To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
No cóż, ja chyba też uważałam moją babcię za zniedołężniałą, kiedy miała pięćdziesiąt dziewięć lat. Ale to przecież jeszcze nie starość. Prawda? – Ciągle jeszcze jesteś smarkata. – Gail usiadła na krawędzi łóżka. – Mamo, przepraszam cię za to, jak się do ciebie odniosłam w teatrze. Nic mnie nie usprawiedliwia. Ostatnio w myślach mam same kolce, skorpiony i pająki. To okropne. Czasem któryś się wydostaje. Wybaczysz mi? – Zawsze. – Irenę ścisnęła ją za rękę. – Hej, znalazłam dziś klienta. Pieniędzy z tego nie będzie, ale za to zdobędę doświadczenie i rozgłos. To jeden z tancerzy. Ma na imię Bobby. Był na przyjęciu, podczas którego zamordowano Rogera Cresswella. Policja oczywiście przesłuchuje zaproszonych gości. Bobby nie chce się w nic mieszać i potrzebuje fachowej porady. – Naprawdę tam był? – Tak, ale niczego nie widział. Detektywi rozmawiają ze wszystkimi. Sądzę, że szybko skreślą go z listy i zajmą się następnymi. Nigdy nie zgadniesz, jak do tego doszło. Okazuje się, że Angela Quintana jest jego dziewczyną. Zobaczyła mnie w teatrze i pogadałyśmy sobie. Nie zajmuję się sprawami karnymi, ale w tym przypadku chodzi o krótką konsultację przez telefon. Pomyślałam, że zanim Bobby zadzwoni, wpadnę na górę do Charlene Marks. Dawniej pracowała jako prokurator. Pięć minut rozmowy z nią i będę przygotowana. Irenę złożyła okulary. – Dlaczego Angela nie poprosiła ojca, aby zajął się tą sprawą? – Se?or Quintana nie lubi Bobby’ego. Angela nie chce, aby się dowiedział, że wciąż się widują. – Jak go teraz nazywasz? Se?or Quintana? – Mogę mówić tak albo nazywać go „dupkiem”. Matka ostrożnie ułożyła okulary w pudełku z papeterią na nocnym stoliku. – Dobrze wiesz, że Anthony prędzej czy później o wszystkim się dowie. – Ona mu nie powie. A jeśli nawet, to co z tego? Jeśli Anthony’emu nie będzie odpowiadało, że pomagam Bobby’emu Gonzalezowi, to trudno. Matka spojrzała na nią. – Jeszcze o nim nie zapomniałaś, prawda? Gail się roześmiała. – Nie zapomniałam? Może i nie. Kiedy o nim myślę, mam ochotę rzucać, czym popadnie. Pomagam Angie, ponieważ ją lubię, a nie dlatego, że skrycie pragnę utrzymać kontakt z jej ojcem. Nie mogę chcieć tak po prostu komuś pomóc? Prawnicy czasem to robią. Dzieciaka szarpie policja. Tancerze nie zarabiają wiele. Opłacenie adwokata kosztowałoby go majątek. To będzie mój dobry uczynek. Jeśli sprawa się skomplikuje, przekażę ją Charlene. Irenę przez chwilę milczała. – Wciąż planujesz prosić ją, aby zawiozła cię jutro do lekarza? – spytała w końcu. Rozmowa zmierzała w złym kierunku. Gail starała się mówić spokojnie. – Wolę, żeby to ona mnie tam podrzuciła. Potem chyba zostanę u niej na noc. Zadzwonię do ciebie. – Wstała i pocałowała matkę w policzek. – Dobranoc, mamo. – Mogę przecież z tobą pojechać, a potem odwieźć cię do domu. – Nie, tak będzie lepiej. Charlene jest moją bliską koleżanką. – Podniosła się, ale Irenę mocno trzymała ją za rękę. – Powiem to jeszcze raz, choć wiem, że nie chcesz tego słyszeć. Porozmawiaj z Anthonym. Byłoby inaczej, gdyby