To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Spójrz, co narobi³; ten farmer z ¿on¹. - Nie, Charley - wrzasn¹³ Stidge g³osem zd³awionym przera¿eniem. - Hej, ka¿ mu mnie puœciæ! - Nie musia³eœ tego robiæ, Stidge - powiedzia³ Charley. Jego twarz by³a zimna i gniewna. - Mamy teraz dwa trupy, a dwóch synów uciek³o. I po co to wszystko? - Mam go wykoñczyæ, Charley? - zasugerowa³ znów Mujer. Wygl¹da³o na to, ¿e Charley rozwa¿a jeszcze sprawê. Wtedy wyszed³ do przodu Tom. Nikt nie zauwa¿y³, ¿e wszed³ do œrodka, wiêc teraz wszyscy spojrzeli na niego w zdumieniu. Wszyscy, poza Stidge’em, który odwrócony by³ twarz¹ do œciany. Tom dotkn¹³ rêki Mujera. Coœ dzia³o siê z jego oczami. Widzia³ wszystko zamazane, jakby patrzy³ przez lodow¹ taflê. - Nie - odezwa³ siê Tom - zostaw go. Zemsta do mnie nale¿y, rzecze Pan. Nie do ciebie, Mujer. Nie mœcijcie siê, lecz ustêpujcie przed gniewem. Zostaw go. - Tom chwyci³ Mujera za rêkê i odci¹gn¹³ j¹ w ty³, a¿ szpikulec znalaz³ siê daleko od twarzy Stidge’a. - Co? - zdumia³ siê Mujer. - Ten szaleniec? - Odwróci³ siê i wydar³szy szpikulec z rêki Stidge’a skierowa³ go w stronê Toma, jak gdyby zamierza³ wbiæ mu go w pierœ. - Pan, Bóg mój jest ze mn¹, gdziekolwiek siê udam - przemówi³ Tom spokojnie. Jego oczom wci¹¿ brakowa³o ostroœci. Widzia³ dwóch Mujerów i czerwon¹ plamê zamiast Stidge’a. - Jezu - rzek³ Mujer. - Jezu, co tu siê dzieje? - No, ju¿ - powiedzia³ Charley z irytacj¹. - Dosyæ tego pieprzonego widowiska. Mujer, oddaj Stidge’owi szpikulec. - Ale... - Oddaj. - Zwróci³ siê znów do Stidge’a: - Mia³eœ szczêœcie, ¿e wszed³ tu Tom. Ju¿ prawie mia³em pozwoliæ Mujerowi ciê wykoñczyæ. Przysparzasz nam k³opotów, Stidge. - To ja wy³¹czy³em ekran, mo¿e nie? - odpar³ Stidge. - Ja was tu przyprowadzi³em! - Tak - stwierdzi³ Charley - ale mogliœmy wejœæ i wyjœæ bez zabijania. Teraz mamy dwa trupy, a dwóch uciek³o. Stidge, musisz panowaæ nad broni¹. Nie wa¿ siê zrobiæ znowu czegoœ takiego, s³yszysz? Nastêpnym razem, gdy znów zachowasz siê jak dzikus, za³atwimy ciê. S³ysza³eœ? - Charley machn¹³ rêk¹ na pozosta³ych. - Pakowaæ wszystko, co mo¿e siê do czegoœ przydaæ. ¯ywnoœæ, broñ i tak dalej. Nie mo¿emy tu za d³ugo zostaæ. - To niemo¿liwe - mrucza³ Mujer gapi¹c siê na Toma. - On ciê nienawidzi, wiesz o tym? Ja ju¿ go mam za³atwiæ, a ty przychodzisz i chwytasz mnie za rêkê. Nie mogê w to uwierzyæ. - WychodŸ, wychodŸ, cz³ecze przeklêty, synu Beliala - odrzek³ Tom. - Znowu Biblia - powiedzia³ Mujer z niesmakiem. - Przeklêty wariat. Tom uœmiechn¹³ siê. Wszyscy wpatrywali siê w niego. Niech patrz¹. Nie móg³ przecie¿ przygl¹daæ siê spokojnie morderstwu z zimn¹ krwi¹. Nawet gdy chodzi³o o Stidge’a. Tom spojrza³ w jego stronê. Stidge patrzy³ z zimn¹, ponur¹ wœciek³oœci¹. Teraz jeszcze bardziej mnie nienawidzi - zrozumia³ Tom - zawdziêczaj¹c mi ¿ycie. Ale nie bojê siê. Kochajcie wrogów swoich - tego przecie¿ nas uczy³ - czyñcie dobro tym, którzy was nienawidz¹, b³ogos³awcie tych, którzy was przeklinaj¹. Teraz dopiero zauwa¿y³, ¿e nieco siê uspokoiwszy, widzi ju¿ normalnie. - Dziêkujê - zwróci³ siê do Charleya - ¿e go oszczêdzi³eœ. - Tak - mrukn¹³ Charley. - Jezu, Tom, przecie¿ to nie by³ twój interes. To by³o zwariowane, co zrobi³eœ. Przecie¿ Mujer móg³ was obu przebiæ jednym pchniêciem szpikulca. Wiesz o tym? - Nie mog³em pozwoliæ, by