To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
– Wierzy pan już w to... – Nieważne – profesor wpadł mu w słowo. – Mam jednak dziwne wrażenie, że nie mamy zbyt wielkich szans. – A dyrektor? Co on o tym sądzi? – Widział pan. – Rozmawialiście wcześniej. – Nie dał się przekonać. Owszem, po naszej... sprzeczce, poszedł sprawdzić czy kamień jest bezpieczny. Twierdzi, że nikt bez specjalnych narzędzi nie otworzy pojemnika. Vanderberg wzruszył ramionami. Chciał powiedzieć coś jeszcze ale dyrektor zatrzymał się by przepuścić ich przodem do sali, w której przechowywany był kawałek Księżyca. Nie można już było mówić swobodnie. Horrocks rozmieszczał swoich żołnierzy i dwóch, spotkanych już w gmachu wystawy, mundurowych policjantów usiłując im znaleźć choć w miarę dogodne kryjówki za kapsułami statków Apollo, księżycowymi lądownikami i powierzchniowymi łazikami. Walker wraz z dyrektorem ukryli się w module cumowniczym, a Vanderberg, Wade i jeden z policjantów za zestawami przyrządów pomiarowych służących do badań powierzchni satelity. Sam Horrocks schował się za makietą Saturna V tuż obok Frosta wciśniętego pomiędzy obraz przedstawiający awarię Apolla 13, a model tymczasowej stacji Apollo-Sojuz. – Zgasić latarki! – głos porucznika był podniesiony ale bynajmniej nie zdradzał oznak szczególnego zdenerwowania. – I nie wiercić się na swoich stanowiskach! Wade korzystając z ostatniej możliwości poprawił swoją pozycję wyciągając nogi. Ostrożnie zbliżył usta do ucha Vanderberga. – Słyszałeś co mówił Walker? – szepnął. – Podobno woda wylewa się już na równinę. – Jak to? Skąd się nagle wzięło tyle wody?... – Cholera wie. Wygląda to jakby morze nagle zaczęło przeć w górę rzeki. – Nie gadać tam! – syknął Horrocks. – Niech nikt nie waży się nawet głębiej odetchnąć! Vanderberg opuścił głowę. Podparł brodę na złożonych rękach, przez chwilę jeszcze poruszał się usiłując wygładzić gniotące go fałdy marynarki, potem zamarł w bezruchu. Tuż za nim w niewielkiej odległości znajdowało się wielkie, panoramiczne okno. Niewiele widział patrząc na zalewaną strugami wody szybę ale wolał to od wytrzeszczania oczu w ciemność przed sobą. Wiedział jak wredne może być czekanie w pułapce. Wiedział też, że nie powinien myśleć o tym co ich może czekać, to tylko powoduje rosnące zniecierpliwienie, zacznie się kręcić, szeleścić i... Ach, mniejsza z tym. Obserwował liczne, zamazane światła na dachach budynków wokół. W górze krążyły helikoptery rozpruwając mrok światłami potężnych reflektorów. Żadna z maszyn jednak nie podejmowała na pokład dających rozpaczliwe znaki ludzi. Nie miałoby to żadnego sensu. Nie było żadnej możliwości, żeby drogą powietrzną ewakuować całe miasto. Vanderberg przypomniał sobie jak Wade mówił o wodzie wylewającej się na równinę. Czy w związku z tym jakakolwiek pomoc będzie możliwa rano? Zastanawiał się w jakiej sytuacji są teraz żołnierze na stanowiskach wokół miasta. Szczerze mówiąc wątpił, żeby ich sprzęt mógł okazać się pomocny nawet w bardziej sprzyjających warunkach. A oddziały, które już zdążyły wkroczyć do miasta? Podejrzewał, że ci z dowódców, którzy jeszcze mogli działać wycofywali się jak najszybciej. Nie miał pojęcia czy ktoś mógł jeszcze w najbliższych godzinach podjąć większą, choć w miarę skoordynowaną akcję. Skala zjawisk zdawała się przerastać wszystko co do tej pory natura zdołała zaserwować temu krajowi. Czy Bóg Deszczu chce zalać cały kontynent? Żachnął się nagle zdenerwowany. Nie wiedział już w co ma wierzyć. Co należy jeszcze do świata realnych faktów a co już nie... Głośniejszy od innych huk pracującego silnika zmusił go do spojrzenia w bok. Jeden z helikopterów zniżał się gwałtownie o mało nie zawadzając rotorem o rząd wysuniętych anten umocowanych nad dachem budynku obok muzeum. Pilot walczył o utrzymanie się w powietrzu ale maszyna opadała coraz szybciej. Spod jej kadłuba wybuchł nagle pęk gumowych balonów. Awaryjne, pneumatyczne podwozie nie dawało jednak wielkich szans na pomyślne lądowanie w płynącej tak wartko, wzburzonej wodzie. Tuż nad jej powierzchnią maszyna wyrównała jednak a po chwili nawet zaczęła na powrót piąć się ku górze. Vanderberg obserwował maszynę kolebiącą się we wtórnych, odbitych od ścian, prądach powietrza, jak mozolnie pnie się piętro po piętrze. Jej światła drgały, to zapalały się to gasły ale ciągle posuwały się wyżej i wyżej aż maszyna wyskoczyła ponad dach budynku po drugiej stronie ulicy. śmigłowiec zatoczył niewielki krąg podchodząc do lądowania, znieruchomiał na moment, potem nagle runął w dół eksplodując jasnym płomieniem. Vanderberg odwrócił wzrok. Pożar oświetlił trochę wnętrze sali. Na szczęście nie na tyle, żeby można było zobaczyć ukrytych wokół ludzi. Miał nadzieję, że sam też nie jest widoczny na tle jasnego teraz prostokątu okna. Usiłował nie myśleć o tym co działo się na zewnątrz. Skupił wzrok na zajmującym centralne miejsce pojemniku w kształcie walca wykonanym ze specjalnego, pancernego szkła. Tkwiący w niklowanym uchwycie ułamek księżycowej skały ciemniał na tle jasnej obudowy modelu komputera pokładowego, który ustawiono kilka metrów za nim. Co się stanie jeśli człowiekowi, który przywiódł tu zabłąkane plemię uda się zamocować go w swojej masce? Rozejrzał się po eksponatach zgromadzonych wokół