To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Według mnie złośliwy żart, bo jakie to inaczej nazwać, nic wchodzi tu w rachubę. — Podzielam pańskie1 zdanie, doktorze — poparł mnie malarz. — Należy rzecz dokładnie zbadać. Co prawda, mamy w tej chwili przeciwny wiatr, lecz około południa powinien zmienić kierunek. — Kto to panu powiedział? — zagadnąłem żartobliwie. — Niebo. Niebo, doktorze. Proszę spojrzeć. Obłoczki płyną w odwrotnym kierunku. Co to oznacza? Wzruszyłem ramionami. — To znaczy, że dalej i wyżej, ponad górami, wiatr dmie w przeciwną stronę — wyjaśnił nie zrażony. — Ponad górami — powtórzyłem — lecz tu... — Prosta sprawa. Niebo jest prawie bezchmurne^ słońce zaczyna przygrzewać dolinę, ciepło bijące od ziemi ogrzeje dolne warstwy powietrza, rozrzedzi je i uniesie, a wówczas zimny wiatr wiejący w górze opadnie w dolinę. Nie bardzo pojąłem to tłumaczenie, przyjąłem je na wiarę. Zresztą za kilka godzin miało się okazać, czy Burns ma rację. Na zmianę prądu powietrza należało czekać, więc na razie zarzuciliśmy kotwicę, a dodatkowo przywiązaliśmy łodzie linkami do pni najbliższych drzew. O rozpaleniu ogniska nie było co marzyć wobec całkowicie zarośniętego brzegu. W smętnym nastroju spożywaliśmy upieczone mięso jelenie na przemian z sucharami. Jakże przydałby się kubek gorącej kawy! 76 W dwie godziny później słońce zajrzało w głąb doliny, a po następnej godzinie wiatr nagle ustał. Spadła na nas cisza, bo i drzewa przestały szeleścić, a plu-szcząca fala uspokoiła się. Nieco później — co za dziwo! — usłyszałem jak gdyby oddech przestrzeni: zbliżający się poszum, coraz wyraźniejszy, coraz bliższy. Na koniec twarz mą owionął łagodny zefirekf dmący już w zupełnie odwrotnym kierunku. — A nie mówiłem? — pochwalił się Burns. — Ma się to doświadczenie. Do tuzina pędzli! — Ale z pana spryciarz — roześmiał się Karol. — To nie spryt. To wiedza. Powinniśmy natychmiast skorzystać z okazji. Nie gwarantuję za sprzyjającą pogodę na jutro. Wciągnęliśmy żagle na maszty, a Burns ruszył pierwszy, by jak zwykle torować nam drogę. Okazało się, że niezbyt daleko zniosła nas woda od poprzedniego miejsca obozowania. Trafiliśmy bezbłędnie, a Karol natychmiast zajął się zbadaniem nadbrzeżnych zarośli. Po nim ja obejrzałem to miejsce. Nie ulegało wątpliwości, iż kotwica została wyrwana, a następnie wleczona kilka stóp poprzez chaszcze. Dziwne, że nie zatrzymały jej korzenie rosnących tu zarośli. Więc chyba Burns miał rację: niespodziewany, gwałtowny przybór rzeki rozkołysał oba stateczki, podniósł je, powodując w ten sposób wyrwanie obu kotwic. / — Znalazłeś co? — zapytałem Karola po powrocie na pokład. — Nic a nic, poza połamanymi krzakami i zrytą ziemią. Nawet sokole oko nie odkryłoby w tym miejscu śladów, jakich szukałem. — Jakich śladów? — Odcisków ludzkich stóp. — Więc podejrzewasz... — Nic nie podejrzewam. Po prostu chciałem się upewnić. Niestety, ukształtowanie terenu, a zwłaszcza 77 oszycie, uniemożliwiają stwierdzenie czegokolwiek innego poza tym, że kotwica się wyrwała. — Więc jednak stanęło na moim. Kotwica puściła, >onieważ '/ostała kiepsko umocowana. Nie dokonała ;ego ręka ludzka, nic stwierdziliśmy w okolicy obecności ludzi. — Znowu zapominasz, Janie, o swoim nieszczęsnym dole. Przecież nie wykopał go borsuk ani kret! — To było kilkanaście mil stąd, a tajemniczy traper, nawet gdyby był rekordzistą świata w biegu na przełaj, nie zdołałby dotrzeć tu przed nami. Zresztą po co? Komu może zależeć na odcumowaniu ł©dzi jakichś obcych wędrowców? Tak więc, Karolu, twoja podejrzliwość przekroczała tym razem granice rozsądku. Roześmiał się, machnął ręką: — Może i masz rację, a ja szukam dziury w całym. Jednakże do szukania nie istniejących śladów skłonił mnie... jak by tu powiedzieć, wewnętrzny niepokój. — Nie poznaję ciebie, Karolu. Sądzę, że to z przemęczenia. Złe myśli najczęściej wówczas nas napadają. — Masz tobie! Przy każdej okazji odzywa się w tobie lekarz. Burns, który przysłuchiwał się naszej rozmowie, teraz wtrącił zupełnie, moim zdaniem, bezsensowną uwagę: — Pan Gordon ma rację. Ja również od czasu do czasu ulegam podobnym wewnętrznym sugestiom. I nie lekceważę ich, co parokrotnie wyratowało mnie ze sporych kłopotów. — A obecnie? — zagadnąłem. — Odczuwa pan niepokój? Nie dostrzegł ironii w moim głosie albo udał, że jej nie dostrzega, bo odpowiedział poważnie: — Nie, nie odczuwam