jeszcze jedno ¿ycie zosta³o odebrane. Pan jest jedynym sêdzi¹. - Nikt ciê nie prosi³, ¿ebyœ siê w to miesza³. Ty nie jesteœ tu od decydowania. To by³o zwariowane, Tom. To, co zrobi³eœ. Rozumiesz? Tak to tylko mogê okreœliæ: zwariowane. To nie by³o twoje miejsce. A teraz wynoœ siê st¹d do diab³a, dopóki nie skoñczymy. No, rusz siê. - W porz¹dku - odpowiedzia³ Tom. Wyszed³, ale zajrza³ jeszcze przez okno i widzia³, jak Charley podnosi rêkê z laserow¹ bransoletk¹ i kieruje strumieñ œwiat³a w stronê skulonego pod œcian¹, przera¿onego ch³opca. Nim nieszczêœnik upad³ na ziemiê, by³ ju¿ zapewne martwy. Tom zachwia³ siê na nogach i wymamrota³ s³owa modlitwy. Po chwili Charley wyszed³ z budynku. - Widzia³em wszystko - rzek³ Tom. - Jak mog³eœ to zrobiæ? Nic z tego nie rozumiem. Wœciek³eœ siê, gdy Stidge zabi³ tych ludzi, a za chwilê ty sam... Charley splun¹³. - Jeœli ju¿ raz siê zabi³o, to na tym siê nie koñczy. Zabi³eœ rodziców, to lepiej zabij te¿ syna, bo bêdzie depta³ ci po piêtach, gdziekolwiek pójdziesz. Dwaj pozostali ch³opcy uciekli i mam nadziejê, ¿e nie widzieli naszych twarzy. - Po chwili, krêc¹c g³ow¹, doda³: - O co chodzi? Mówi³em, ¿ebyœ siê tu nie krêci³. Ale ty musia³eœ patrzeæ, co? No to widzia³eœ. Myœlisz, ¿e jestem œwiêty, Tom? - zaœmia³ siê. - To nie s¹ czasy dla œwiêtych. No dobrze, dobrze. Opowiedz mi jeszcze o Ludziach-Oczach. Ty naprawdê to wszystko widzisz? To naprawdê dla ciebie jest rzeczywistoœci¹? Zdumiewasz mnie, zwariowany sukinsynu. Opowiedz mi. Opowiedz, co widzisz. 4 - Czy mo¿esz przysi¹c, ¿e tego nie zmyœli³aœ? - powiedzia³ Ferguson do April Cranshaw. - Niebo pe³ne œwiat³a? Lataj¹ce stwory podobne do meduz? No, zrób mi przyjemnoœæ i przyznaj siê. To po prostu wszystko dla kawa³u, prawda? Prawda? - Ed - odpowiedzia³a z wyrzutem, jakby narzyga³ jej na wieczorow¹ sukniê. - Nie rób mi tego, Ed. Pójdê sobie, jeœli dalej bêdziesz mi m¹ci³ w g³owie. B¹dŸ mi³y, Ed. - Tak - odpar³. - Bêdê mi³y. Ci wszyscy dranie z personelu pocili siê strasznie, ¿eby wyjaœniæ tê sprawê. Prawie o niczym innym nie mówili. Pierwsz¹ rzecz¹, o której chcieli wiedzieæ rano, przed kasowaniem, by³y sny. Potem ca³ymi popo³udniami obradowali. Wzywali ludzi na specjalne badania, testy i co tylko. Jego nie. Jeszcze nigdy go nie wezwali. Nigdy zreszt¹ nie mia³ snów. Ani razu. To ich zdumiewa³o, jego oczywiœcie te¿. Dlaczego w³aœnie on jest jedynym? Czy te sny rzeczywiœcie s¹ prawd¹? Banda drani. Chc¹ go zostawiæ z boku, ca³y czas chc¹ go oszukaæ. - Odpowiedz mi szczerze, nie zmyœlasz? Naprawdê masz takie sny? - Co noc - odpowiedzia³a. - Przysiêgam. Przygl¹da³ siê jej twarzy, jak gdyby by³ to prospekt programu rozwoju wybrze¿a oceanicznego. Wygl¹da³a ³agodnie i krucho jak pudding. By³a przy tym cholernie otwarta i szczera. S³odki, szeroki uœmiech, spokojne zielonkawoniebieskie oczy. Ferguson nie potrafi³ wyobraziæ sobie, ¿eby mog³a byæ zdolna do k³amstwa. Nie ona. Inni jasne ¿e tak, ale nie ona. - Czasami nawet w dzieñ - mówi³a dalej - zamykam oczy na chwilê, ale nie œpiê i widzê obrazy pod powiekami. - Naprawdê? W dzieñ? - Nawet dzisiaj. Ludzie-meduzy, dziœ przed po³udniem. - Czyli po kasowaniu. - Tak, to wci¹¿ œwie¿e. - Mów dalej. Co widzia³aœ? - Wiesz, ¿e nie wolno nam o tym rozmawiaæ... - Opowiedz mi - za¿¹da³. Zastanawia³o go, czy spa³ z ni¹ kiedyœ