To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
I tak mi przykro, kochanie, że muszę cię opuścić. Przestraszyłam cię, nie chciałam cię przestraszyć. To prawda. Strach tkwił jak metalowe ostrze w gardle Shannon, ale potrząsnęła głową, żeby temu zaprzeczyć. Przywykła niemal do strachu, nie opuszczał jej nigdy, doświadczała go zwłaszcza wtedy, gdy podnosiła 10 słuchawkę telefonu w swym biurze w Nowym Jorku. Bała się, że usłyszy o śmierci matki. - Boli cię? - Nie, nie martw się. - Amanda znów westchnęła. Choć czuła ból, piekielny ból, była silniejsza. Stała się mocniejsza, albowiem przyszło jej się zmierzyć ze sobą. W ciągu tych kilku krótkich tygodni, odkąd przebywała z nią Shannon, palił ją sekret, który ukrywała przed córką przez całe życie. Ale teraz chciała go odkryć. Nie miała wiele czasu. - Czy możesz mi dać wody, kochanie? - Oczywiście. — Shannon podniosła dzbanek, stojący przy łóżku, napełniła plastikowy kubek i podała matce słomkę. Ostrożnie uniosła wezgłowie łóżka szpitalnego, aby ułożyć ją wygodniej. Salon w ukochanym domu obu kobiet w Columbus przystosowano do opieki nad chorą. Shannon chciała, aby matka ostatnie swe dni spędziła w domu. Cicho rozbrzmiewała muzyka z magnetofonu. Książka, którą Shannon przyniosła, aby poczytać matce, leżała tam, gdzie ją upuściła w przestrachu. Odłożyła ją na miejsce. Kiedy tylko znalazła się sama, mówiła sobie, że następuje poprawa, że widzi ją z każdym dnigm. Ale wystarczyło, by spojrzała na matkę, na jej szarzejącą skórę, na zmarszczki bólu, na wycieńczone ciało, aby zdać sobie sprawę z prawdy. Nie mogła już nic zrobić, tylko ułożyć matkę wygodnie, podać z goryczą dawkę morfiny, aby załagodzić ból, który nigdy nie dał się całkowicie uśmierzyć. Shannon była świadoma, że ogarnia ją panika. Potrzebowała minuty samotności, żeby dodać sobie odwagi. - Zrobię ci chłodny okład... - Dziękuję. - To da mi dość czasu, pomyślała Amanda, gdy Shannon pospiesznie wyszła. To pozwoli mi dobrać odpowiednie słowa... Pomóż mi, Boże Rozdział pierwszy Amanda przygotowywała się na tę chwilę latami, wiedząc, że nadejdzie, a jednocześnie pragnąc, aby nie nastąpiła nigdy. .Jakkolwiek patrzeć na sprawę, wszystko, co było szlachetne i prawe w stosunku do jednego z mężczyzn, których kochała, wydawało się niesprawiedliwe w stosunku do drugiego. Ale w tej chwili to nie na nich musiała się skupić. Nie zrobiła też nic, czego sama by się wstydziła. Teraz liczyła się tylko Shannon, którą musi zranić. W tej chwili liczyła się tylko jej piękna, olśniewająca córka, która zawsze ją uszczęśliwiała. Amandę przeniknął ból, ale zacisnęła zęby. Za chwilę Shannon będzie musiała cierpieć za to, co się wydarzyło tyle lat temu w Irlandii. Całym sercem Amanda próbowała znaleźć sposób na złagodzenie cierpienia córki. Obserwowała powracającą Shannon. Jej szybkie, wdzięczne i pełne energii ruchy. Porusza się jak jej ojciec, pomyślała. Nie Colin. Drogi, słodki Colin, niezdarny niczym dorastające szczenię. Shannon ma ruchy Tommy'ego. Ma także jego oczy. Żywe, zielone jak mech, jasne jak jezioro skąpane w słońcu. Gęste kasztanowe włosy, spływające jedwabiście na twarz, to spadek po irlandzkich przodkach. Kształt twarzy, kremowa skóra i miękkie, pełne usta to podarunek ode mnie, pomyślała Amanda. Ale to Colin nauczył Shannon wytrwałości, ambicji i poczucia własnej wartości. Uśmiechnęła się, gdy Shannon przemywała jej lepką od potu twarz. - Nie mówiłam ci, jak bardzo jestem z ciebie dumna, Shannon. - Ależ mówiłaś. - Nie. Czułam się rozczarowana, że nie pozostałaś przy malarstwie. To egoistyczne z mojej strony. Wiem teraz o wiele lepiej, że kobieta powinna sama wybierać sobie drogę. - Nigdy nie próbowałaś mnie powstrzymać od wyjazdu do Nowego Jorku i zajęcia się reklamą handlową. A poza tym nadal maluję - dodała 12 pocieszającym uśmiechem. - Prawie skończyłam obraz, tę martwą natu-"-. Na pewno ci się spodoba. Czemu nie przywiozła ze sobą płótna? A niech to! Dlaczego nie smyślała o spakowaniu kilku obrazów czy szkiców? Mogłaby usiąść matką i pokazać jej swoje prace. Sprawiłoby jej to tyle przyjemności. - To jeden z moich ulubionych. - Amanda wskazała portret, wiszący ha ścianie salonu. — Portret twojego ojca śpiącego w bryczce w ogrodzie. i - Zamierzał skosić trawnik - zachichotała Shannon. Odłożyła kompres na bok i zajęła miejsce przy łóżku. - Za każdym razem, gdy pytałyśmy, dlaczego nie wynajmie chłopca do koszenia, twierdził, że jest to dobre ćwiczenie, po czym wychodził i gdzieś przysypiał. - Zawsze umiał mnie rozbawić, brakuje mi go... - Amanda ujęła Shannon za rękę. - Wiem, że tobie też go brakuje