To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

.. Turkot zagłuszył resztę poleceń. Chojecki powlókł się na swe nowe locum. Po omacku znalazł schody, a potem drzwi, następnie zgięty klucz. Na pierwszym kroku potknął się o coś i upadł jak długi. Wstał mrucząc niechętnie. Mogą mnie sąsiedzi wziąć za rzezimieszka, myślał. Ale sąsiadów szczęściem nie było. Emeryt z synowicą zajmował całe pierwsze piętro niewielkiej kamienicy, z widokiem na promenadę publiczną. Przez bojaźń niedyskrecji współlokatorów nie odnajął połowy po wyjeździe Heni i, jak się Chojecki przekonał, zapaliwszy zapałkę, musiał tu nawet nie być chyba. Mieszkanie wyglądało jak las nawiedzony trąbą powietrzną. Najeżone było poprzewracanymi sprzętami, zarzucone śmieciami, papierami i przeróżnymi rupieciami, napełnione bezładem po brzegi. Wśród tego chaosu znalazł się lichtarz z kawałkiem świecy, i nowy gospodarz spędził noc śpiąc, jak drwal, na dziewiczym łóżku swej żony, z którego pościel widocznie Henia zostawiła na pamiątkę stryjaszkowi. Od tego dnia Chojecki zbuntował się na nadprogramową pracę w redakcji. Spełniał swój obowiązek i zmykał z biura. W swym nowym mieszkaniu znalazł raj. Panowała tu klasztorna niemal cisza i spokój. Nie miał wokoło, jak dawniej, trzydziestu kawalerskich stancyj, gwarnych po całych nocach, nie odbierał wizyt rozochoconej młodzieży, która znajdowała nadzwyczajną przyjemność w drażnieniu się z odludkiem, a co najważniejsza, znalazł bezpieczny przytułek przeciw konceptom krotochwilnego pryncypała. Odwdzięczając się staremu emerytowi, co dzień bardzo gorliwie trzepał, wietrzył i opylał szanowne kapelusze. Pewnego wieczora, gdy właśnie spełniał tę ważną czynność, ujrzał nagle w progu stryjaszka we własnej osobie. Podszedł zdumiony. - Pan dobrodziej chyba zaklęciem otworzył zamek. - He, he, he! - śmiał się stary. - Przestraszyłem cię, mój poczciwy chłopcze. Nie dzwoniłem, bo mam drugi klucz, a myślałem, że cię nie ma w redakcji. Cóż tu słychać z moimi drogimi dziećmi? - zagadnął, miłosnym okiem obejmując kapelusze. - Zdrowe i całe - odparł Chojecki. Stary rozebrał się z płaszcza i zaczął gospdoarzyć w mieszkaniu, drepcząc i gderząc, opowiadając i stękając, ale w rezultacie widocznie zadowolony z podróży. - Musiał pan dostać w Turcji bardzo dobrej tabaki - zauważył młodzieniec. - A, dobra, wyśmienita. Kiedyś ci jej dam skosztować, ale jeszcze nie dziś, niestety! - Dziękuję panu. Nie zażywam! - Ode mnie zażyjesz, a ja ci powiem "pomyślności", jak kichniesz! - śmiał się stary. Tyle tylko dowiedział się Chojecki o nagłej podróży dziwaka. Przywykły nie dziwić się niczemu, wierzył wreszcie, że o tabakę tu chodziło, i nie troszczył się dalej o nią. Już to wyznać trzeba, że nawet wąż w raju nie wziąłby go na ciekawość i nie zmusił do grzechu. Nazajutrz, gdy chciał wracać do siebie, okazało się, że emeryt nie mógł się już obejść bez niego. Raptem, czego przedtem nie było, wzrok mu osłabł, nie mógł sam czytać, raptem polubił towarzystwo i raptem nie mógł wystarczyć jakiemuś fikcyjnemu nadmiarowi pracy. Jedynym lekarstwem na te wszystkie niedostatki był tylko Chojecki. Powstało w chwili rozstania takie gderanie i takie utyskiwanie, że się chłopcu zrobiło serdecznie żal starego - został. Zapłacił za mieszkanie Heni, sprowadził swe ubogie ruchomości i zastąpił synowicę staremu. Naturalnie, emeryt zarobił na zamianie i choć gderał, to tylko żeby się nie odzwyczaić, bez powodu najmniejszego. Pomagało mu to zapewne w trawieniu. Chojecki znalazł w nim drugiego ojca. Gderania nie słuchał, z dziwactwami się zżył, i gdy po pewnym czasie zajrzał w duszę starego, pokochał go i przywiązał się szczerze. Mieszkało tam złote serce. Nic by im nie brakło w ich wspólnym pożyciu, gdyby nie nowa mania dziwaka: zachciało mu się raptem świeżego powietrza. To, którym oddychał od lat trzydziestu, okazało się smrodliwym, ciężkim, zabójczym, poczęło go dusić, nabawiać mdłości, wreszcie wszędzie było go za mało. W mieszkaniu zaprowadzał wentylatory, otwierał okna, wietrzył, studził, to znów grzał i palił bez pamięci. Co wieczór zastawał Chojecki nową niedolę. - Dziś wszędzie cuchnie frytura - wyrzekał, rad z cierpliwości słuchacza. - Powiadam ci, nos odpada z obrzydzenia