To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Doskoczyła do drzwi i otworzyła je gwałtownie. Pani Luft cofnęła się w panice o mało się nie przewracając. Marigold ciągle wymachiwała ramionami. — Marigold, przestań! — wrzasnęłam. Marigold, wyprężona na czubkach palców, z ramionami wyrzuconymi w powietrze, wciąż rozciągała usta w przeraźliwym krzyku. — Przestań! — wołałam. — Przestań zaraz! 123 Spojrzała na mnie tak, jakby dopiero teraz mnie zauważyła. Opuściła ręce i zatoczyła się na ścianę, ciężko dysząc. Pani Luft cofnęła się jeszcze bardziej, ciągle w kucki. — To wariatka! Prawdziwa wariatka, zupełnie obłąkana! I to z dwójką dzieciaków pod opieką! — wymamrotała. — Dajemy sobie radę — odparłam ostro. — Mama zezłościła się na mnie, bo byłam wyjątkowo niegrzeczna, to wszystko. Nakrzyczała na mnie. I co z tego? Zresztą wcale nie jesteśmy tylko pod jej opieką, mamy przecież ojca, powiedz jej, Marigold! Stella jest teraz u niego. Jeśli ojciec się dowie, że przygadywała pani Marigold i wyzywała ją od wariatek, poda panią do sądu o zniesławienie, zobaczy pani, wstrętna, stara wiedźmo! Pani Luft aż się wyprostowała. — Nie wdaję się w zatargi z pospólstwem, do którego wszyscy należycie. Proszę zachowywać się ciszej, albo wezwę policję. Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem. Czułam, że krew tętni mi w żyłach, jakbym przebiegła maraton. Chciałam, żeby Marigold poklepała mnie po plecach i pogratulowała mi zwycięstwa, ale ona najwyraźniej znowu się wyłączyła. Podciągnęła rękaw i zaczęła rozdrapywać paznokciami swój nowy tatuaż w kształcie krzyża. — Przestań, bo dostaniesz zakażenia! Znalazłam jej maść odkażającą, którą powoli wtarła w skórę; to ją chyba uspokoiło. Umyła się i starannie ubrała. Uczesałam ją osobiście: jej włosy zwinęłam w szykowny, ślimakowaty kok, który spięłam moją zieloną klamrą. — Zamknij oczy — zakomenderowałam, po czym starannie spryskałam fryzurę lakierem, tak żeby każdy kosmyk pozostał na swoim miejscu. Trzecie oko Marigold wpatrywało się we mnie bez jednego mrugnięcia. Marigold ma wytatuowane na karku dodatkowe zielone oko, które zwykle przykrywają jej długie 124 włosy. Teraz pod jego spojrzeniem poczułam się trochę dziwnie. Kiedy chodziłam do zerówki — nie pamiętam nawet patrona tej szkoły, tak często je zmieniałam — moja nauczycielka miała zwyczaj głośno cmokać, kiedy byliśmy niegrzeczni, zwykła też mawiać, że potrzebowałaby dodatkowej pary oczu z tyłu głowy, żeby widzieć, co wszyscy wyprawiamy. Powiedziałam jej, że moja mama ma takie oko na karku, duże i zielone, na co ona odparła: „Oczywiście, kochanie", tonem, jakby nie uwierzyła ani jednemu mojemu słowu. Wyciągnęłam palec i dotknęłam zabarwionej na zielono skóry. Oko nadal nie mrugnęło, ale poczułam, że Marigold drży. — Nie wtykaj mi palca do oka — powiedziała. To był nasz stary żart; wspaniale było znów go od niej usłyszeć. Marigold wyraźnie się uspokoiła, ale jej przeraźliwy krzyk ciągle dźwięczał mi w uszach, naprawdę przerażający. Może i dobrze, że