To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Rozgrywające się wydarzenia, a zwłaszcza zabójstwo prezydenta Narutowicza, stanowiły tło wzmacniające dla postawionej diagnozy o potrzebie walki o nową Polskę, stara bowiem była dla Skwarczyńskiego uosobieniem upadku. Na pytanie o przyczyny owego upadku Skwarczyński wskazywał na lata niewoli. Ale zaraz spieszył z wyjaśnieniem precyzującym ten sąd. Niewola nie na wszystkich podziałała jednakowo. W większości przypadków prowadziła do degeneracji duszy narodu, czego przejawem miały być sprzedajność oraz egoizm prawicy. Zrodziła jednak też ofiarność, czyn niepodległościowy, a więc wypromowała elitę narodu, która teraz może podjąć trud odrodzenia. Dwubiegunowy podział społeczeństwa odwoływał się do walki dobra ze złem, zrywał z klasycznym podziałem według opcji ideowych. Wyróżnikiem miały być nie poglądy, lecz postawy. Ostateczną weryfikację tych ostatnich stanowiło wsparcie czynu niepodległościowego organizowanego przez PU-sudskiego. Przedruk za: „Droga", nr 1-2 z 15 stycznia 1923. Ciężkie przejścia wewnętrzne, przez jakie przechodzi Polska dzisiejsza, nie powinny ani na chwilę napawać zwątpieniem ludzi patrzących odważnie w przyszłość. To, co się dzieje, jest zapewne dopiero początkiem zmagań, których zadaniem wykuć zbiorową duszę narodu, jego moralną wartość. Im konkretniej rysują się obozy prowadzące walkę, ich moralność, ich programy i hasła, na im jaśniejsze drogi walka wkracza, tym bardziej przyspiesza się ten proces dziejowy, tym prędzej zbliża się zwycięstwo nowej Polski. Nowa Polska rodzi się w walce i to jest konieczność dziejowa. Kto myślał inaczej, kto spodziewał się, że Polska, powstając z upadku i niewoli, będzie od razu krajem ideału, dobra, harmonii, ten jest człowiekiem księżycowych marzeń, nie człowiekiem czynu. Historia nie przechodzi bez wytłoczenia śladów na ziemi i na zbiorowej duszy narodu. Nasza historia od 300 lat była rozkładem nie tylko państwa, ale tego, co stanowi istotną treść pojęcia naród, co jest psychicznym i organizacyjnym dorobkiem ponadindywidualnym i trwającym dłużej niż jednostka i jedno pokolenie. Wichrzycielskie porywy jednostek możnych, ciasnymi ambicjami osobistymi i rodowymi poruszanych, bezmyślność wszechwładnego tłumu szlacheckiego, który unosiły ślepe impulsy z dnia na dzień inne, rzadko szlachetne, z reguły niskie i egoistyczne, demagogicznym frazesem barwione, coraz cięższe ujarzmienie mas pracujących, których znój nie stawał się, jak gdzie indziej, nawozem pod wzrost kultury, lecz wyzyskiwany był najbezmyślniej i najbezpłodniej, oto treść istotna społecznych dziejów naszych w XVII i XVIII wieku. Politycznym odpowiednikiem tego był rozkład władzy i jakiegokolwiek poczucia organizacji państwowej. Samotne, heroiczne wysiłki jednostek, nie rozbijające się nawet o planowy jakiś opór, lecz zapadające się w coraz to bardziej grząskim trzęsawisku, uwydatniają tylko tragiczną prawdę tego obrazu. Na taki grunt przyszła przemocą narzucona niewola. Ambicje możnych szukać zaczęły zaspokojenia na drodze służalstwa obcym dworom, egoizm rzesz szlacheckich, coraz to bardziej deklasujących się w miarę społecznego przeobrażania społeczeństwa Europy, zasklepiał się w ciasne ramki interesów swojego dorobku i pocieszał się małodusznie coraz to bezmysiniejszą i bardziej pustą frazeologią patriotyczną, a upośledzenie społeczne mas pracujących, ustępując z wolna wobec ewolucji społecznej, stawało się podłożem wrogiej Polsce agitacji zaborców, która polskość przedstawiała im jako upiora pańszczyzny. Od ostatecznego rozkładu świadomości narodowej ratowały nas walki powstańcze o wolność, ale dziś czas skończyć z legendą, jakoby były to walki całego narodu. Każda z nich stawiała pod bronią znikomy procent ogółu, a ofiary nie dorównywały nawet w połowie ofiarom poniesionym dla obcych w takiej np. wojnie rosyjsko-japońskiej. Natomiast represje stosowane przez zaborców, niezależnie zresztą od powstań, wytwarzały nowe cechy charakteru wśród biernego ogółu społeczeństwa. Uczyły bać się śmiałego, samodzielnego czynu, wpajały szacunek dla tej tylko władzy, która posługiwała się batem, przyzwyczajały do zaspokajania aspiracji tanim, do niczego nie obowiązującym frazesem, przyuczały do służalstwa dla wszystkiego co obce, a zadowalania się u siebie byle miernotą, pasowaną skwapliwie na wielkość, przy jednoczesnym mdłym sceptycyzmie wobec prawdziwie śmiałej myśli, za którą mógłby się kryć jakiś obowiązek do czynu, jakaś możliwość zakłócenia „normalnego", byle tylko spokojnego, toku rzeczy. Masy i ich wodzireje w czasie tych 300 lat przestawały być narodem w pełnym europejskim, a przede wszystkim polskim tego słowa znaczeniu. Zatracała się w ich poczuciu jakakolwiek ciągłość kulturalna i organizacyjna, zanikał coraz bardziej instynkt sprawy zbiorowej, poczucie budowania czegokolwiek na przeciąg wieków