To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ja nie. Ja nawet wówczas, gdy otoczony zastępem pomocników realizuję czyjś plan, walczę sam i na własny rachunek. Ty miałeś za sobą całą machinę imperium, którego trybem jesteś, ja tylko mój mózg i moją wolę, a odpowiedzialny byłem przed sobą samym. Ci, którzy mnie najęli, nie mają nade mną władzy. Jeśli podjąłem się realizacji ich planu, to dlatego, że fascynuje mnie człowiek wyzywający żywioł, człowiek zdany na samego siebie w obliczu molocha, jak morderca, który popełniwszy zbrodnię, staje sam wobec społeczeństwa, jak dowódca okrętu, który mimo załogi jest sam wobec oceanu, wielki samotnik w rodzaju Hamleta. Pojmujesz? Wyzwałem wywiad, kontrwywiad i policję cesarstwa! I przegrałem, ale dlaczego? Sam przyznałeś — przez podłość i głupotę tych, którzy mnie najęli. Gdyby nie urazili mnicha, niczego byś się nie dowiedział, a teraz gryzłbyś z wściekłości własne ręce, jeśli nie związano by ci ich na plecach. Nie popełniłem ani jednego błędu, to oni wysłali mnie z błędem w kieszeni! Francuzie, przyznaję, że jesteś niezłym adeptem naszej religii. Wielu moich ludzi oddałbym za ciebie jednego. Jeśli kiedyś jeszcze raz podejmę taką grę, zwrócę się do ciebie. Masz u mnie zarezerwowane miejsce, jako sługa jesteś genialny. Sam jednak nie wchodź mi w drogę, bo, jak już powiedziałem, nasza rasa zmniejszy się wówczas o jednego zwycięzcę. Powtarzam to, gdyż szkoda byłaby trudna do naprawienia, nie ma wśród nas wielu czerwonowłosych. A to podobno kolor szczęścia. O’Leary PS. Twoja karta to walet kier. Dowiedziałem się o tym przez przypadek, gdy mi wróżono. Trzymaj ją w rękawie, bo rzucając na obcy stół narażasz się na bicie waletem karo. To moja karta. A na mojej ziemi nie będziesz miał za sobą imperium kierowego króla!” Przeczytał to, co napisał, i przekreślił dwoma krzyżowymi pociągnięciami pióra, aż pękło. Wziął drugie i zaczął od nowa278. Wychodząc zatrzymał się w drzwiach i spojrzał na księdza, a w spojrzeniu tym był uśmiech. I byłoby to pożegnanie bez słów, gdyby filipin nie powiedział: — Niech Bóg miłosierny ulituje się nad tobą, synu, i wyprostuje ścieżki twego życia! — Którego, księże? Podobno mam mieć dwa! — odparł Beniamin i zamknął za sobą drzwi. W chacie czekał już na niego Storman. Bathurst zwrócił się do niego bez przywitania: — Wyruszamy natychmiast, kapitanie! Jest pan gotowy? — Tak jak mówiłem, najzupełniej. — Jak wygląda sytuacja na szlaku? — Trudno mieć pewność, ale droga jest chyba bezpieczna. Francuzów wymiotło z mórz. Słyszałem, że nasze liniowce pojawiły się na Bałtyku279. — Więc w drogę! Droga powrotna okazała się trudniejsza, niż przypuszczali. Pogoda była fatalna, nękały ich sztormy. Dopiero 16 grudnia (wtorek) wieczorem wyszli z Sundu na Kattegat, kierując się na latarnię morską Anholt. Przy wyjściu ze Skagerraku zaatakował ich francuski korsarz, lecz dał im spokój, gdy Bathurst celnym strzałem położył kapitana. Był to ostatni strzał z wiatrówki Heytera w operacji „Chess-player”. Do Great Yarmouth dotarli w poniedziałek 29 grudnia wczesnym przedpołudniem. Tego samego dnia wieczorem, po dwóch miesiącach nieobecności w Londynie, stanęli w domu pani