wszystko to z siebie wykrzyczała. Przynajmniej nie była już na mnie wściekła. — Co będziemy dziś ciekawego robiły, Marigold? Poważny błąd. — Jak to co? — zapytała. — Pojedziemy do Brighton! Zrobiłam wszystko, żeby wyperswadować jej ten pomysł. Przede wszystkim nie wiedziałyśmy nawet, gdzie Micky mieszka. — Odszukamy go. Kiedy tylko znajdę się w pobliżu, będę wiedziała, że to tu — oświadczyła Marigold. — Ale skąd będziesz wiedziała? — zerknęłam na telefon komórkowy. — Może mogłabyś zadzwonić i zapytać go o adres? Lecz Marigold nie znała numeru. Zawsze tylko odbierała telefony od Micky'ego. Stella znała jego numer. Ale zachowała go dla siebie. Obie gapiłyśmy się na wyświetlacz telefonu, tak jakby sam mógł wybrać właściwy numer. Kiedy niespodziewa- 125 nie zaczął dzwonić, aż podskoczyłyśmy z wrażenia, a p0, tem obie wyciągnęłyśmy po niego ręce. Byłam szybsza. — To ty, Finka? — odezwała się Stella. Dzwoniła z budki; w tle słyszałam komunikaty ogłaszane przez megafon. — Jesteś na dworcu? — Tak. Jak ona się czuje? — Czuje się... zupełnie dobrze — odpowiedziałam. Nie chciałam opowiadać Stelli o ataku Marigold. Zresztą było już po wszystkim. —Jesteś pewna? Słuchaj, za minutę mam pociąg, dzwonię tylko, żeby się upewnić, czy wszystko w porządku. — Poczekaj na nas, my też jedziemy do Brighton. — Nie, nie możesz zabrać Marigold! Nie pozwól jej jechać. — Stello, proszę. Usłyszałam coś, co brzmiało jak cichy szloch. — Nie wiem, co zrobić! — mówiła dalej Stella. — Dlaczego po prostu nie pojechałaś ze mną? Och, Finka, czy ona naprawdę dobrze się czuje? Muszę już iść, zrozum, spóźnię się na pociąg. Muszę zobaczyć się z Mickym. To mój ojciec! — Jaki jest do niego numer? — Co takiego? — Numer telefonu. Potrzebny mi jego numer. — Nie mogę ci go dać, Micky mi nie pozwolił — tłumaczyła mi Stella. — Sama do ciebie zadzwonię. Jeszcze dziś wieczorem, zgoda? A jutro będę już z powrotem. Marigold wyrwała mi telefon. — Stello, aniołku, muszę porozmawiać z Mickym. To wyjątkowo pilna sprawa. Proszę, podaj mi natychmiast numer jego telefonu. Stella się rozłączyła. Twarz Marigold wykrzywił bolesny grymas. Pasmo włosów wymknęło się z koka i spłynęło w dół, zawijając się wokół jej ucha. Próbowałam przypiąć je z powrotem. 126 — Możemy zadzwonić do biura numerów i podać im nazwisko Micky'ego — wymyśliłam. — Genialnie! — ucieszyła się Marigold. Ale numer Micky'ego był zastrzeżony. — Nieważne — stwierdziła Marigold. — Nie jest mi potrzebny. Wiem o Mickym wszystko, co jest tak naprawdę ważne: w jaki sposób mruży oczy, kiedy się uśmiecha, ile 01? pieprzyków na plecach, co śpiewa pod prysznicem, jakiej muzyki słucha. No właśnie, wiedziałam, że będzie na koncercie Emerald City, Finuś. I był; znalazłam go jak po sznurku! Teraz pojedziemy do Brighton, znajdziemy Micky'ego od razu, jak po sznurku, a on ucieszy się na nasz widok — i będzie dokładnie tak jak zeszłej soboty. Cudownie spędziliśmy wtedy czas, prawda? Wszyscy czworo, jak prawdziwa rodzina. — Ale Stella mówiła, że Micky jest ze Sian