To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Pomimo |e zbli|aBo si ju| poBudnie, zwierz pasBo si jeszcze z takim zapaBem, |e jedynie z rzadka odrywaBo pyszczek od rosistej u doBu trawy i niezbyt czsto unosiBo gBow, by strzygc na boki uszami, bada Bagodnym wzrokiem stan bezpieczeDstwa w najbli|szej kniei. ChBopcy, ukryci za piramid [wierka, majc wiatr, zreszt znikomy, od sarny, z powodzeniem [ledzili przez dBu|sz chwil |erujc.  Nie sztuka natkn si na zwierza  szepnB na ucho Slipice Kazik  ale sztuka  odkra[ si" w ten sposób, by go nie spBoszy. Niech sobie |eruje. Niech nawet nie wie, |e ludzie j obserwowali...  To nie sztuka zabi kruka  za|artowaB Józio.  Masz racj. Wykonamy ten manewr. Przygici ku ziemi, wycofali si na dzik steck. Mikko stawiali stopy, zwa|ajc, by nie nastpi na opadBy susz. UdaBo si: nie rozlegB si zryw zwierzcia, Bomot, dudnice susy  jak to zwykle bywa, gdy sarna dostrze|e czBowieka. Wkrótce chBopcy znalezli si w uroczysku Lelki. Znamy ju| ten [wietny zaktek lgowy gBuszców. 88 Wagabundzi nadeszli od poBudnia. Z tej strony uroczysko stanowiBo wzgórek porosBy borem sosnowym. Teren dalej byB pofalowany, miejscami BysiaB biaBawy piach, pachniaBo |ywic i czbrem. NastaBy upalne godziny poBudnia. ChBopcy skwapliwie schronili si w cieniu drzew i z rozkosz wycignli gnaty na mchu. Sosnowy bór nie szumiaB. ByBo coraz gorcej. Powietrze dr|aBo nad piaskami. HuczaBy owady. ChBopcy le|eli na plecach, patrzc w czy[ciutki lazur poprzez koronk szpilkowia. Gdy zbyt natarczywie zaczBa morzy ich senno[, rozBadowali broD i, kBadc j tu| u boku, nie przeszkadzali Morfeuszo-wi w jego zamiarach... NIESZCZSNY WYSKOK W tym czasie dwie gBuszcowe rodziny, spdziwszy przedpoBudnie na Czarnej Polanie, równie| zapragnBy spoczynku w chBodzie i zaciszu. Jak najbardziej nadawaBa si do tego zachodnia poBa uroczyska Lelki, graniczca poprzez gsty gaj choinowy z jednym ze skrajów Czarnej Polany. Obie gBuszyce ju| zd|yBy na tyle si pozna i zbli|y, |e razem udawaBy si na noclegi, razem |erowaBy, wspólnie te| szBy do kpieli popoBudniowej, a tak|e na drzemk w godzinach poBudnia. Ich rdzawa dziatwa czuBa si ze sob coraz lepiej  tak si mBode ptaki pokumaBy, |e sadowiBy si na gaBziach w przeplatank, i trudno byBo odró|ni, czy to potomek Wielkiej GBuszycy, czy te| Krasnobrewej. Odpoczynek tym razem wypadB na skraju [wierkowego lasu, nie opodal jagodzisk. Wysoko nad puszcz kr|yBy jaki[ czas dwa bociany. Potem ptaki te przesunBy swoje krgi, rysowane na zbladBym od upaBu lazurze, w prawo, ku Bkom wiecznie kuszcej Galiny i wkrótce znikBy za le[n [cian. W kwadrans potem nad uroczyskiem Lelki ukazaB si orzeB bielik. Lot jego byB majestatyczny, wyso- 90 ko[ ogromna