To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

No więc, co chciałeś powiedzieć? - Zastanawiałem się nad sprowadzeniem tu złota. W jaki sposób to zrobimy? Wczoraj powiedziałeś, że trzeba je zadeklarować przy odprawie celnej. Nie możemy przypłynąć i powiedzieć: "Słuchaj, chłopie, mamy w tej łodzi złoty kil. Myślę, że waży jakieś cztery tony". - Sam się nad tym zastanawiałem - odparłem. - Wygląda na to, że będziemy musieli je przeszmuglować tutaj, przetopić na standardowe sztaby, znów wywieźć po kilka, a następnie wwieźć oficjalnie i zadeklarować przy odprawie. - To wymaga czasu - zaoponował Coertze. - A my czasu nie mamy. Westchnąłem. - No dobra. Przyjrzyjmy się dokładniej kalendarzowi. Dzisiaj mamy dwunastego stycznia i jeśli chodzi o handel złotem, Tanger zamyka interes dziewiętnastego kwietnia. To jest, niech policzę... dziewięćdziesiąt siedem dni, powiedzmy czternaście tygodni. Zacząłem dokładne obliczenia. Upłynie tydzień, nim opuścimy Tanger, i kolejne dwa tygodnie, nim dotrzemy do Włoch. Plus kolejne dwa tygodnie na powrót. A dobrze byłoby mieć tydzień w zapasie na wypadek złej pogody. W ten sposób mielibyśmy z głowy sześć tygodni. Dwa tygodnie na przygotowanie wydobycia złota i trzy tygodnie na odlanie kilu - w sumie jedenaście. Pozostały trzy tygodnie w rezerwie. Terminy mieliśmy, delikatnie mówiąc, napięte. - Gdy wrócimy ze złotem, będziemy musieli się dokładniej rozejrzeć - powiedziałem. - Z całą pewnością ktoś je kupi, nawet w jednej bryle. Nic jednak nie mogę powiedzieć, dopóki nie będziemy go mieli. Wyobraźnia podsunęła mi wizję wędrówki do Egiptu lub nawet do Indii, w charakterze jakiegoś współczesnego Latającego Holendra, skazanego na żeglugę jachtem o wartości miliona funtów. Walkera nie interesowały zbytnio szczegóły. Zadowolił się zwaleniem ich na barki Coertzego i moje. Siedział i słuchał jednym uchem, studiując adres, który dał mu Metcalfe. Nagle powiedział: - Sądziłem, że stary Aristide okaże się agentem handlu nieruchomościami, ale tak nie jest. - Odczytał adres z kartki: - "Aristide Theotopopoulis, Tangerski Bank Handlowy, Bulwar Pasteura". Może od niego moglibyśmy dowiedzieć się czegoś o handlu złotem? - Nie ma szans - odparłem ironicznie. - Jest przyjacielem Metcalfe'a - spojrzałem na Walkera. - I jeszcze jedno. Dzisiaj rano bardzo dobrze poradziłeś sobie z Metcalfe'em, ale, na miłość boską, bez tego sztucznego oksfordzkiego akcentu i mniej odżywek w stylu: "Strasznie dziękuję". Metcalfe'a trudno oszukać, poza tym był w Afryce Południowej i orientuje się co nieco w tamtych realiach. Lepiej byś zrobił próbując akcentu z Malmesbury, teraz już jednak za późno na tę zmianę. Ale stonuj nieco, dobrze? Walker wyszczerzył zęby i odparł: - Dobra, chłoptasiu. - Pójdziemy teraz zobaczyć się z Aristide Theoto-jakoś-tam. Nie od rzeczy byłoby też wynająć samochód. Ułatwi to poruszanie się i uzupełni legendę. Wiecie przecież, że jesteśmy bogatymi turystami. III Aristide Theotopopoulis był czymś zbliżonym do kuli. Jego obwód dorównywał z grubsza wzrostowi, a gdy usiadł, zmarszczył się w środku jak nie dopompowana piłka futbolowa. Wałki tłuszczu z podbródka i karku przelewały mu się przez kołnierz. Nawet dłonie miał okrągłe - pękate kulki tłuszczu, ze złotym blaskiem bijącym od głęboko osadzonych na palcach pierścieni. - Ach tak, panie Walker, chce pan mieć dom - powiedział. - Dzisiaj rano miałem telefon od pana Metcalfe'a. Wydaje mi się, że mam to, o co panu chodzi - mówił płynnym, potocznym angielskim. - Czy chce pan powiedzieć, że ma taki dom? - dopytywał się Walker. - Oczywiście! Jak pan sądzi, dlaczego pan Metcalfe przysłał pana do mnie? On zna Casa Saeta - zamilkł na chwilę. - Czy nie ma pan nic przeciwko temu, że dom jest stary? - zapytał z troską. - Ależ skąd - odparł Walker lekko. - Mogę sobie pozwolić na każdą odmianę, jeśli tylko dom mi będzie odpowiadał - dostrzegł moje spojrzenie i szybko dodał: - Jednak proponowałbym wynajem na sześć miesięcy z prawem kupna. Twarz Aristide wydłużyła się, zmieniając kształt z koła w elipsę. - No dobrze, skoro takie jest pańskie życzenie - rzekł nieco urażony. Zabrał Walkera i mnie cadillakiem na północ. Coertze jechał z tyłu naszym wynajętym samochodem. Dom wyglądał jak wyjęty z kreskówki Charlesa Addamsa; niemal spodziewałem się ujrzeć Borisa Karloffa wyglądającego przez okno. Nie można tu było dostrzec żadnych wpływów mauretańskich