To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Domyślam się też, że Jego Ekscelencja nigdy nie był zbytnio zachwycony faktem, że przyszło mu nosić kolorową skórę. - Skręciła gwałtownie i zjechała z szosy na drogę gruntową. - Trzymaj się teraz mocno, Norm! Pędzili w szalonym tempie przez gęsty las. Rosły w nim dzikie palmy, melonowce, drzewa mango, ale głównie jakieś wysokie, do brzóz podobne drzewa z nabrzmiałymi guzami na pniach, przypominającymi wielkie drzewne nowotwory. Iris powiedziała, że to gniazda termitów. Droga stawała się coraz bardziej stroma i kamienista. Zjeżdżali w dół stokiem jakiegoś wzgórza. Norman odniósł wrażenie, że przenoszą się w inny klimat, owiał ich bowiem gorący suchy wiatr, a koła samochodu zaczęły wzbijać tumany czerwonego, gryzącego pyłu. Niebawem pojawiły się nawet kaktusy, najpierw jeden, potem całe gromady: zagajniki strzelistych kolczastych tub i ciernistych gruch echinokaktusów. Grunt zmienił się w chrzęszczący kamienny tłuczeń. Drzewa coraz częściej ustępowały miejsca kaktusom, cierniom i olbrzymim lancetowatym agawom amerykańskim. W pewnej chwili Iris zatrzymała auto - polna droga się skończyła. Dalej między ciernistymi krzewami biegł tylko wąski, kamienisty żleb. - Sama nie wiem - mruknęła. - Zjeżdżałam tędy wyłącznie jeepem, ale zejście tą stromizną byłoby diablo uciążliwe, szczególnie z naszymi piknikowymi bambetlami... No trudno, raz kozie śmierć, przekonamy się, jakie cojones mają dzisiejsze chevrolety! Zwolniła hamulec i runęli na łeb na szyję w dół. Paperman spiesznie podniósł szybę w oknie, kiedy jakaś ciernista gałąź zadrasnęła mu do krwi policzek. Samochód stękał, podskakiwał, trząsł się i wibrował; jego resory i podwozie zgrzytały przeraźliwie o kamienie. Ziółko skomlał żałośnie. Iris z zawziętą miną kręciła kierownicą. - Czego się spodziewałeś, ty cholerny sukinsynu z Detroit, samych gładkich autostrad pod kołami do końca swoich dni? Szaleńczy zjazd trwał nieco ponad minutę, po czym wjechali na równy ubity piasek i pomknęli przez gaj palm kokosowych, gdzie jedyne zagrożenie stanowiły leżące na ziemi i pękające pod kołami zgniłe orzechy. Przed nimi rozpościerało się morze. - Uff! - odetchnął z ulgą Paperman. - A jak się wdrapiemy z powrotem pod górę? - O to będziemy się martwili potem. Wzdłuż bezludnej plaży, ciągnącej się szerokim łukiem bielutkiego piasku aż po oddalony od nich o jakiś kilometr skalisty klif z jednej, a gąszcz kaktusów z drugiej strony, na całej długości rosły palmy. Morze w Zatoce Pitta było gładkie niczym lustro. Przejrzysta woda z cichym szmerem spokojnie wlewała się na piasek i cofała z powrotem. W zielonkawej płyciźnie rysowały się ciemne, postrzępione wzory raf koralowych; za ich barierą wody zatoki były nieskazitelnie niebieskie. Znaczną część horyzontu wypełniała sporych rozmiarów wyspa, długa na jakieś pięć, sześć kilometrów. Nieco dalej i na prawo od niej wystawał z morza płaski, zielony guz mniejszej wyspy. - Wielki Pies, Mały Pies - informowała Iris, wskazując najpierw jedną, potem drugą. - Bob właśnie gdzieś tam dokonuje teraz swoich czynów wojennych. Takich, jak pieczenie homarów nad ogniskiem na plaży i temu podobnych. Wokoło panowała zdumiewająca, niczym nie zmącona cisza. Krążące nad wodą pelikany nie wydawały żadnych dźwięków. Cisza była tak doskonała, że kiedy jeden z nich rozciął błękitną toń daleko od brzegu, do uszu Papermana doleciał wyraźny plusk. Zakłócił ją dopiero Ziółko, który zaczął biegać po plaży i obszczekiwać nurkujące ptaki. - Najpierw obowiązki gospodarskie, potem kąpiel i inne przyjemności - oświadczyła Iris, rozpinając suwak rozkloszowanej pomarańczowej spódnicy. Wyłoniła się z niej w czarnym kostiumie z dżerseju, tak obcisłym, że Normana na ten widok przebiegł dreszcz podniecenia. Potem sam się rozebrał do czerwonych kąpielówek, szczęśliwy, że mimo swoich czterdziestu dziewięciu lat nie dochował się brzuszka. Iris spojrzała na niego z uznaniem znad kosza z przykrywką, który właśnie rozpakowywała. - No, no! A gdzieś to się tak opalił? - To fałszywa opalenizna. Pod kwarcówką na siłowni. Iris rozłożyła sprzęt piknikowy na piasku w cieniu pochyłej palmy