To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Urywa raptownie. Zagalopowałam się! Renata ze swoją wścibską dociekliwością gotowa zacząć od razu wypytywanie: a dlaczego? Jak jej wytłumaczyć, że długo nie wyjeżdżała ani nad morze, ani w góry; że nie miała żadnego urlopu, bo... Dziewczyna jednak widocznie przeoczyła szparę uchyloną w furtce otwierającej przeszłość. Sięga po olejek i pyta: - Skakałaś kiedy? - Próbowałam jeszcze w szkolnych latach, ale na basenie z trampoliny. Nad morzem nie. - Dlaczego? - Nad naszym morzem trudno skakać. Tu... tu bałam się, to znaczy - bałabym się. Kamienie na dnie... ...Sławek skakał do zatoki na brzegu Hvaru. No, ale był znakomitym pływakiem. Ponadto znał w tym zakątku wybrzeża każdą podwodną szczelinę, każdy głaz i odłam skalny. Można było sprawnie pływać w basenie, w Wiśle i w Bałtyku, a także w Adriatyku, a potem tak bardzo bać się przeprawy rzecznej podczas pewnej wojennej nocy! - Umiesz pływać? - pyta posępny, małomówny przewodnik, mierząc bystrym spojrzeniem tych, którzy mają sforsować rzekę, aby dostać się na jej przeciwległy brzeg. Padają potwierdzenia. Maria również mówi: - Tak. - Uważajcie, rzeka wezbrana. Mogą być trudności. Poprowadzimy was brodem. Tak będzie łatwiej, ale dno śliskie. Niewykluczone, że ktoś może stracić grunt pod nogami. Koniecznie trzymać się liny - no i nie wpadać w panikę! Innej drogi nie ma. Mosty pozrywane. Niemcy depczą nam po piętach. Może będziecie musieli kawałek przepłynąć... Noc głęboka, bezksiężycowa. Tym lepiej - ciemność osłania idących. Tym gorzej, bo trzeba stąpać ostrożnie, aby nie skręcić lub nie zwichnąć nogi - tego jeszcze by tylko brakowało! ...Idą gęsiego przez las pachnący mchem i pleśnią. Drobny, przedwiosenny deszczyk zaczyna siąpić, potem mży, rozwiesza gęstą zasłonę wilgoci, stopniowo przenika zimnem aż do kości. Każdy ma uważać na poprzednika - nie zgubić się, nie stracić z oczu jeden drugiego. Maria co chwila przymyka powieki aż do bólu. Okulary przezornie zdjęła. Co chwila trącona gałąź przesuwa się po twarzy słabszym lub mocniejszym smagnięciem. Najlepiej byłoby iść łańcuchem, trzymać się jedno drugiego. Ale to niemożliwe - stromizna, nierówna ścieżka, ślisko. Uważać, nie przewrócić się! Las szeleści miarowo. Z jego szmerem łączy się inny, coraz wyraźniejszy szum rzeki. Już ją widać, a raczej słychać, bo w mroku trudno dostrzec wodę. Krótki błysk latarki wydobywa na moment z głębokiej ciemności grzbiety skłębionych, prawie czarnych fal. Dwa brzegi zaczynają rozmowę - błysk światła, sygnał gwizdka, umówione znaki, ledwie dosłyszalne wśród szumu rzeki, wśród szmeru przyspieszonych oddechów ludzkich. Maria potyka się raz i drugi, po czym staje. Stają zresztą wszyscy, kilkunastu wędrowców, z których nie zna nikogo. Zatrzymawszy się, od razu czuje, jak bardzo jest zmęczona. Dopóki szła, było lepiej. A teraz - o Boże, nie wiedzieć co oddałaby za to, żeby nie iść już nigdzie, wyciągnąć się choćby tutaj, na tym wilgotnym brzegu, na kamieniach lub mokrych liściach - i spać, spać... Ale o tym nie ma mowy. Za chwilę słychać rozkaz: - Uwaga! Idziemy! Nurt rzeki wezbrał wiosennym przypływem. Pod ręką lina twarda, oślizgła. Maria trzyma się jej najpierw jedną dłonią, po chwili oburącz. Dobrze, że wszystko, co z sobą niesie, ma w plecaku i w nieprzemakalnej torbie, zawieszonej na szyi. - Nie boję się, nie boję się, nie... - powtarza sama sobie, kiedy już ta woda sięga coraz wyżej, kiedy parzy chłodem, wlewa się do wysokich butów, sięga po pierś, prawie do szyi. - Nie boję się... Przecież w razie czego mogę płynąć, mam obydwie ręce wolne!... Krok za krokiem. Jeszcze jest grunt pod stopą. Lina zadrżała i chybocze naprężona jak struna