To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Patrzą sobie w oczy, po czym żandarm raz jeszcze uderza kobietę w głowę. Dziodek wysoki, wysportowany, skacze na stopień, wali żandarma kolanem w brzuch, spycha z wagonu i przeciskając się przez tłum wybiega ku ogrodom przydworcowym. Za nim Antek. Skryliby się może, lecz żandarmi mieli psa. Wytropił. A ponieważ Dziodek miał przy sobie mapy sztabowe, rzucił się raz jeszcze do ucieczki. Strzał - i Polak wali się na ziemię. Inny żandarm strzela niemal równocześnie do Antka. Ludzie w panice uciekają, zostają tylko żandarmi, pies, śmiertelnie ranny Antek i zabity Dziodek. Tak, sprawa rycerskości nawet w najbardziej jednoznacznych sytuacjach nie była łatwa. Łatwiej dało się rozwiązać inny szczegół szaroszeregowego "stylu życia", który ongi budził także nie kończące się dyskusje. Szczegół to obojętniejszy moralnie od poprzedniego, ale w życiu młodych mężczyzn jakże natrętny: alkohol. Na co dzień rzecz przybrała w Grupach Szturmowych tę formę, że koleżeńskie "uczty" i "biby" odbywały się bez alkoholu, że nie było picia wódki przed jakąkolwiek akcją. Wychylenia kieliszka wina natomiast nie uważano za coś niewłaściwego. Nie leży w intencji tej opowieści sporządzenie pełnego wykazu idei, które ukształtowały się we wzór osobowy członka Grup Szturmowych. Był to - jak łatwo się domyślić - tradycyjny ideał harcerstwa, dostosowany do wieku tych młodych mężczyzn i do treści ich życia: do walki zbrojnej. Podkreślić tylko trzeba, że inteligencja kierownictwa Szarych Szeregów uchroniła Grupy Szturmowe przed pułapką pustego i jałowego werbalizmu: wzór ideowy nie był w Grupach Szturmowych przedmiotem "pogadanek", został on - w myśl najlepszej tradycji związany z techniką pracy dywersyjnej, promieniował z codziennych ćwiczeń, w trakcie ich praktykowania. Tacy ludzie, jak Andrzej Morro, Andrzej Długi, Jeremi, a nade wszystko Piotr Pomian (o którym jeszcze będzie mowa) potrafili temu wzorowi nadać ponętny w oczach młodych ludzi blask. Na zakończenie jeszcze kilka słów o rzeczy najdelikatniejszej - o ojczyźnie. Kłopotliwa sytuacja: i w Szarych Szeregach, i w ich najstarszej gałęzi - Grupach Szturmowych - rzadko używało się słowa "ojczyzna" i słowa "Polska". Młodzi ludzie nie lubili wymawiać tych wyrazów, działały one na nich jakoś krępująco. Roztrząsanie "miłości ojczyzny" byłoby w ich oczach czymś równie nietaktownym, jak publiczne roztrząsanie uczuć miłości do kochanej dziewczyny. Nie wiadomo kiedy i jak utarł się i głęboko zakorzenił w tym środowisku wyraz zastępczy: "służba". Wdrażając się podczas powszednich dni dywersji w gotowość służby, usiłowali wyrabiać w sobie osobistą czujność na wezwania służby, na jej sygnały w sumieniach. I czuli, rozumieli, że owa służba to coś znacznie szerszego niż, na przykład, służba w batalionie "Zośka" czy w Kompanii Wydzielonej lub służba w Armii Krajowej. Nie istniała w Grupach Szturmowych jakaś jednoznaczna definicja służby. Wszyscy jednak rozumieli: człowiek nastawiony jest nie na to, aby brać, aby żądać świadczeń i honorów, lecz na to, aby dawać bezinteresownie swój czas, swą pracę, nawet swe życie. Dawać narodowi. Ciągłe poszukiwanie sposobności do czynów pożytecznych było jedną z najbardziej charakterystycznych cech Szarych Szeregów. Ale co innego niepopularna frazeologia patriotyczna, a co innego roztrząsanie spraw społecznych, politycznych, kulturalnych, gospodarczych. Dla tych dyskusji rezerwowano specjalne zbiórki i nie unikano wówczas referatów. W programie zajęć jest to dział "Pojutrze" (dział "Jutro" - to sprawy przygotowawcze do powstania). Był jeden punkt polityczny, o którym chętnie i często rozprawiali, gotowi uznać go za swój własny postulat przy urządzaniu spraw "Pojutrza", spraw powojennych: demokracja społeczna. Mówiło się wówczas o wolnym człowieku w wolnym świecie, o równości społecznej przez wyrównanie gospodarczych różnic i kulturalnych upośledzeń, wyrażało się nienawiść do wszelkiej tyranii. Dyskusje światopoglądowe, podobnie jak ćwiczenia dywersyjne i przygotowania bojowe, toczyły się nie w spokojnym, bezpiecznym świecie, lecz wśród codziennych, zewsząd okrążających niebezpieczeństw. Każdej godziny każdy z tych młodych ludzi mógł stanąć w obliczu najwyższej próby życia. Oto na przykład kilku czyści broń. Jest to jedna z najpospolitszych i zdawałoby się najbardziej bezpiecznych czynności. Ktoś puka, niczego nie podejrzewający gospodarz otwiera drzwi - żandarmeria! Gdy Niemcy zakuwają w kajdanki celowo awanturującego się w przedpokoju gospodarza, jeden z "nakrytych" rzuca granat. W zamieszaniu i wrzawie powstałej po wybuchu drugi młody człowiek - pieśniarz i poeta Ziutek - otwiera okno i skacze... wprost na "budę" żandarmską, stojącą pod domem. Z płóciennego dachu "budy" zeskakuje na jezdnię w oczach ogłupiałych żandarmów i ucieka! Ma rozbitą piętę, ledwo więc ochłonął z wrażenia, idzie na opatrunek i niespokojny usiłuje wywiedzieć się, co się stało z kolegami. Inny przykład. Czwartego listopada Bronek Lot wyznaczył spotkanie Kruszynce, Mrukowi i Kędziorowi w celu odebrania raportu. Wobec trudności lokalowych spotkanie zostało ustalone o godzinie siódmej rano na ulicy. Spacerowali od pół godziny we czterech - dwóch z jednej, dwóch z drugiej strony ulicy Śmiałej na Żoliborzu i omawiali swe sprawy. Naraz - "buda" najeżona automatami. - Halt! Hande hoch! - Widocznie jakiś agent zaobserwował ich i przywołał żandarmerię. Są we czterech, bez broni, otoczeni przez grupę niemieckich żandarmów, z których każdy trzyma wymierzoną w nich broń maszynową. Krótka indagacja, pobieżna rewizja, u któregoś coś podejrzanego znajdują w kieszeni - i teraz już bez żadnych wahań każą wsiadać do auta. Jeden z zatrzymanych, wielki, postawny chłop, Kruszynka, przypomina sobie przygodę Jeremiego w podobnej sytuacji. I oto nagle opuszcza obie dotąd w górze trzymane ręce: jedną uderza w pistolet żandarma z prawej, drugą wali po łbie żandarma z lewej i pędem biegnie w stronę placu Inwalidów. Gdy Niemcy zaczynają strzelać za umykającym Kruszynką, Bronek Lot chwyta pilnującego go hitlerowca za klapy marynarki i z całej siły rzuca nim w strzelających