Gibson przed Castlereaghem, Henrykiem Bathurstem i Percevalem. Gdy ci trzej ludzie usłyszeli o klęsce, pobledli i Beniamin ujrzał strach w ich oczach. Wyjaśnił krótko, że kontrwywiad francuski, który już wcześniej musiał wiedzieć o całej akcji, podsunął im sobowtóra. — Co z nim zrobiłeś? — spytał Castlereagh drżącym głosem. — Zabiłem — odparł Bathurst. — To dobrze. Castlereagh wziął do ręki mały dzwoneczek i zadzwonił. Rozsunęły się bezszelestnie dwie płaszczyzny boazerii i w odsłoniętym otworze w bocznej ścianie stanęli d'Antraigues i jakiś inny, nie znany Beniaminowi człowiek. Obaj trzymali w dłoniach po parze pistoletów. D'Antraigues strzelił z dwóch luf równocześnie, kładąc trupem Toma i Juana. Drugi osobnik wypalił o ułamek sekundy później do Sija i zawył z bólu, wypuszczając pistolety z rąk i chwytając się za ramię, w którym utkwił japoński nożyk. Pierwszy raz chybiłeś, Sij — przemknęło Beniaminowi przez głowę — i ostatni. W momencie gdy broczący krwią Sij osuwał się na kolana, starszy Diaz skoczył w zamknięte okno, przebił je łokciami osłaniającymi głowę i zniknął. Castlereagh podbiegł do okna z pistoletem w dłoni, wyjrzał i krzyknął: — Goddam! Skoczył z piętra i nie zabił się! Beniamin stał przez cały czas nieporuszony. Obserwował skok Manuela, ruchów Castlereagha już nie, spoglądał wówczas w gasnące oczy Sija. Trwało to kilkanaście sekund. Dopiero gdy mieszaniec przewrócił się na bok i znieruchomiał, Beniamin spytał Castlereagha: — Mnie też, milordzie? — Nie żartuj, chłopcze, nie czas na to! Ty jesteś nasz, a tamtych trzeba było zabić, by nie dowiedziano się o tej nieszczęsnej akcji. — Oczywiście, milordzie, sam o tym myślałem. — Trzeba koniecznie odnaleźć tego ostatniego, koniecznie! I to jak najszybciej! Zajmiesz się tym, Beniaminie? — Natychmiast, milordzie. Odnajdę go, choćby się schował pod ziemię. Wiem zresztą, gdzie go szukać. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na skręconego jak poczwarka Sija, potem na Juana, z którego twarzy śmierć nie zdmuchnęła wyrazu dziecięcej łagodności, i poczuł, że jeśli natychmiast nie wyjdzie, to albo się rozbeczy jak kobieta, albo zrobi coś, czego będzie żałował. Ukłonił się i opuścił komnatę, obiecując, że wkrótce da znać o przebiegu poszukiwań. Na schodach zatrzymał się i zawrócił. — Milordzie — rzekł — proszę nie zakopywać ciała chłopca. Będzie mi potrzebne na wabia. Jutro przyślę po nie. Znalazł Manuela po niespełna dwóch dniach. Sowicie płacąc nawiązał kontakt przez Cyganów, którzy umówili się z nim za miastem i zawieźli z zawiązanymi oczami w nieznane miejsce pod Londynem. Zabrał ze sobą trumnę z ciałem chłopca. Gdy zdjęto mu opaskę, ujrzał obskurne wnętrze jakiejś szopy z nie heblowanych desek, pełne zapachu wędzonego mięsiwa i serów. Z belek pod pułapem zwisały szynki i pęki suszonych ryb, pod ścianami piętrzyły się kosze i gliniane misy. Mrok rozświetlały dwa łuczywa. Wokół glinianego klepiska siedziało kilkunastu Cyganów, wpatrując się w Bathursta zimnymi oczami. Po chwili z sąsiedniego pomieszczenia wykuśtykał Manuel. Rękę miał na temblaku, głowę obwiązaną bandażem. Drugą ręką wspierał się na kuli. Patrzył na Beniamina wzrokiem pełnym nienawiści