył przed nią część naszych tajemnic. Wprowadzenie jej do twego domu było dla mnie podwójnie użyteczne: z jednej strony pomogła cię zmylić i odwrócić twoją uwagę, z drugiej... Powiedzmy, że spełniła dydaktyczną misję: przekonała cię w praktyce, że przyjemności ciała, tak dla ciebie obojętne, są o wiele większe niż pragnienie życia. – Zaiste, świetną wymyśliłeś lekcję, na Atenę – odparł Herakles ironicznie. – Powiedz mi jednak, Krantorze, przynajmniej żeby mnie rozbawić: czyś na to tracił czas, przebywając z dala od Aten? Na wymyślanie sztuczek, by chronić tę sektę szaleńców? – Przez wiele lat podróżowałem, mówiłem ci przecież – odrzekł Krantor ze spokojem. – Wróciłem jednak do Grecji o wiele wcześniej, niż ci się zdaje, i zwiedziłem Trację i Macedonię. To wtedy nawiązałem kontakty z sektą. Określa się ją na wiele sposobów, ale najpowszechniej używana nazwa to Lykajon. Tak bardzo zaskoczyło mnie istnienie na ziemi Greków idei tak dzikich, że natychmiast stałem się ich wiernym wyznawcą. Cerber! Cerber, dosyć już! Przestań szczekać! I zapewniam cię, że nie jesteśmy sektą szaleńców, Heraklesie. Nikomu nie czynimy krzywdy, chyba że zagrożone jest nasze własne bezpieczeństwo. Odprawiamy nasze obrzędy w lasach i pijemy kyon. Oddajemy się w pełni pewnej odwiecznej sile, która teraz nosi imię Dionizosa, ale to nie jest bóg, nie można jej wyrazić wizerunkiem ani słowami... Co to takiego? Sami nie wiemy! Wiemy tylko, że spoczywa gdzieś w głębi człowieka i wywołuje gniew, pożądanie, ból i rozkosz. Taka jest moc, którą czcimy, Heraklesie, i dla niej się poświęcamy. Dziwi cię to? Wojny też wymagają wielu ofiar i nikogo to nie zaskakuje. Różnica polega na tym, że my decydujemy, kiedy, jak i dlaczego umieramy! Gniewnie zamieszał płyn w misce i ciągnął dalej: – Nasze bractwo wywodzi się z Tracji, choć obecnie najwięcej wyznawców ma w Macedonii. Wiedziałeś, że Eurypides, słynny poeta, należał do niego w ostatnich latach życia? Uniósł brwi i spojrzał na Heraklesa, bez wątpienia w nadziei, że ta wieść jakoś go zaskoczy, ale Tropiciel patrzył nań obojętnie. – Tak, sam Eurypides! Poznał naszą religię i przyłączył się do nas. Wypił kyon i został poćwiartowany przez braci z sekty. Wiesz, że legenda głosi, iż zmarł, bo rozszarpały go psy... ale w ten właśnie symboliczny sposób opisuje się w Lykajonie ofiarę. A Heraklit, filozof z Efezu, który uważał, że przemoc i niezgoda są nie tylko potrzebne, ale wręcz niezbędne dla ludzi! Też się mówi o nim, że został pożarty przez sforę psów, a on także należał do nas. – Menechmos wymienił ich obu – przyznał Herakles. – Istotnie, byli to wielcy bracia Lykajonu. I jakby nagle przyszedł mu do głowy jakiś pomysł, albo jakiś uboczny temat rozmowy, Krantor dodał: – Przypadek Eurypidesa był ciekawy