To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Poszybował nad tymi głupcami, mijając ich zaledwie o cale, ale to wystarczyło, aby z pluskiem pogrążył się w głębokiej, czystej, chłodnej lagunie. Był wolny. Mógł przepłynąć pod wrotami i przeczekać tam, aż inny kupiec go podwiezie... Ale nad wodą rozszedł się głos, którego właściciela nie mógł rozpoznać, chociaż wiedział, że to głos Priama, i zgadywał, co rozkazał: - Sieci! Zarzućcie sieci! Więc teraz był rybą do złowienia. Hm, niech próbują... Pod wodą rozległ się przytłumiony, niemniej jednak złowróżbny plusk. To pierwszy z goniących. Gdyby rzecz zależała od szybkości, Żeglarz z łatwością uwolniłby się od każdego. Ale jeszcze się nie zorientował, który kieru- nek powinien obrać, gdy ręka zacisnęła się na jego łydce. Atolczyk w falującym w wodzie ubraniu usiłował go za- trzymać. Żeglarz zerknął w tył, dojrzał błysk noża. Zwinął się wokół własnej osi i zanurkował głębiej, unikając o włos ostrza. Obrócił się w bok, złapał za przegub atakującego i wy- korzystując siłę pchnięcia, nadał ostrzu odwrotny kieru- nek. Poprowadził je w dół, w brzuch Atolczyka. Poleciała wstęga krwi i natychmiast rozprzędła się w szkarłatne nitki. Nagle nad nim, wszędzie wokół, buchnęły fontanny wody, rozeszły się kłęby piany i wielu Atolczyków, och, jak wielu, zanurkowało, otoczyło go ze wszystkich stron. I sieć tak wielka, że zdolna zagarnąć jego trimaran, opadła falując. Przekręcił się wściekle, licząc, że zanurzy się głębiej niż sieć, że Atolczycy nie zdołają go dopaść, ale było za późno. Sieć go otoczyła, a oni zadzierzgnęli ją mocno. Wkrótce ludzie na brzegu unieśli sieć - wraz z nim - na bosakach, zgarnęli go, wyciągnęli na nabrzeże, jakby był tylko trzepoczącą się rybą. Trafił im się wielki połów... Poprzez oka sieci widział ich - to już nie był tłum, lecz tłuszcza. Rozwścieczone twarze, wystraszone twarze... Dojrzał tylko jedno współczujące oblicze. Oblicze tej kobiety. Helen. Przejęła się jego losem... Ale niewiele to znaczyło, gdy reszta tłuszczy wyła: - Zabić go! Zabić go! Zabić go!!! Sieć opadła. Lina ściągnęła się wokół szyi, wokół skrzeli. Pętla się zacieśniła. Pilnował go brodaty wartow- nik. Priam w szacie z wodorostów, wzdętej łagodną bryzą, podszedł dostojnie. Spoglądał na Żeglarza, ale jego słowa były przeznaczone dla cisnącej się z tyłu tłuszczy. Wielki starzec uderzył w poważny, pogrzebowy ton: - Niewiele brakowało, by skaził nasz gatunek. Żeglarz usłyszał wyrok śmierci, w to nie wątpił. Podo- bnie Atolczycy, którzy wrzaskliwie poparli sentencję. Lina wokół szyi zaczęła się mocniej zaciskać. Opierał się, lecz walka osłabiła go, wyssała z sił i bez względu na to, czy jesteś człowiekiem czy rybą, gdy odetną ci dopływ tlenu, świat zalewa czerwień, która przeistacza się w czerń... Rozległ się świst! To maczeta przecięła linę. Żeglarz padł na kolana, chciwie łapiąc ustami powie- trze. Nad nim Pięść Prawa wbił surowe spojrzenie w war- townika. Potężna łapa ściskała szeroką klingę. Osiłek był ostatnią osobą na świecie, od której Żeglarz oczekiwał ratunku... - Jakim prawem... - zaczął Priam występując przed olbrzyma. Chmura na twarzy Starszego była tyleż króle- wska, co potępiająca. Ani osoba Priama, ani jego mina nie zrobiły wrażenia na Pięści Prawa. Odezwał się rzeczowo: - Płacicie mi za utrzymywanie porządku. A to nie jest w porządku. Inny Starszy odezwał się z oburzeniem: - Zabił jednego z naszych! - W samoobronie! - powiedział Pięść Prawa. - Nie tobie o tym sądzić - odparował Priam. - A tłumowi? - spytał Pięść Prawa. Starszy, jak umiał najlepiej, spoglądał z wyższością na olbrzyma. - On musi zostać zniszczony. - Może tak będzie - odparł Pięść Prawa. - Ale nie tu i nie tak. Priam rozważył te słowa. - Jak nie będziecie się stosować do własnych przeklę- tych praw, znajdę inny atol - rzekł Pięść Prawa. - Jestem pewien, że moje usługi... - To nie jest konieczne - szybko przerwał mu Priam. Trudno było o dobre Pięści Prawa. - Do klatki z nim - powiedział Najstarszy. Powlekli go, a obrzydliwa pomrukująca tłuszcza szła za nimi krok w krok. Pięść Prawa zajął się własnością Żegla- rza - siecią z półkami i krzakiem pomidora w doniczce. Żeglarz nie widział jedynej osoby, która trzymała się z tyłu - Helen. Ani nie widział, jak zauważyła coś na nabrzeżu i ukryła pod tuniką. Kolczyk żeglarza. Rozdział szósty Szeroka barka organiczna stała w pobliżu i ostry smród resztek stale przypominał mu, gdzie Starszyzna Oazy chciała się go pozbyć. Blask księżyca przydawał barce srebrzystej otoczki, powykręcane żałobnie drzewo rozsta- wiło konary nad lichym ogródkiem jak zjawa, niepewna, czy ma straszyć, czy strzec. Obolały, poraniony Żeglarz zawisł nad nabrzeżem w żelaznej klatce, na tyle dużej, że ledwo, ledwo mógł się wyprostować, i na tyle małej, iż położyć się mógł jedynie skulony. Zbadał pręty i kłódkę, lecz nie znalazł szansy ucieczki. Kołysząc się w chłodnym, wieczornym powie- wie, wisiał bezradny jak wypatroszony rekin, którego wcześniej tu oglądał, jak jeszcze jedna bestia wyłowiona z morza