To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Cadsuane i pozostałe udawały, że nic nie widzą. One w ogóle się nie przewracały, po prostu szły sobie, gawędząc cicho i chwytały Darlina, zanim ten zdążył się przewrócić. Nim dotarli do drogi, na twarzy miał wyraz wdzięczności przemieszanej z udręką. Wreszcie stanęli na środku szerokiego gościńca mocno ubitej ziemi, z którego widać już było rzekę. Cadsuane podniosła rękę, by zatrzymać pierwszy lepszy pojazd, jaki się pojawił: rozklekotany wóz ciągniony przez dwa bardzo stare muły; powoził nim chudy farmer w połatanym kaftanie, który skwapliwie ściągnął wodze. Ciekawe, co też pomyślał sobie na ich widok. Trzy Aes Sedai z twarzami pozbawionymi piętna wieku, na dodatek w szalach, które wyglądały tak, jakby dopiero co wysiadły z jakiegoś powozu. Zlana potem Cairhienianka, najwyraźniej o wysokiej pozycji społecznej, sądząc po kolorowych paskach, albo może żebraczka, która odziała się w podarte suknie jakiejś arystokratki, jeśli ocenić stan sukni. Taireniański arystokrata, bez cienia wątpliwości, ze szpiczastą bródką, z nosem, z którego skapywały krople potu, niosący na swoich barkach mężczyznę jak worek z ziarnem. I ona sama. Dziury na kolanach oraz jeszcze jedno rozdarcie w siedzeniu, ukryte pod kaftanem, dzięki Światłości, aczkolwiek jeden z rękawów trzymał się jedynie na kilku nitkach. Nie miała ochoty roztrząsać szczegółów swego wyglądu. Nie czekając na innych, dobyła nóż z rękawa-przy okazji zrywając większość tych nielicznych nitek - i wykonała zamaszysty ukłon w taki sposób, jakiego nauczył ją Thom Merrilin, zgrabnie manipulując rękojeścią noża, dzięki czemu ostrze zalśniło w słońcu. - Musimy dojechać do Pałacu Słońca - oznajmiła takim głosem, że sam Rand nie zrobiłby tego lepiej. Bywały w życiu chwile, że apodyktyczny ton ratował przed kłótnią. - Dziecko - włączyła się Cadsuane tonem, jakim udziela się reprymendy. - Jestem pewna, że Kiruna i jej przyjaciółki zrobiłyby, co się da, ale nie ma przy nich żadnej Żółtej. Samitsu i Corele naprawdę są dwiema najlepszymi, jakie kiedykolwiek żyły. Lady Arilyn była tak uprzejma, że użyczyła nam swego pałacu w mieście, więc zabierzemy go... - Nie. - Min nie miała pojęcia, skąd wzięła odwagę niezbędną do powiedzenia “nie” tej kobiecie. Tyle że... Rozmawiały przecież o Randzie. - Jeżeli on się obudzi... - Urwała i odkaszlnęła, on się na pewno obudzi. - Jeżeli on się obudzi w obcym miejscu, znowu otoczony obcymi Aes Sedai, nie wyobrażam sobie, co zrobi. Ty też nie masz zapewne ochoty sobie tego wyobrażać. - Wytrzymała ten chłodny wzrok przez dłuższą chwilę, aż wreszcie Aes Sedai przytaknęła. - Do Pałacu Słońca - powiedziała Cadsuane farmerowi. - I zmuś te worki na pchły, żeby biegły jak najszybciej. Rzecz jasna nie było to aż takie proste, nawet dla Aes Sedai. Ander Tol miał wóz wyładowany nędznymi rzepami, które chciał sprzedać w mieście i nie miał zamiaru podjeżdżać w okolice Pałacu Słońca, gdzie, jak im wyjaśnił, Smok Odrodzony pożerał ludzi upieczonych na rożnach przez kobiety Aielów, które miały po dziesięć stóp wzrostu. Nie zbliżyłby się do Pałacu nawet na odległość mili, niezależnie od tego, jaka liczba Aes Sedai by go do tego zmuszała. Wtedy Cadsuane rzuciła w jego stronę sakiewkę, która sprawiła, że wytrzeszczył oczy, a potem jeszcze oświadczyła mu, że właśnie kupiła jego rzepy i wynajęła go razem z wozem. Jeżeli ten pomysł mu się nie podoba, to może oddać sakiewkę. Wygłosiła tę kwestię z pięściami wspartymi o biodra i wyrazem twarzy, który dawał mu do zrozumienia, iż ona doskonale wie, że prędzej zje swój wóz na miejscu, niż odda sakiewkę. Ander Tol okazał się rozsądnym człowiekiem. Samitsu i Niande opróżniły wóz - rzepy zwyczajnie ulatywały w powietrze i lądowały na schludnym stosie obok drogi. Sądząc po ich skwaszonych minach, nie była to żadną miarą praca, przy jakiej kiedykolwiek spodziewały się użyć Jedynej Mocy. Darlinowi, który stał tam nadal z Randem na barkach, wyraźnie ulżyło, że to nie jemu kazały to robić. Ander Tol, na którego twarzy malowało się i szczęście, i zdziwienie, usiadł na koźle, po czym pogładził sakiewkę, jakby się zastanawiał, czy obfita zawartość jednak okazała się wystarczająca. Kiedy już usadowili się na wozie, a cała słoma, jaka leżała pod rzepami, została zebrana w jednym miejscu, by posłużyć jako posłanie dla Randa, Cadsuane spojrzała na siedzącą przy jego drugim boku Min. Pan Tol potrząsnął lejcami, sprawiając, że muły poderwały się do zaskakująco prędkiego biegu. Wóz kolebał się i podskakiwał straszliwie, koła nie tylko się trzęsły, ale najwyraźniej były zdecentrowane. Min, która żałowała, że nie zachowała bodaj odrobiny słomy dla siebie, ubawiła się, widząc stężałe twarze Samitsu i Niande podskakujące w górę i w dół