To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Potem podał Jony'emu coś wijącego się. Rutee opuściła rękę i leżała dysząc ciężko, powoli. Jony wbrew swojej woli wziął dziecko. Przybysz odwrócił się szybko do Rutee, znowu węsząc. Rutee ponownie słabo krzyknęła, a jej ciało gwałtownie drgnęło. Po raz drugi łapy trzymały dziecko, a nos je obwąchiwał. Lecz teraz spomiędzy mocnych zębów pokazał się długi język. Jony był wstrząśnięty - miał zamiar jeść! Zanim zdążył zaprotestować, zobaczył, że język myje dziecko - dokładnie, od stóp do głów. Po kolejnym badawczym obwąchaniu przybysz delikatnie ułożył niemowlę obok Rutee, na liściach. Jony ledwie sobie uświadamiał, że trzyma już jedno dziecko w rękach, choć płakało i skręcając się, ocierało o jego podrapaną przez kolczaste zarośla skórę. Łapy wyciągnęły się i Jony podał dziecko, które też zostało wylizane i położone. Ciemności gęstniały w jamie, nie na tyle jednak, by Rutee była Jony nie mógł dostrzec zamkniętych oczu Rutee. Jej głowa opadła na bok. Jony zwrócił swą myśl tam gdzie zawsze, tak jak to instynktownie robił, odkąd sięgał pamięcią. Nie, nie było tam pustki. Rutee żyła! Dzieci leżały po obu jej bokach, tam gdzie troskliwie ułożył je przybysz Teraz łapy zagrabiały liście, nanosząc całe ich naręcza na Rutee i bliźnięta. Jony pojął. Było zimno i deszcz stale sączył się do środka. Trzeba było okryć, osłonić Rutee i niemowlęta. Zabrał się do roboty. Wyczuł pochwałę obcego. Tak było dobrze. Kiedy Rutee i dzieci były już okryte, kudłaty zaczął się wycofywać. - Nie! - Jony nie mógł zostać sam. Co zrobiłby, gdyby Rutee była znów chora i ranna? A dzieci - nie wiedział, co z nimi począć! Musi koniecznie zatrzymać obcego. Łapy opadły na ramiona Jony'ego, przytrzymując go bardzo mocno, podczas gdy wielkie, świecące oczy wpatrywały się w chłopca. Jony chciał odwrócić głowę, by uniknąć tego uporczywego spojrzenia, gdyż mgliście czuł, że nie może pochwycić jakiejś bardzo ważnej myśli, że przelotnie dotknięta, umyka mu. Uspokoił się. Odejście tego stworzenia miało swój cel: trzeba było załatwić coś ważnego. Jony szybko przytaknął, jak gdyby upewniając się co do znaczenia znanego sobie usuwano słowa. Nie pozostanie sam na długo. Prosił o pomoc i pomoc nadejdzie. Jony rozważał myśl o pomocy. Nigdy, od czasu kiedy przemocą odłączono go od Rutee i umieszczono samego w klatce, nie prosił o nią. Wiedział, bo Rutee wyjaśniła mu to dokładnie, że nie można ufać nawet sobie podobnym przedstawicielom własnego gatunku. Myślą oni jedynie w taki sposób, na jaki pozwalają im Wielcy. Rutee była niepodatna na rozkazy myślowe obcych; on tak samo. Nigdy nie był tym, kogo mogliby użyć Wielcy - to była główna nauka, którą dzięki Rutee wyniósł ze swego dzieciństwa. Jego świat stanowiły klatki i ta część laboratorium,. którą mógł dostrzec poza ich ścianami. Rutee jednak opowiadała mu o zewnętrznym świecie. Mieszkała tam kiedyś, zanim przybyli Wielcy i zamknęli ją wraz z pozostałymi w klatkach. Jony, jak wiele razy przedtem, zaczął się cofać myślą, powracać ku temu, czego uczyła go Rutee. Kiedy umieścili go w klatce samego, stale przypominał sobie jej pouczenia. Byli mali i słabi, a Wielcy mieli sposoby, by ranić i zmuszać ich do posłuszeństwa. Lecz z Rutee i z Bronem było inaczej. Nie mógł oczywiście pamiętać Brona, choć Rutee tak dużo o nim opowiadała, że Jony czasami wierzył że pamięta. - Rutee i Bron, i wielu ludzi (znacznie więcej niż ta garstka, która przetrwała w klatkach) żyło kiedyś na zewnątrz. Potem nadeszli Wielcy, wypuścili na nich ten śmierdzący gaz, uśpili i zabrali tych, których chcieli. Później Wielcy zaczęli zakładać swym więźniom to, co Rutee nazywała urządzeniem sterującym. Niektórzy - Bron był jednym z nich - sprzeciwiali się, więc usuwano ich na śmietnisko. Lecz większość po założeniu urządzeń reagowała tak, jak oczekiwali tego Wielcy. Niektórych zabierano z klatek i Wielcy robili z nimi straszne rzeczy, a skończywszy, wrzucali ich do śmietnika. Lecz dzieci takie jak Jony i niektórych dorosłych takich jak Rutee - zatrzymywano. Dla Wielkich nie byli ludźmi, byli tylko przedmiotami służącymi do użytku. Rutee stale mu powtarzała, że nie wolno mu pozwolić na to, by go wykorzystano, że nie był rzeczą. Był Jonym i nie istniała druga taka sama osoba, tak jak nie było nikogo podobnego do Rutee. Jony, przypominając sobie to wszystko, poruszył się i przyjrzał bliżej bliźniętom. Ich małe, wilgotne, pomarszczone twarzyczki nie przypominały Rutee. I była ich dwójka. Czy to znaczyło, że są takie same? Głowa Rutee poruszyła się niespokojnie i Jony natychmiast stał się czujny. - Wody - powiedziała słabym głosem, nie otwierając jednak oczu. Woda? Na zewnątrz jamy padało i było dosyć wody, ale Jony nie miał pojęcia, jak ją przynieść. Wyczołgał się z dołu; zdawało mu się przy tym, że błyska, choć mogło to być tylko złudzenie wywołane kontrastem z panującymi w jamie ciemnościami. Woda? Rozejrzał się dookoła. Niedaleko było miejsce, gdzie wyrastały wielkie liście, każdy co najmniej szerokości dłoni Jony'ego. Zwinął jeden z nich i trzymał w ręku za zagięte krawędzie, a deszcz strumyczkiem spływał do środka po ogonku. Zebrał tyle wody, ile mógł donieść nie wylewając Lekko uniósł głowę Rutee, przykładając koniuszek zwinie tego liścia do jej warg, tak że wilgoć po trochu spływała do ust. Przełknęła zachłannie, a on powtarzał bez końca swe wypady po wodę. Za ostatnim razem kiedy wrócił miała otwarte oczy i patrzyła przytomnie. - Jony? - Pij