To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Taksówkarze, wstrzymani w swoich kursach, poczęli trąbić jak opętani, przechodnie pię- 229 trzyć się na brzegach jezdni w niepewności, czy mogą wkrd czać w te zatory. Wreszcie przebił się przez nie policjant: — Prawo jazdy! — Sorry, officer! — podałem mu papierek z miną dramatyczną i uduchowioną. — Teraz już się nie wykręcisz — wionął ku mnie szep! Smrodka Dydaktycznego. Ale sama była zgnębiona i nr dodała obrzędowego: „A nie mówiłam". A tu koncert klaksonów rośnie, eunuch popiskuje, tramwaj pobekuje, jakieś chuligany powrzaskują ochoczo. Pożar w burdelu na całego. — Pojedź pan tu w bok! — warknął policjant. — Och, yes, officer, sorry, officer! — nabrzmiałem tuzjazmem. Ale policjant już robił ruchy magiczne. Rozessał t^ zaklęciami korek, znów wszystko się potoczyło. Podszedł do mnie i spojrzał na mój siwy włos i na oc| patrzące z oddaniem. — Pan wygląda na zmęczonego. W którą stronę jedzie? — A bo ja wiem... — podałem ulicę. Wydobył mapę, wyjaśnił. —¦ Ale nie puszczę pana, nim... — Nim nie wypiszę mandatu — dopowiedziałem w śli. — ...nim pan się nie napije kawy, o, w tej tam kawiij ni, o trzy domy stąd. Pomógł mi się wymanewrować i pokiwał na pożegnał] ręką. Uff! Pierwszy dzień jazdy odbyty. Robię się wesolutki: — Zaraz pójdziemy coś przekąsić. — Ale masz jeszcze trzy tysiące mil — mówi Smrod| Dydaktyczny. — W każdym razie ciesz się. Do jutra rana masz jeszc gwarantowane życie. Georgia — od Scarlełł do Bełły Budzimy się w Anderson, nad samą granicą Georgii. Wczoraj znowu uwaliliśmy 480 kilometrów. Anderson w Południowej Karolinie jest takie samo, jak l>anvi!Ie w Wirginii, w którym nocowaliśmy wczoraj. Zmieniają się rośliny, zwierzęta, droga pruje dołem hl-loryczrsych ,zdarzeń, ale na noclegi wypływamy niezmiennie do miasteczek, które są uniformistyczną klamrą nowych ezasów, i wiem nieuchronnie, że na najbliższym rogu .•obaczę ten sam krój liter na szyldzie składu aptecznego Whelana, te same dziewiętnastowieczne dwie litery A — P znamionujące sklep spożywczy z tegoż samego łań-< ucha sklepów. Nie ma dreszczyku, towarzyszącego włóczęgom przez l uropę, gdzie każde zbudzenie się pachnie przygodą i wy-irawę w nieznane za najbliższym rogiem. Dawniej miasteczka żyły z zaplecza, obsługiwały okreś->ny rejon. Z wynalazkiem auta to się skończyło — nie ¦na centrów, skoro najwspanialsze sklepy powędrowały na /osy, gdzie przynajmniej mają wielkie place do parkowana dła klientowskich wozów. Za to teraz nad każdym z tych miasteczek dominuje ja- iś koios przemysłowy. On jest sercem miasteczka i jego ¦ywicielem. Istnieje zaciekła walka między stanami o po- ¦•yskiwanie przedsiębiorstw przez zwalnianie od podatków, ¦zpfatne grunta pod budowę itp. Tu na Południu jest iań-¦a robocizna. I widzimy, że północ Stanów Zjednoczonych '¦iici zakład po zakładzie na rzecz Południa. Anderson żyje z fabryk maszyn do szycia Singera. Histo-(i tych maszyn to równie ciekawy przyczynek do dziejów Ameryki, jak jej pola bitewne. Pamiętam z lat dziecinnych na kresach swoje nieporo- ¦ imienia z plakatem Singera. Szyła na nim na maszynie >, po prostu, przecudna pani. Ale pani miała na głowie U1 kokosznik rosyjski i dla chłopca wychowanego w świętyj przekonaniu, że każdy Moskal to potwór — ten kokos nik na głowie o ciężkich splotach blond włosów, nad ch| browymi oczami, nad tymi rozkosznymi filuternymi dolećj karni był ciężką obrazą osobistą, kto wie — może pierii szym zawodem miłosnym. Nagle, kiedy mnie posłano do szkoły do Warszawy, uf rżałem piękną nieznajomą w stroju krakowskim. Po prc stu Singer miał Rosję podzieloną na rejony i zaopatrywali przedstawicieli w Warszawie w plakaty regionalne, podczas kiedy obwód Mińska należał do przedstawiciele w Moskwie, tak jak Kaukaz do przedstawiciela w Tyfiisie. Nie rozgrzeszyłem się na kochanie się w Krakowiance.] Plakat dał mi drugie przeżycie — pierwsze przeczucie machlojki międzynarodowej. Potem trochę włóczyłem się po świecie i wszędzie mniej witały szyjące na maszynie Węgierki, Beigijki, BowarkiJ Hiszpanki. Widziałem Arabki pochylone nad maszyną Sin-) gera w Maroko i Meksykanki w Meksyku. Zawód chłopię-) cego serca wywietrzał, coś więcej też zaczynałem razy mieć o świecie i ten jakiś tajemniczy Singer wydał mi ogromnym wszechświatowym dobroczyńcą kobiet. No właśnie trafiłem na jego stolicę. Jakże to było? To był rok 1844. Przy otwartym oknie pracował ikci Denerwowało go nieco, że jakiś młody człowiek gapi na szybko biegające czółenko. Toteż kiedy natręt ni uderzył się w czoło i wrzasnął: „Mam już!" — tkacz z wem zatrzasnął okno. Tymczasem młody człowiek pędził do zakładu swe pryncypała, znanego mechanika Mr Daviesa. Davies powiedział kiedyś do klienta, który proponov mu zbudowanie maszyny do robienia sieci: — Panie drogi, połam pan sobie lepiej głowę nad wyr lezieniem maszyny do szycia. Kto ją wynajdzie, będzie mj miliony. Słowa te zapadły w umysł jego terminatora, Eliasa ve'a. Dwudziestoletni Hove był nie tylko żonaty, o!e dziło mu się trzecie dziecko. Na to wszystko zarabiał 9 larów tygodniowo. Ogarnięty żądzą poprawienia losu, czął mozolić się nad wynalazkiem. 232 Nie wiedział, że na tym polu miał dwu poprzedników. Jeden to był Francuz Thimonnier, który począł masowo dostarczać maszyny swego wynalazku do armii francuskiej. Ale wzburzony tłum szwaczek zniszczył jego maszyny, podpalił warsztat i omal nie obwiesił na latarni samego wynalazcy