To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

CzekaBa ju| teraz tylko na wybawienie, bez wzgldu na to, w jakiej miaBoby przyj[ postaci. PosBaBa po samochód, by zawiózB j do nowego domu. Par minut pózniej sBu|ca oznajmiBa, |e kierowca ju| czeka. To byBa jedna z dobrych stron tej pozornej transformacji Alego  Amira mogBa wyje|d|a z domu, kiedykolwiek tylko miaBa na to ochot. Cho od paBacowych drzwi do przytulnego wntrza rolls--Røføbø`ø]ø'Oø dzieliBo j zaledwie kilka kroków, wyraznie poczuBa chBód remalskiej zimy. Temperatura opadBa do pidziesiciu paru stopni Fahrenheita; tej nocy mogBy nawet pojawi si przymrozki. Amira miaBa nadziej, |e do przyjazdu Philippe'a pogoda si poprawi. Na jej widok kierowca  pot|ny, groznie wygldajcy m|czyzna poznaczony [ladami po ospie  natychmiast otworzyB drzwi auta. Amira wiedziaBa, |e jak wikszo[ kierowców pracujcych w paBacu, jest on ekspertem walki wrcz i doskonale posBuguje si broni, której rozmaite odmiany znajdowaBy si zawsze pod rk, pod przednim siedzeniem.  Pokój Allacha, Wasza Wysoko[. 263  Pokój Allacha, Jabr.  Czy mam zwikszy ogrzewanie?  Nie. Tak jest doskonale. W akompaniamencie dyskretnego pomruku silnika luksu sowy samochód wyjechaB z paBacu na niecodziennie zatBoczon ulice i wówczas pot|ny kierowca zapytaB niemal z chBopicy-entuzjazmem:  Czy Wasza Wysoko[ widziaBa ju| namioty?  Jakie namioty?  Te rozstawione w pobli|u lotniska. Pustynny lud zje chaB na uroczysto[ci.  Nie. Poka| mi je  zarzdziBa, wiedziona nagBym ka prysem. Amira kilka razy w |yciu widziaBa maBe obozy Beduinów, ale nigdy czego[ takiego, co przedstawiaBa obecna scena. Setki du|ych czarnych namiotów zajmowaBy wielki obszar cigncy si a| do podnó|a majaczcych na horyzoncie wzgórz. W powietrzu unosiBy si dymy rozlicznych ognisk. Wielka liczba koni i wielbBdów wypeBniBa przestrzenie pomidzy namiotami.  Mój lud  powiedziaB Jabr z dum.  Opu[ciBem ich, gdy miaBem dwana[cie lat, by  dziki woli Najwy|szego  sBu|y Jego Królewskiej Mo[ci.  Ale| ich du|o!  wykrzyknBa Amira. Ten widok bardzo j poruszyB. Do tej pory my[laBa o obchodach rocznicowych jako o czysto paBacowej uroczysto[ci; teraz wreszcie zrozumiaBa, |e to [wito caBego narodu. Wielu z tych m|czyzn o stwardniaBej, wysuszonej skórze i wiele z odzianych na czarno kobiet pokonaBo setki mil pustyni, by zBo|y hoBd swojemu wBadcy.  Niech Allach pomna|a ich szeregi  odezwaB si Jabr.  Tak dBugo jak istniej Beduini, tak dBugo bdzie istnie i kwitn al-Remal. Amira zgodziBa si w duchu z t opini. Lud pustyni, cho stanowiB teraz jedynie niewielki procent caBej populacji, byB prawdziw sol tej ziemi. 264  To fascynujce, Jabr. Na pewno jeszcze bd chciaBa tu przyjecha. I przyjedzie. Zabierze te| ze sob Faiz. ChciaBa zobaczy reakcj swojej te[ciowej  na co dzieD obnoszcej si z monarsz wyniosBo[ci  na widok [wiata, z którego si wywodziBa. Czy jeszcze jej palce pamitaBy, jak przerabia barwion na czarno sier[ kóz na grub weBn, z której tkano beduiDskie namioty? Jabr ostatni raz spojrzaB tsknie na obozowisko nomadów, po czym skrciB na poBudnie