To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Leżało to w naturze rzeczy. Czyż bowiem, ucząc się powoli, mógłby wyżyć w warunkach tak surowych, w jakich postawiło go życie? Psy jednak nie mogły zrozumieć, że na postoju nie należy napadać również znużonego lidera. Każdy dzień wypełniony zuchwałą gonitwą, wymazywał im z pamięci nauczkę poprzedniej nocy. Co wieczór musiał Biały Kieł zaczynać lekcję od początku, wiedząc że natychmiast zostanie zapomniana. Zresztą, niechęć psów do Białego Kła posiadała poważniejsze podłoże. Czuły w nim obcość krwi - co samo przez się wystarcza do wywołania nienawiści. Zarówno jak on, były oswojonymi wilkami - ale oswojonymi od kilku pokoleń. Straciły już tyle dzikości, że dzikość stała się czymś obcym, nieznanym i groźnym. Biały Kieł z wyglądu, zachowania i popędów wciąż jeszcze był dziki. Symbolizował niejako Dzikość, uosabiał ją, toteż psy, szczerząc zęby na przybysza, zdawały się bronić przeciwko siłom zniszczenia, które czyhały w mrokach puszczy i ciemności rozpostartej poza jasnym kręgiem ogniska. Jedną tylko nauczkę zapamiętały psiaki znakomicie: trzymać się kupy. Biały Kieł był zbyt straszny, żeby spotkać go w pojedynkę. Spotykano go więc całą zgrają, inaczej wydusiłby wszystkich po kolei, w jedną noc. W ten sposób jednak, nie miał nigdy sposobności zabicia. Mógł zwalić psa z nóg, ale zgraja siadała mu na grzbiet, zanim zdążył zastosować swój śmiertelny chwyt gardzieli. Na pierwszy znak wszczynającej się bójki, cała partia zbijała się do kupy i spoglądała wyzywająco. Psy miewały sprzeczki między sobą, lecz zapominały o nich natychmiast, kiedy należało przeciwstawić się Białemu Kłu. Z drugiej strony, pomimo wszelkich wysiłków, zgładzić Białego Kła nie mogły. Zbyt był szybki, zbyt ogromny, zbyt mądry. Tłocznych miejsc unikał starannie i wycofywał się zawsze, kiedy czuł, że może być otoczony. Co zaś do zbicia z nóg, nie, tego nie dokonałby żaden pies. Nogi Białego Kła trzymały się ziemi tak zawzięcie, jak on sam trzymał się życia. Zresztą, życie i stanie na ziemi były synonimami w tej nieustannej wojnie. Któż mógł wiedzieć o tym lepiej niż Biały Kieł? Tak więc stał się wrogiem własnej rasy: oswojonych wilków, wydelikaconych u ludzkiego ogniska, zmiękłych pod groźnym cieniem siły człowieczej. Biały Kieł gorzki był i nieokiełznany. Tak właśnie ulepiła się glina, z której powstał. Wszystkim psom wypowiedział zemstę i tak zawzięcie ją wykonywał, iż Szary Bóbr sam brutalny i okrutny, mógł tylko podziwiać drapieżność Białego Kła. Nigdy - przysięgał - nie było na Północy bardziej straszliwego zwierzęcia. To samo przysiąc by mogli Indianie z pobliskich wiosek, zliczywszy szkody, jakie wyrządził w szeregach psów. Kiedy Biały Kieł liczył mniej więcej lat pięć, Szary Bóbr zabrał go w drugą wielką podróż i wiele miesięcy pamiętano potem spustoszenie, jakie poczynił dzikus pomiędzy psami wszystkich wiosek nad brzegami Mackenzie, pośród Gór Skalistych nad dolnym biegiem Porcupiny i aż ku Yukonowi. Triumfował w zemście, wywieranej na własnej rasie. Psy spotkane były sobie zwykłymi, nic złego nie zamierzającymi psami. Nie podejrzewały nawet podobnej szybkości i bezpośredniości nieoczekiwanego ataku. Nie wiedziały, że przybysz jest ciosem morderczego pioruna. Najeżały się ku niemu, nieco wyzywające na zesztywniałych łapach, on zaś, nie tracąc czasu na wypracowywanie zbytecznych wstępów, rzucał się niby stalowa sprężyna, chwytał za gardło i mordował, zanim kto bądż zdołał zorientować się o co chodzi. Biały Kieł stał się fachowcem walki. Oszczędzał siły. Nigdy ich nie rozpraszał, nie trwonił. Rzucał się błyskawicznie i równie szybko cofał, jeśli chybił. Przyrodzoną niechęć każdego wilka do bliskiego zwarcia z wrogiem żywił Biały Kieł w najwyższym stopniu. Nie mógł znieść dłuższego zetknięcia z obcym ciałem. To pachniało niebezpieczeństwem. To doprowadzało do rozpaczy. Nie, odskoczyć należy szybko precz, na własnych nogach, nie dotykając żadnego żywego stworzenia! Dzikość to jeszcze lgnęła ku swemu synowi, dochodziła w nim do głosu. Słuszność zaś tego odczucia podkreślały liczne fakty z życia, od wczesnego dzieciństwa począwszy. Niebezpieczeństwo groziło przy wszelkich zetknięciach. Zetknięcie było pułapką, wieczną pułapką, zaś lęk przed każdą pułapką wrodzony jest każdemu włóknu zwierzęcej istoty. W rezultacie obce psy napotkane po drodze, nie miały żadnych szans na pokonanie Białego Kła. Unikał ich zębów, chwytał lub uciekał, sam nietknięty. Rzecz prosta - jak zawsze - istniały wyjątki. Zdarzało się iż kilka psów, wziąwszy się porządnie do rzeczy, ukarało go nieżle, zanim zdołał uskoczyć. Czasem nawet jeden pies głęboko wraził mu zęby. Były to jednak rzadkie wypadki. Przeważnie Biały Kieł wychodził cało, tak świetnym stał się fachowcem. Jedną z licznych przewag dzikusa stanowiła umiejętność trafnego oceniania czasu i odległości. Nie czynił tego świadomie, rzecz prosta , nie kalkulował tych czynników. Działo się to mimo woli, samo przez się. Oczy prawidłowo spostrzegały, nerwy prawidłowo niosły uczucia mózgowi. Części składowe mózgu były widocznie lepiej nastrojone niż u przeciętnego psa. Pracowały bardziej gładko i równomiernie. Koordynacja mózgu, systemu nerwowego i mięśni doskonalsza była o wiele niż u innych zwierząt. Kiedy oczy przekazywały mózgowi ruchomy obraz jakiegoś wydarzenia, mózg, bez świadomego wysiłku, oceniał odległość obrazu i czas jego trwania. Tak więc Biały Kieł mógł uniknąć skoku wroga, lub zamachu jego szczęk i jednocześnie schwytać tę nieskończenie małą cząstkę czasu, potrzebną do zdecydowania własnego ataku. Mózg i mięśnie Białego Kła pracowały jak znakomity mechanizm. Nie jego to ma się rozumieć, zasługa,. Natura była dlań łaskawsza, oto wszystko. Do Fortu Yukona przybył Biały kieł w lecie. Szary Bóbr przeciął był jeszcze zimą wielki dział wód pomiędzy Mackenzie a Yukonem, wiosnę zaś poświęcił na łowy u zachodnich stoków Gór Skalistych