To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Bardzo nierówny teren. Niech ci nie wpadnie do głowy pomysł, żeby zniknąć! Pomiędzy tobą i twoimi górami rozpościera się cały ocean i cały kontynent. Nigdy nie zdołasz tam wrócić. A poza tym... - Wyjął skrzynkę zdalnego sterowania i pokazał ją Jonniemu. - Pamiętaj o tym! - Prawdopodobnie - rzekł Jonnie - najpóźniej jutrzejszego ranka wrócę, by zaprowadzić cię do osady. Czekaj tu na mnie. - Jutro w południe - powiedział Terl z naciskiem - wyląduję tu i zdobędę tych pięćdziesięciu ludzi na swój sposób. Jeśli będziesz jeszcze żywy; to schowaj się pod czymś; żeby uniknąć porażenia przez miotacze. Do zobaczenia, szczurzy móżdżku! Jonnie trafił na słabo widoczny szlak wiodący na południe i na zmianę to idąc, to biegnąc, przemierzał żleby, zarośla i jałowe pola. Nie był to teren zbyt obfitujący w żywność - nie spłoszył po drodze żadnego jelenia, chociaż natknął się na stare ich ślady. Nie było tu zbyt wiele trawy do skubania. Wydawało mu się, że daleko, na innej górze, dojrzał owce, parę sztuk. Poprzez znajdujące się przed nim zarośla mignęła woda. Przyśpieszył kroku. Nagle z krzaków wychyliły się trzy zaostrzone żerdzie. Jonnie zatrzymał się i bardzo powoli podniósł ręce do góry, trzymając dłonie na zewnątrz, by pokazać, że nie ma w nich żadnej broni. Odezwał się gardłowy głos: - Zabierz mu maczugę! Chyżo! Jedna z dzid opadła i z krzaków wyszedł przysadzisty młodzian z czarną brodą. Nieco bojaźliwie wyszarpnął maczugę zza pasa Jonniego, potem zaszedł go od tyłu i popchnął. Dzidy rozchyliły się, umożliwiając im przejście. - Wygląda szykownie - powiedział gardłowy głos. - Nie dajta mu zwiać! Doszli do małej polanki i Jonnie mógł się im wreszcie przyjrzeć. Było ich czterech: dwóch miało ciemne oczy i czarne włosy, trzeci, jasnowłosy i niebieskooki, był roślejszy od pozostałych. Czwarty był starszym mężczyzną, wyglądał na ich przywódcę. Mieli na sobie długie, sięgające kolan koszule z jakiegoś szorstkiego materiału, a na głowach berety. - To jakiś złodziej z Orkadów - powiedział jeden z nich. - Nie, ja ich znam - sprzeciwił się drugi. - A może to Szwed - zastanowił się głośno blondyn. - Ale nie, żaden Szwed tak się nie ubiera. - Skończta te gadki! - polecił stary. - Zajrzyjcie do jego torby, to może znajdziecie tam odpowiedź! - Sam mogę dać ci odpowiedź - roześmiał się Jonnie. Odskoczyli do tyłu i nastawili dzidy. Potem jeden z czarnowłosych ostrożnie wysunął się do przodu i przyjrzał się dokładnie twarzy Jonniego. - To Anglik! Posłuchaj, jak mówi! Stary odepchnął go niecierpliwie. - Nie, Angliki są martwe od wieków. Ostały się ino te, co żyły tutaj. - Zejdźmy do osady! - powiedział Jonnie. - Jestem posłańcem. - Ach! - rzekł czarnobrody. - Od klanu Argyllów. Chcą rozmów na temat pokoju. - Nie - powiedział stary. - Nie ma ich szala w kratę. Posłaniec to ty jesteś od kogo? - zwrócił się do Jonniego. - Przewróciłbyś się, gdybym ci powiedział - rzekł Jonnie. Dlatego chodźmy do osady! Moje posłanie przeznaczone jest dla waszego pastora albo burmistrza. - Och, mamy tu pastora, ale ty pewnie myślisz o Wodzu Klanu, Fearghusie! Idźcie przodem, chłopaki, i uprzedźcie go. 9 Osada rozciągała się wzdłuż brzegu jeziora, które, jak się później okazało, mieszkańcy nazywali Loch Shin. Wyglądała na tymczasowe miejsce pobytu, takie, z którego łatwo jest uciec, szybko pozbierawszy manatki. Dokoła było mnóstwo stojaków z suszącymi się rybami. Kilkoro dzieci zerkało na nich bojaźliwie zza rozwalających się ścian. Tylko kilka osób wyszło z domów przypatrzyć się nadchodzącym, ale Jonnie czuł, że obserwuje go wiele par oczu