To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Na Ziemi ¿yj¹ same kobiety. - Chcesz powiedzieæ, ¿e tam na dole s¹ dwa miliony kobiet i ¿adnych mê¿czyzn? - Szczeka mu opada. - Tylko takie udaj¹ce mê¿czyzn lesbije jak Andy?... Ale zaraz... to sk¹d siê bior¹ dzieci? - Hoduj¹ je sztucznie. Same dziewczynki. - Raju... Dwa miliony gor¹cych ma³ych dziewczynek, które czekaj¹ tam na Buda. Bo¿e wielki! Ostatni mê¿czyzna na Ziemi... Ty siê nie liczysz, doktorku, a staruszek Dave ma g³owê nabit¹ swoimi bzdurami. Bud i Judy przesuwaj¹ siê wolno do ty³u. Lorimer widzi, ¿e Andy/Kay puœci³ puœci³a w ruch kamerê. Na ch³opiêcej twarzy ma du¿¹ smugê krwi, prawdopodobnie z rozciêtej wargi. Lorimer, zawieszony w gêstym powietrzu, czuje wewnêtrzn¹ niemoc i pustkê, jego umys³ straci³ ju¿ swoj¹ klarownoœæ. Lekarskie doœwiadczenie Lorimera podpowiada mu, ¿e to z pewnoœci¹ narkotyk opóŸnia wytrysk. Mówi sobie, ¿e w³aœciwie powinien byæ zadowolony z tego, ¿e Bud tak jest sob¹ zajêty, a mimo to czuje dziwny lek. - Kurcze, zrobi¹ mnie swoim bogiem - mamrocze Bud - bêd¹ stawiaæ mi wszêdzie pos¹gi. Ch³opaki usraj¹ siê, jak siê dowiedz¹, niech mnie! Marszczy brwi. - Niemo¿liwe, ¿eby wszyscy wyginêli. -Jego wzrok b³¹dzi w ko³o, wreszcie oczy zatrzymuj¹ siê na Lorimerze. - Hej, doktorze, powiedz, przecie¿ jacyœ mê¿czyŸni zostali, prawda? Choæby kilku? - Nie. - Lorimer z wysi³kiem potrz¹sa g³ow¹. - Wszyscy wymarli, co do jednego. - Bzdury. - Bud obraca siê, patrz¹c na nich. -Jacyœ na pewno musz¹ gdzieœ ¿yæ. Powiedz, ¿e tak jest. - Unosi twarz Judy do góry. - Powiedz to! - Nie, naprawdê nie ma mê¿czyzn - odpowiada Judy. - Ani jednego - wtóruje jej Andy/Kay. - £¿ecie. - Bud posêpnieje. - Musz¹ byæ jacyœ mê¿czyŸni, na pewno gdzieœ s¹... Ukrywaj¹ siê na wzgórzach, ot co. Poluj¹, ¿yj¹ jak dzicy... Starzy, zdziczali mê¿czyŸni, jestem pewien. - Dlaczego pan uwa¿a, ¿e musz¹ byæ jacyœ mê¿czyŸni? - pyta Judy, któr¹ Bud ca³y czas szarpie tam i z powrotem. - Dlaczego, ty g³upia pindo? - Nie patrzy na ni¹, porusza siê gwa³townie. - Bo w przeciwnym wypadku nic nie ma znaczenia, dlatego. Na pewno s¹ jacyœ mê¿czyŸni, jakieœ dzielne, równe ch³opy... Buddy te¿ jest równy ch³op... - Czy teraz nast¹pi wytrysk nasienia? - pyta szeptem Connie. - Prawdopodobnie - odpowiada, lub te¿ zamierza odpowiedzieæ Lorimer. Patrz¹ na ca³e to widowisko z czysto klinicznego punktu widzenia, mówi sobie, nie ma siê czego obawiaæ. Judy œciska coœ w jednej rêce - to ma³a plastykowa torebka. Drug¹ trzyma siê za w³osy, za które ci¹gnie j¹ Bud. Musi to byæ bolesne. - Ooooch, aaach... - dyszy rozpaczliwie Bud. - Zrób coœ, popracuj trochê... Zabiera siê do roboty!... WeŸ go, do jasnej cholery, weŸ go! Och, ooch... - Tryska s³aby strumyk mlecznobia³ych kropelek. Judy usi³uje z³apaæ je w torebkê, podczas gdy oboje szamoc¹ siê w powietrzu. - Geirr! Lorimer, zdumiony tym wrzaskiem, ogl¹da siê i widzi w otworze w³azu Dave'a - to znaczy majora Normana Davisa, który rozpoœciera szeroko ramiona odsuwaj¹c nimi do ty³u Lady Blue i drug¹ Judy. - Geirr! Zapowiedzia³em, ¿e nie dopuszczê na tym statku do ¿adnych ekscesów i tak bêdzie. W tej chwili puœæ te kobietê! Bud nie reaguje, porusza jedynie lekko nogami - wygl¹da na to, ¿e nic nie s³ysza³. Judy przep³ywa pod nim zbieraj¹c do torebki ostatnie krople. - A pani? Co pani w³aœciwie robi? W ciszy Lorimer s³yszy swój g³os: - Zapewne pobiera próbkê nasienia. - Lorimer, czy ju¿ zupe³nie postrada³eœ zmys³y? ZaprowadŸ Buda do jego kajuty. Bud obraca siê wolno, przybieraj¹c pozycje pionow¹. - A, wielebny Leroy - mówi pó³g³osem. - Geirr, jesteœ pijany. IdŸ do swojej kajuty. - Mam dla ciebie nowinê, Dave - ci¹gnie Bud tym samym apatycznym tonem. - Na pewno nie wiesz, ¿e jesteœmy ostatnimi mê¿czyznami na Ziemi, Tam na dole s¹ dwa miliony bab. - Wiem o tym - mówi Dave z wœciek³oœci¹. - Jesteœ pijany i zachowujesz siê haniebnie. Lorimer, wyprowadŸ go st¹d. Ale Lorimer nie ma ochoty siê ruszyæ. Gniewny g³os Dave'a wypar³ z niego uczucie strachu i nape³ni³ go dziwn¹ pokrzepiaj¹c¹ otuch¹. - Mogê siê ju¿ niczym nie przejmowaæ... - G³owa Buda kiwa siê z boku na bok, milcz¹co mówi¹c "nie, nie", gdy jej w³aœciciel sunie w stronê Lorimera. - Nic ju¿ nie ma znaczenia. Wszystko przepad³o. I po co to, dlaczego, przyjaciele? - Marszczy czo³o