To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Podniósł słuchawkę telefonu i połączył się z redaktorem zagranicznego „Morgenavisen Jyllandsposten". Po wymianie paru grzeczności i obietnicy spotkania się na drinka w porze lunchu podczas najbliższej wizyty w Arhus, poruszył właściwy temat: — Czy macie korespondenta w Południowo-Wschodniej Azji? — Mamy dwóch — usłyszał w odpowiedzi. — Jednego w Hongkongu, drugiego w Bangkoku. Obsługują oni cały obszar Południowo-Wschodniej Azji, więc dużo podróżują. Czego ci potrzeba? — Potrzebny mi jest kontakt w Ho Szi Min. Nowa nazwa Sajgonu... W słuchawce usłyszał prychnięcie. — Mnie to mówisz? Jestem kierownikiem działu zagranicznego duńskiej gazety, która bije rekordy, jeśli idzie o liczbę korespondentów rozsianych po całym świecie... — Okay, nie denerwuj się. Wszyscy wiedzą, że należysz do grona dziennikarskich geniuszy. Najważniejsze jest, czy możesz mi pomóc? — Gdzie teraz jesteś? — W domu. — Oddzwonię. Żona Jensa, Birgitte, przygotowała na lunch skipperlabskovs, co można przetłumaczyć jako „ulubione danie kapitana". Był to rodzaj potrawki z kartofli, mięsa i jarzyn, posypanej zmieloną szynką. Była to również ulubiona potrawa Jensa. Właśnie zasiadł do buchającego parą specjału, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała Birgitte i po chwili zawołała męża: — Dzwoni Henrik z Arhus. Jens szpetnie zaklął, ale wstał i podszedł do telefonu. — Zawsze wybierasz najgorszy czas na oddzwanianie. 27 Henrik roześmiał się. — A co? Akurat spółkowałeś ze swoją piękną żoną? — Nie. Robiłem coś znacznie lepszego. Właśnie zasiadałem do skipperlab-skovs. — Wyrażam współczucie. Ale kiedy prosisz o przysługę, nie możesz wyznaczać czasu... Masz papier i pióro? — Mam i słucham. — Rozmawiałem z moim człowiekiem w Bangkoku. Ma przyjaciela od kieliszka, którego właśnie przeniesiono z biura A.P. Mollera w Bangkoku do ich nowego biura łącznikowego w Ho Szi Min, które, nota bene, nazywało się dawniej Sajgon. — Już dobrze, dobrze, nie mścij się, tylko daj mi namiary na gościa. * * * Po zjedzeniu lunchu i zasypaniu Birgitte komplementami, Jens obliczył różnicę czasu między Kopenhagą a Wietnamem. W Ho Szi Min powinien być późny wieczór. Wyszukał w książce telefonicznej numer kierunkowy Wietnamu i wykręcił go wraz z numerem abonenta. Wskazana mu osoba była w domu i ucieszyła się ogromnie na dźwięk ojczystego języka. Jens wyjaśnił, kim jest i kto go poleca, a następnie przedstawił swoją prośbę, podając nazwisko południowowietnam-skiego oficera policji i datę, kiedy do niego strzelano. Po zakończeniu rozmowy włożył płaszcz i poszedł na mecz piłki nożnej między drużynami Brontby i OB, zadowolony, że przynajmniej raz ktoś za niego powęszy. ROZDZIAŁ ÓSMY — On przeżył! — Kto przeżył? — Twój przyjaciel, Van Luk Wan. Przyjęty do szpitala dziewiętnastego grudnia sześćdziesiątego ósmego roku z ciężką raną postrzałową. Uratowała go natychmiastowa operacja. Wypisany ze szpitala dwudziestego siódmego stycznia sześćdziesiątego dziewiątego. Creasy znajdował się w pensjonacie Guida w Neapolu. W jednym ręku trzymał słuchawkę, w drugim szklankę wina. Był zbudowany operatywnością Jensa. — Jak się tego dowiedziałeś? W Kopenhadze Jens chrząknął. — Łatwizna. Poleciałem czarterem do Saj-gonu, zawarłem znajomość z przełożoną pielęgniarek, zabrałem ją na kolację do hotelu „Continental", napoiłem szampanem, uwiodłem, a następnie skłoniłem do wdarcia się do zapieczętowanego archiwum szpitalnego. Dałem jej aparat fotograficzny Minox i ona sfotografowała wszystkie karty szpitalne z tego okresu... Rachunek nie będzie niski. Creasy zachichotał. — Z góry akceptuję, jeśli nie przekroczyłeś sumy dziesięciu dolarów. — Przez chwilę zastanawiał się. — Teraz trzeba się dowiedzieć, czy on dalej działa w Sajgonie, a jeśli tak, to co robi od momentu przejęcia władzy przez komunistów. — Chcesz, żebym się tym zajął i powęszył? Creasy ponownie się zastanowił. — Wstrzymaj się na parę dni. Wiemy, że ostatnio był w San Diego. Teraz to już jest pewne. Może mieszka w Stanach jako uchodźca polityczny. Chyba uda mi się to sprawdzić. Zadzwonię do ciebie... Dzięki, Jens. Dobra robota. Odłożył słuchawkę i przez kuchnię wyszedł na obszerny taras. Było to jego najbardziej ulubione miejsce na świecie — na wzgórzach wysoko nad miastem, ze wspaniałym widokiem na całą zatokę. Przy samotnym stoliku siedział najbliższy przyjaciel Creasy'ego, Guido Aurellio. Poznali się na początku lat sześćdziesiątych, podczas algierskiej wojny o niepodległość. Obaj służyli w drugim pułku Legii Cudzoziemskiej, z której ich wyrzucono, gdy cały batalion przyłączył się do Puczu Generałów