To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ten ostatni, wśród pijackich błazeństw Trynkula i Stefana, ofiarowuje swoje służby tej parze, która rozporządza "niebiańskim trunkiem". - Ciszej, ojczulku, cały dom obudzisz! - mówiła Judyta śmiejąc się jak szalona, gdy ojciec pełnym głosem ryknął piosenkę pijanego Kalibana: "...Już nie będę od tej pory@ myć talerzy, skrobać stołów.@ Ban, ban, ban! Kaliban!@ Szukaj sługi - to mój pan!"@ Pomimo protestów Judyta pokładała się ze śmiechu, a gdy Szekspir skończył czytać i usiadł, zawołała: - To cudowna komedia! Och, tatusiu, to naprawdę cudowne! - Żadna sztuka nie może być nazwana cudowną, dopóki nie zostanie skończona. A wtedy nigdy nie wydaje się taka cudowna, jak wówczas, gdy rodziła się w wyobraźni. Spojrzała na niego pytająco. Studiował manuskrypt. Wstała, by odejść, ale zatrzymał ją ruchem ręki. - Zostań, mamy przecież snuć dalej dzieje mojego życia... A zaczniemy od słów, którymi Kaliban skończył poprzedni akt: "Wolność, hej, wolność! O wolność, hej, wolność!" Część druga Plebejska wrona Rodział V Gdy wreszcie, po przedstawieniach w Banbury i St. Albans, trupa Jamesa Burbage jadąc na południowy wschód zbliżała się do Londynu, aktorzy byli wymęczeni kilkutygodniowym objazdem, trudami podróży i niewygodnymi noclegami. Stroje, tak barwne i pociągające, gdy wyruszali ze stolicy, ucierpiały mocno na skutek niemal nieustannego deszczu. I teraz także siąpił drobny kapuśniaczek, a dokuczliwa mgła przenikała zimnem do szpiku kości, chociaż był dopiero wrzesień. Najnowszy uczestnik kawalkady nie dbał o pogodę. Londyn leżał przed nim - dosłownie na odległość zapachu. Londyn, wokół którego koncentrowały się wszystkie jego nadzieje, o którym marzył od tylu lat, gdzie spodziewał się zdobyć sławę i fortunę. Wielu przecież opuściło rodzinny Stratford bez grosza, a powracali z dostatkiem, by kupować nieruchomości i sprawować zaszczytne funkcje w miejscowych władzach. Will szedł obok wozu z rekwizytami, wyciągając szyję, by dostrzec jakieś szczegóły w zamglonej panoramie dachów i wież. Wyobraźnia poety stworzyła już własną wizję miasta - pełnego wspaniałych budowli, barwnych ulic, strojnych magnatów i dam, służby w liberiach. Wiedział, że jest to ośrodek handlu, ale wyobrażał sobie jego skarby pod postacią zwojów błyszczących jedwabi, skrzyń aromatycznych korzeni, worów srebrzystego ziarna, przepysznych mebli. Nie tylko Ryszard Field opisywał Londyn; w opowiadaniach i listach innych ludzi pojawiał się w wyidealizowanej postaci. Gdy przez bramę, zwaną Newgate, wjechali na pierwszą nędzną ulicę, Will złapał się za nos, nie mogąc znieść okropnego fetoru bijącego z rynsztoków, którymi spływały gnijące nieczystości; w uszach huczało mu od gwałtownych hałasów, nie przypominających w niczym słodkiego śpiewu ptaków i szelestu liści w Lesie Ardeńskim; wyższe piętra kamienic wystawały ponad ulice, a mieszkańcy nie dbali, na co i na kogo wylewali z rozmachem wiadra pomyj przez okna. A w ten deszczowy i mglisty dzień nie widać było żadnych strojnych postaci: mężczyźni i kobiety pookrywali się ciemnymi płaszczami. Przybysz, nawykły do świeżego, czystego powietrza i spokojnego życia prowincjonalnego miasteczka, gotów był już zawrócić, aby uciec od tej kloaki, gdzie, wbrew świadectwu oczu, nie wydawało mu się możliwe, by ludzie mogli długo wytrzymać. Różne pojazdy z turkotem pędziły ulicami, rozpryskując na wszystkie strony błoto i zmuszając przechodniów do śpiesznego cofania się pod ściany kamienic; opatulone kobiety, nie zważając na brud i błoto pod nogami ani na deszcz, stały gromadkami na rogach i plotkowały; o uszy szorstkimi zgrzytami uderzało bicie młotów, krzyki czeladników, zachwalających wyroby swoich majstrów, metaliczne dzwonki woziwodów, brzęk naczyń, ciągłe dźwięki dzwonów w którymś z kościołów, dzwonki przy warsztatach, dzwonki szkół, dzwony pogrzebowe. Na przestrzeni półtorej mili Will naliczył trzy bójki na pięści, jedną na szpady. Musieli przejechać całe miasto, by dostać się do teatru Burbage'a. - No, jak ci się tu podoba? - zapytał John Heminge schylając się ze swego wierzchowca do młodzieńca. - Chyba nie będę mógł tego wytrzymać - odparł Will tęskniąc w tej chwili do Stratfordu, gdzie wymyślania Anny wydawały mu się jedyną fałszywą nutą w wielkim muzycznym poemacie. - Przywykniesz! - uśmiechnął się Heminge strząsając krople deszczu ze swych długich wąsów. - Każdy z nas przywykł. - Będę musiał - mruknął Will z determinacją. Kawalkada wędrowała nie kończącymi się ulicami, aż wreszcie dotarła do Bishopsgate, przekroczyła bramę w murach otaczających City i wjechała na ulicę Shoreditch, by dotrzeć wreszcie do teatru