wiedział. Gail pokręciła głową. – Dobranoc, mamo. – Przecież tylko się domyślasz, co by zrobił. – Nie domyślam się. Wiem. Zapomnij o tym. – Gail się roześmiała. – On nie chce mnie widzieć, rozmawiać ze mną, słyszeć o mnie, a ja czuję dokładnie to samo. Podjęłam decyzję i byłabym wdzięczna, gdybyśmy do tego nie wracały. Mówiłaś, że mnie rozumiesz. – Nie. Wcale nie rozumiem. – Bo dorastałaś w latach pięćdziesiątych w rodzinie katolickiej. Teraz świat jest inny. Kobiety mogą dokonywać wyboru. – Zawsze mogłyśmy! Postępujesz samolubnie i tchórzliwie. – Irenę zaczęła płakać. – Mogłabym się zajmować dzieckiem, a ty byś pracowała. Mogłabym pomóc. – Na litość boską. Nie ma żadnego dziecka. Irenę wyszarpnęła chusteczkę z pudełka. – Przecież to nie jakiś tam pęcherzyk, to twoje dziecko. Mój wnuk, być może już ostatni... – Och, przestań! To nie fair! – Gail przycisnęła dłonie do czoła, po czym opuściła je. – Muszę się położyć. – W drzwiach odwróciła się. – Zamierzasz ciągle płakać? Nie wywołasz we mnie poczucia winy. Mamo, mogłabyś przestać? Irenę położyła się i odwróciła twarzą do ściany. – Zrobisz to, co każe ci sumienie. Ja już nie mam ci nic do powiedzenia. – Jak śmiesz mnie osądzać? Dlaczego? Ty nigdy nie musiałaś na siebie zarabiać. Nie musiałaś się martwić o to, gdzie będziesz mieszkała ani czy Renee i ja będziemy miały w co się ubrać i czy pójdziemy do porządnej szkoły – wykrzyczała Gail. Wyrzuciła w górę ramię, zataczając nim krąg, pokazując dom i wszystko, co się w nim znajdowało. – Miałaś wspaniałe małżeństwo. Tata kochał cię aż do śmierci. Zajmował się nami. Nigdy nie nazwał cię dziwką i nie powiedział, abyś się wynosiła. – Poczuła ból w gardle. – Sądzisz, że mi się to podoba? Nienawidzę każdej upływającej minuty, ale to moja decyzja, moje życie i staram się najlepiej, jak potrafię! W pokoju zapadła cisza. Dopiero po chwili Irenę się odezwała: – Wiem, Gail. Idź już spać. Zobaczymy się rano. Kocham cię. Gail, patrząc przed siebie, pokiwała głową. – Ja też cię kocham. W sypialni zdarła celofan ze świecy zapachowej. Na etykiecie napisano: SPOKÓJ. Zapaliła ją. Potem wcisnęła guzik przenośnego stereo. Wysunęła się szufladka. Włożyła do niej płytę CD z muzyką rdzennych Amerykanów. Zgasiła lampę przy rozkładanym łóżku i ułożyła się wygodnie z kieliszkiem zimnego chardonnay w dłoni. Zerwali czwartego lipca. Odpowiedni dzień na fajerwerki. Była wtedy mniej więcej w szóstym tygodniu ciąży, ale znakomicie potrafiła się wówczas oszukiwać. Potem zauważyła, że jej piersi stały się bardziej wrażliwe. Zamknęła się w łazience z domowym testem ciążowym, mając nadzieję, że nie jest w ciąży. W migotliwym świetle świecy, otoczona dźwiękami drewnianych fletów, odbijającymi się echem od czerwonych ścian skalistego kanionu gdzieś, hen daleko, leżała oparta o poduszki i sączyła wino. Nie powinna w jej stanie. Ale przecież zanim zaczęto o tym głośno mówić, jej matka dzbanami piła martini przez obie ciąże. Zresztą teraz i tak nie miało znaczenia, co piła. Jak to się stało? Przecież uważali. Lekarz wzruszył tylko ramionami. – Zdarza się