To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Dlaczego on nie przychodzi? - powtarzał. Według jego obliczeń krawiec miał przyjść już dziesięć minut temu i to dziesięciominutowe oczekiwanie wyczerpało go do reszty. - Cokolwiek się stanie, przyłapie, czy nie przyłapie, ale dłużej czekać nie mogę i z tą sprawą dzisiaj skończę! - bełkotał i znowu spojrzał na zegarek. Wskazówka - do cholery! - nie przesunęła się nawet o włos. - Ja go nauczę! - zgrzytał Widmar. Sapał i kaszlał. Wiedział, że już przekroczył ostatnią granicę i teraz nic go nie powstrzyma przed krwawym końcem. O tak! Nawet z przyjemnością zobaczyłby teraz drogą, jedyną twarz zalaną śmiertelnym czerwonym płynem. Krawiec się spóźnił już o cały kwadrans. Przecież odznaczał się punktualnością i jemu w równej mierze zależało na spotkaniu. - Może coś się stało! - wściekał się Widmar i targał brodę. Ale najdalej idące domysły nie mogłyby powiedzieć mu prawdy. Nie przypuściłby przecież nigdy, że krawiec Gold zastygł pośrodku chodnika z ręką wyciągniętą do góry i patrzy w niebo. Jakiś przechodzień spostrzegł krawca, ale ponieważ szedł drugą stroną ulicy, nie zauważył szczegółów, widział tylko śmieszną, małą postać wyprężoną w dziwacznej pozie i z wyciągniętą ręką, więc przechodzień nie zwróciwszy na to uwagi szedł dalej. W pewnym jednak momencie odwrócił głowę i ze zdumieniem patrzył na nieruchomą postać. Było szaro, ale robiło się coraz jaśniej, więc wkrótce przechodzień zauważył szczegół tak zastanawiający, że zawrócił, obejrzał się i rzucił się z krzykiem do policjanta, stojącego koło pomnika. W przerwie pomiędzy jednym a drugim podmuchem wiatru policjant posłyszał wrzaski biegnącego ku niemu przechodnia, ale już sam spostrzegł dziwne zjawisko, tkwiące pośrodku trotuaru, i przytrzymując poły łopoczącego płaszcza, rzucił się w kierunku krawca na przełaj. Policjant i przechodzień biegli obok siebie, popychając się łokciami, wreszcie zatrzymali się koło słupa, a przechodzień zrobił krok, jak gdyby chciał chwycić krawca w objęcia. Lecz wtedy policjant odtrącił przechodnia i krzyknął ostrzegawczo: - Nie ruszać! Przechodzień cofnął się przelękniony, krawiec Abraham Gold tkwił nieruchomo, wpatrzony w niebo, policjant zaś zaczął wymachiwać rękami jak człowiek, który zupełnie stracił głowę. Przechodzień zawołał: - Ale trzeba przecież coś robić!... Policjant w dalszym ciągu jak młyn obracał rękami i nic z siebie nie zdołał wykrztusić. Potem widocznie przyszła mu do głowy jakaś myśl, policjant krzyknął: - Niechże pan nie pozwala nikomu go ruszać!... - i wielkimi susami, plącząc się w płaszczu, pobiegł wzdłuż ulicy. Wiatr znowu zasnuł wszystko mgłą i dymem, policjant wwalił się do jakiegoś sklepu i zdyszany zapytał: - Gdzie telefon? Telefon znajdował się obok kasy za ladą, policjant chwycił słuchawkę, ale przypomniał sobie, że nie pamięta potrzebnego numeru, więc w pośpiechu zaczął przerzucać książkę telefoniczną. Potem grubym, szczerniałym palcem obrócił parę numerów na liczniku automatu i tupiąc ze zdenerwowania nogą, krzyczał do słuchawki: - Halo, halo, halo!... I w tej samej chwili w gabinecie naczelnego inżyniera elektrowni miejskiej delikatnie mruknął telefon. Siedzący przy biurku inżynier podniósł słuchawkę do ucha i powiedział parę razy: - Nic nie słyszę... proszę mówić wyraźniej!... Lecz w chwili następnej widocznie zrozumiał brzęczące w słuchawce słowa, gdyż natychmiast bez jednego słowa wyłączył telefon. Policjant, ciągnąc nosem i bezmyślnie poruszając szczękami, dobijał się telefonicznie już do drugiego miejsca, policjant znowu krzyczał: - Halo, halo!... - naczelny zaś inżynier elektrowni, trzymający przy uchu słuchawkę, zmienił kontakty i w następnej sekundzie połączył się z halą maszyn. I dopiero wówczas, gdy z hali odezwał się jeden z robotników, naczelny inżynier osłaniając usta ręką rzekł dobitnie: - Człowiek pod prądem! Wyłączyć prąd! I natychmiast potem w hali maszyn zahuczał alarmujący sygnał. Posłuszny temu żałosnemu dźwiękowi stojący koło tablicy rozdzielczej monter Izaak Gold pociągnął natychmiast za dźwignię i przesunął ją na sto osiemdziesiąt stopni. Wtedy w całym mieście zgasło światło