To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Czekałem zaciekawiony. Światła na werandzie pogasły. Postałem jeszcze chwile i znów zacząłem schodzić ścieżką do łodzi, zaciekawiony bardziej niż kiedykolwiek. Pamiętam tak dokładnie okoliczności towarzyszące tej wizycie, bo wtedy widziałem willę Nelsona po raz ostatni. Przybywszy do Straits, zastałem telegramy, które sprawiły, że w jednej chwili musiałem rzucić posadę i wracać natychmiast do domu. Spieszyłem się szalenie, aby złapać parowiec, który miał nazajutrz odpłynąć, ale mimo to znalazłem chwilę czasu i napisałem dwa krótkie bileciki; jeden do Frei, drugi do Jaspera. W jakiś czas później napisałem długi list, tym razem do Jaspera. Nie otrzymałem odpowiedzi. Wówczas odnalazłem brata Allena, mieszkającego w city londyńskiej, bladego, spokojnego, małego człowieczka, który patrzył na mnie w zamydleniu przez okulary. Jasper był jedynym dzieckiem z drugiego małżeństwa ojca; związek ten nie znalazł uznania u dorosłych dzieci z pierwszej żony. — A więc od wieków nie miał pan od niego wiadomości — powtórzyłem, kryjąc niezadowolenie. — Czy pozwoli mi pan zapytać, co w danym wypadku znaczy; od wieków? — To znaczy, że wszystko mi jedno, czy jeszcze w ogóle czegoś się o nim dowiem — odparł malutki prawnik, stając się naraz wstrętnym. Nie mogłem brać za złe Jasperowi, że nie traci czasu na korespondencję z tak nieznośnym krewnym. Ale dlaczegóż nie napisze do mnie — wcale przyzwoitego przyjaciela, który umie wybaczyć długie milczenie i pojąć, że człowiek przeżywający okres nieziemskiej błogości, może o wszystkim zapomnieć. Czekałem wciąż z wyrozumiałością, ale nic nie nadeszło. I doznałem wrażenia, że wschód usunął się z mego życia bez echa, niby kamień padający w studnie o niezmiernej głębi. IV Zdaje mi się, że chwalebne pobudki usprawiedliwiają dostatecznie prawie każdy postępek. Co mogłoby zasługiwać w teorii na większą pochwałę, niż postanowienie dziewczyny, że oszczędzi kłopotów „biednemu tatusiowi”; cóż godniejszego uznania od usiłowań jej, aby z drogi ukochanego usunąć każdą sposobność do popędliwego czynu, któryby mógł zagrażać wspólnemu szczęściu? Trudno sobie wyobrazić troskliwsze i przezorniejsze postępowanie. Musimy wziąć także pod uwagę samodzielny charakter Frei i ogólną niechęć kobiet — mam na myśli kobiety rozsądne — do rozgłaszania spraw podobnych. Wiemy już, że Heemskirk zjawił się w zatoce Nelsona wkrótce po przybyciu tam Jaspera. Widok brygu, który zarzucił kotwicę tuż pod willą, był mu wysoce nieprzyjemny. Nie pomknął na brzeg lotem strzały, nim jeszcze kotwica dna sięgnęła, jak to było zwyczajem Jaspera. Przeciwnie; włóczył się po rufie, mrucząc coś pod nosem, a gdy wydał rozkaz spuszczenia łodzi, czuć było gniew w jego głosie. Istnienie Frei, porywające Jaspera w sfery niebiańskiego uniesienia, było dla Heemskirka źródłem tajnych męczarni i ponurych, jątrzących rozmyślań. Mijając bryg, okrzyknął go szorstko i zapytał, czy kapitan jest na pokładzie. Schultz, elegancki i czyściutki w nieskazitelnie białym ubraniu, przechylił się przez burtę. Pytanie to wydawało mu się wcale zabawne. Spojrzał żartobliwie w dół na łódź Heemskirka i odrzekł, modulując najuprzejmiej swój piękny głos: — Kapitan Allen jest tam w willi, panie komendancie. Ale wyraz jego twarzy zmienił się nagle pod wpływem dzikiego warknięcia, którem Heemskirk przyjął do wiadomości tę informację; — Czegóż się pan u diabła tak wyszczerzasz? Schultz ścigał wzrokiem łódź Heemskirka i widział, jak ten, wysiadłszy na brzeg, zamiast skierować się wprost ku domowi, ruszył inną ścieżką w pole wielkimi krokami. Trawiony żądzą Holender znalazł starego Nelsona (czy Nielsena) w suszarni, nadzorującego pilnie ludzi zajętych przygotowywaniem tytoniu, którego zbiór, choć rozkoszował się nim calem sercem. Ale Heemskirk położył prędki kres temu niewinnemu szczęściu. Usiadł obok staruszka i, pokierowawszy rozmową w sposób najodpowiedniejszy dla swego celu, doprowadził Nelsona do tak silnego, choć tłumionego zdenerwowania, że się biedak potem oblewał. Była to ohydna rozmowa o „władzach”. Stary Nelson usiłował się bronić i tłumaczył, że utrzymuje stosunki z angielskimi kupcami tylko po to, aby zbyć jakoś swe produkty. Pojednawczość jego, jak zwykle, nie miała granic i to właśnie zdawało się podniecać Heernskirka, w którym rozpętywał się coraz silniej ciężko dyszący gniew. — A najgorszy ze wszystkich to ten Allen — warczał. — Bliski pana przyjaciel, co? Wpuścił pan w tę okolice całą chmarę Anglików. Nigdy nie powinno się było pozwolić panu na osiedlenie się tutaj. Nigdy! Co on tu ma do roboty? Stary Nelson (czy Nielsen), zupełnie już roztrzęsiony, oświadczył, że Jasper Allen nie jest bliskim jego przyjacielem. Nie jest nawet w ogóle jego przyjacielem — wcale a wcale. Nelson kupił od niego trzy tony ryżu dla swojej czeladzi. I to ma być dowód przyjaźni? Heemskirk wybuchnął wreszcie, rzucając podejrzenie, które mu żarło wnętrzności; — Aha. Ten kupczyk sprzedaje panu trzy tony ryżu i flirtuje przez trzy dni z pańską dziewczyną. Mówię do pana jako przyjaciel. Tak być nie może! Pan siedzi tutaj tylko z łaski. Stary Nelson był zrazu zaskoczony, ale opamiętał się dosyć prędko. Naturalnie, że tak być nie może! Jak to, Jasper?… Ostatni ze wszystkich ludzi w świecie! Dziewczyna nie dba wcale o tego smyka i w ogóle jest za rozsądna, by się w kimkolwiek zakochać. I stary Nelson wpierał z największą powagą w Heemskirka swe przeświadczenie, że nic z tej strony nie grozi