To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Nie było w tym nic płochego. Lidia Pietrowna po prostu szanowała inżyniera i współczuła mu z powodu jego dotychczasowego niełatwego zapewne życia. Ale oddziaływanie drzew radości nie sięgało domu, inżynier jeszcze bardziej się naburmuszył i zaciągnął firankę. Niebawem na spacery do zagajnika zaczęto przyprowadzać dzieciarnię z pobliskiego przedszkola. Skoro łagodnieją tu zatwardziałe serca dorosłych, serca dziecięce należy zawczasu chronić przed zatwardziałością. "Ach, o iluż więcej dobrych ludzi będzie teraz na świecie!" - marzyła kierowniczka przedszkola w swoim gabinecie. Ten sztuczny środek pomaga dorosłym wyzbyć się zła, dzieci zaś czyni odpornymi na zło już z góry. Małe istotki zmieniały się w oczach, na szczęście zatwardziałość nie zdążyła się jeszcze zadomowić w ich sercach. Zwroty w rodzaju "Pawka-szczypawka, gdzie moja zabawka?" a nawet jeszcze bardziej ekspresywne ustąpiły miejsca takim: "Pawełku, bądź tak dobry i podaj mi szufelkę, ja także chciałbym trochę pokopać". O ile na zamkniętym terenie przedszkola częste były zwady między dziećmi, o tyle tutaj dzieciaki stawały się wzorem grzeczności, zachowując zresztą całą swoją żywość. Nabywane pod drzewami cechy nie zanikały, kiedy dziatwa opuszczała zagajnik. W ten sposób powstawały podstawy przyszłej charmonii duchowej. "Tych dzieci nic już nie będzie w stanie zdeprawować" - mówiła z dumą kierowniczka przedszkola. I rodziły się w jej głowie projekty, jeden bardziej imponujący od drugiego. Budowa nowego gmachu przedszkola w pobliżu zagajnika drzew radości tak, by serca dzieci ulegały niewidzialnym rozkosznym wpływom w czasie poobiedniej drzemki. Spacery całego przedszkola po zagajniku, zapraszanie innych przedszkoli z całej dzielnicy, a nawet z całego miasta... Były i inne jeszcze plany. Ale ich realizacja napotykała pewne trudności. Inżynier Machorkin często spotykał przed domem Chromosomowa. Mieli o czym rozmawiać, tylko oni dwaj w całym domu pracowali naukowo. - Z pewnością rozmyśla pan - mówił bez cienia wątpliwości w głosie inżynier Machorkin. - Ja także zawsze rozmyślam chodząc. My, pracownicy nauki, nie możemy uronić ani jednej cennej sekundy. Hipotezy naukowe nie wiedzą, co to jest normowany czas pracy. - W jakiej dziedzinie nauki pan pracuje? - uprzejmie zasięgnął informacji Chromosomow. - Zajmuję się problematyką małej energetyki - raźnie mówił Machorkin. - Ale, proszę sobie wyobrazić, ta krzątanina pod oknami to wróg numer jeden hipotez naukowych. Ludziom przyziemnym to, być może, nie przeszkadza, ale ja w tych warunkach nie mogę pracować. A pan... - Ja, cóż, nie specjalnie... Jako taki... - jak gdyby usprawiedliwiając się mówił Chromosomow. Inżynier Machorkin rozmawiał z Chromosomowem jak równy z równym. - Wobec nauki wszyscy są równi - mówił - i laborant nie jest gorszy od członka Akademii Nauk. Prawda jest tak wielka i tak wszechogarniająca, że w jej obliczu rozmaite nasze tytuły i honory nie znaczą nic. Tak się złożyło, że muszę przeprowadzać moje eksperymenty w dzielnicowym klubie automobilistów. Ale sam pan rozumie, że błahe prywatne namiętności kierowców-amatorów nie mają nic wspólnego z problemami o ogólnoświatowym znaczeniu, problemami, które zamierzam rozwiązać. Niestety, na to potrzebne są pieniądze, a ci niegodni miłośnicy motoryzacji... - Ale przecież, zdaje się, pan także ma własny wóz? - nieśmiało przerwał mu Chromosomow. - Eksperymentalny - skandował inżynier Machorkin. - Nie wolno mi zdradzić nic ponadto. Cofnięto mi dotację, musiałem przerwać prace. Teraz jednak rozważam nad nową hipotezą i przeprowadzam nawet pewne doświadczenia kontrolne