To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Była jak zamknięty wagonik z otworami na wodze, wyciętymi w desce poniżej przedniej szyby wykonanej z jakiegoś przezroczystego tworzywa - nie szkła, gdyż miejscami było pogięte i sfalowane. Lejce kóz wychodziły na zewnątrz przez otwory. Bleys i jego wuj siedzieli na czymś, co wyglądało jak stara ławka wyścielona cienką warstwą słomy lub wyschniętej trawy, której źdźbła sterczały spod brezentu podobnego do tego, jakiego użyli do przykrycia bagażu na otwartej platformie pojazdu. Oparcie było tapicerowane w ten sam sposób. Bleys ochoczo wsiadł do kabiny. Miał na sobie strój odpowiedni do podróży na pokładzie statku kosmicznego. W rzeczywistości nie nosił nigdy nic innego prócz lekkich ubrań, gdyż całe życie spędzał albo wewnątrz budynków albo w miejscach, gdzie panowało lato. Ale w kabinie, pomijając to, że nie hulał w niej wiatr, było równie wilgotno i chłodno, jak na zewnątrz. Bleys drżał. - Masz - powiedział burkliwie Henry MacLean. Podniósł coś, co okazało się kurtką trochę mniejszą od jego własnej, ale nadal o zbyt długich rękawach dla Bleysa i zbyt szeroką w ramionach. Jedną ręką Henry pomógł ubrać ją chłopcu. Bleys z wdzięcznością otulił się kurtką, zapinając ją dokładnie na nieporęczne, prymitywne guziki. - Pomyślałem, że nie będziesz miał co na siebie włożyć - stwierdził Henry; szorstkie brzmienie zniknęło na chwilę z jego głosu. - Nie będzie ci teraz zimno? - Nie, wuju - odparł Bleys, a ciepło sprawiło, że jego umysł zaczął znowu pracować. Praktykowana przez całe życie sztuka przetrwania, polegająca na udzielaniu dorosłym odpowiedzi, które tamci uważali za celowe i poprawne, automatycznie włożyła Bleysowi w usta właściwy respons. - Dziękuję Bogu za twoją dobroć, wuju. Henry, który podjął wodze i patrzył przed siebie, zamarł nagle. Jego głowa obróciła się żywo i mężczyzna spojrzał na Bleysa. - Kto ci kazał tak powiedzieć? - jego głos brzmiał ponownie szorstko i groźnie. Bleys spojrzał na wuja z wyrazem krańcowej niewinności na twarzy. W istocie to sam Henry poddał mu te słowa, zwracając się nimi do stewardesy. Ale pytanie wprawiło chłopca w panikę. Jak miał wyjaśnić temu niemal obcemu człowiekowi, że nauczył się podchwytywać zdania dorosłych, a potem używać w stosunku do nich tych samych sformułowań? - Kobieta - skłamał. - Kobieta, która opiekowała się mną powiedziała, że tak należy tutaj mówić. - Jaka kobieta? - Zapytał Henry. - Kobieta, która opiekowała się mną - odparł Bleys. - Opiekowała się mną, przygotowywała dla mnie posiłki i ubrania, i wszystko. Pochodziła z Harmonii. Poślubiła kogoś na Nowej Ziemi, jak sądzę. Na imię miała Laura. Henry patrzył na niego twardo takim wzrokiem, jakby jego oczy były szperaczami, które mogły oświetlić i ujawnić każde kłamstwo. Ale Bleys miał bogate doświadczenie w udawaniu i potrafił sprawiać wrażenie kogoś kompletnie obojętnego, źle ocenionego i niewinnego. Oddał wujowi spojrzenie. - Dobra - rzekł Henry, obracając ponownie głowę w stronę przodu pojazdu. Potrząsnął lejcami, co zmusiło kozy do ruszenia z miejsca. Było ich osiem, zaprzężonych parami; zdawało się, że stosunkowo łatwo pociągnęły wóz. Wstrząsy kół pojazdu na powierzchni, po której przejeżdżali, robiły na Bleysie dziwne wrażenie; przyzwyczajony był do poruszania się poduszkowcami lub pojazdami unoszonymi przez pole magnetyczne. - Później porozmawiamy szerzej o tej kobiecie - powiedział Henry. Pomimo tych ostatnich słów, MacLean milczał przez dłuższy czas, koncentrując się na powożeniu swoim kozim zaprzęgiem po rozmaitych drogach wiodących od kosmoportu. Z początku szosa była jak potężna wstęga o pół tuzinie barwnych pasów, ułożonych na powierzchni gruntu. Pola wokół leżały nagie, nie widać było żadnych drzew, tylko w oddali migał od czasu do czasu jeden z terminali ładowniczych. Wszystkie zmysły Bleysa znajdowały się w stanie pogotowia; jego oczy, uszy i nos rejestrowały widoki, dźwięki i zapachy - koziego zaprzęgu, powierzchni drogi pod kołami i dnia za szybą kabiny pojazdu. Jechali skrajnym lewym pasem autostrady, najciemniejszym ze wszystkich pasów, które tworzyły wiele równoległych dróg prowadzących od portu kosmicznego i były najwyraźniej zaprojektowane na użytek różnych środków lokomocji. W prawo droga rozciągała się tak szeroko, że Bleys nie widział wyraźnie poruszających się po niej pojazdów. Jej odległy brzeg musiał mieć niemal białą nawierzchnię, pozbawioną spoin i niemal elektronicznie gładką, i Bleysowi wydawało się, że widzi poruszające się, zawieszone nad nią na magnetycznej poduszce pojazdy. Miały kształt dysków, więc i tak trudno byłoby się im dobrze przyjrzeć. Nie chodziło o to, że Bleys chciał wiedzieć, jak wyglądały, gdyż wiele razy w życiu przemieszczał się takimi środkami transportu, przenosząc się z matką z hotelu do hotelu, albo z hotelu do jakiegoś przypominającego pałac prywatnego domu. Tuż obok pasa dla pojazdów magnetycznych ciągnął się kolejny - dla poduszkowców. Następnym był pas dla małych, kołowych pojazdów pasażerskich, także zmotoryzowanych, a potem, jeszcze bliżej, pas dla wielkich, zmotoryzowanych, kołowych pojazdów ciężarowych. Ostatni ze wszystkich, na samej krawędzi drogi, biegł ich pas, przeznaczony dla najwolniejszych środków lokomocji, takich jak wóz z kozim zaprzęgiem. Pomiędzy pasem dla kozich zaprzęgów, a tymi dla pojazdów kołowych, leżały pasy dla innych niezmotoryzowanych wehikułów najrozmaitszych typów. Począwszy od innych modeli kozich wozów, jak ten Henry’ego MacLeana, po dziwaczne pojazdy o kołach napędzanych siłą mięśni dwóch mężczyzn naciskających poziomą dźwignię, co sprawiało takie wrażenie, jakby ludzie ci coś piłowali. Wśród całej reszty środków transportu przemykały rowery; niektóre z nich ciągnęły wózki. Wraz z tym, jak ich wóz zmierzał naprzód, pasy ruchu - jeden po drugim - odchodziły od drogi. Pierwszym był ten niemal biały, nad którym unosiły się pojazdy magnetyczne. Zmierzał za horyzont po ich prawej stronie. Niedługo potem od szosy odbił pas dla poduszkowców. Po dłuższym czasie - chociaż Bleys nie potrafił ocenić, czy po pokonaniu przez nich większego dystansu, czy nie - od drogi oddaliły się także pasy zmotoryzowanych środków transportu