To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- Jeden jest zastrzelony. Kiedy przejdziemy przez rurę, nie będą wiedzieli, że jesteśmy po drugiej stronie... - A więc tak! - Macomber zrobił krok do przodu i złapał Greka za ramię. - Chce pan, abyśmy przeszli przez rurę, a następnie otworzyli do nich ogień z drugiej strony? - Mamy zabijać Niemców - odparł po prostu Grapos. - Kiedy idę, aby wstąpić do wojska, mówią mi, że nie jestem dobry, bo kuleję. Gdy zabiję dużo Niemców, wtedy idę do Aten i mówię im - potem wstępuję do wojska. - Grapos! - Macomber mówił cicho, lecz z napięciem. - Musimy dotrzeć do klasztoru przed Niemcami w nadziei, że uda nam się wysłać meldunek na ląd w samą porę albo zrobić coś, co pokrzyżuje im plany. Jeśli Niemcy zdobędą klasztor, to nie ruszy ich nawet pół dywizji - może nawet cała dywizja. Naszym zadaniem jest dotrzeć do klasztoru - schodzić z drogi wszystkim Niemcom, jakich spotkamy po drodze, a nie walczyć z nimi. - Nie walczyć! - Grapos był rozwścieczony. Popatrzył na Prentice’a. - Jest pan oficerem brytyjskim. Tak mi powiedzieli, kiedy chcieli się dowiedzieć, czy pana znam. Zgadza się pan z tym, co mówi ten człowiek - człowiek, który udawał Niemca? - Macomber ma rację - powiedział spokojnie Prentice. - Chcemy się tam dostać i jedyny na to sposób, to ich unikać. Jest ich zbyt wielu, aby z nimi walczyć. Możemy uzyskać o wiele więcej, schodząc im z drogi. - No, jeśli pan tak mówi. - Grapos łypnął wzrokiem w kierunku Macombera i zaczął pełznąć w dół rury, w której pozostawała mniej niż stopa między jego zgiętym grzbietem a stropem. Macomber opuścił się na kolana, wszedł za Grekiem do złowróżbnej dziury, a w jego wypadku prześwit wynosił zaledwie sześć cali. Prentice, który postanowił zamykać pochód, wysłał Forda jako następnego, rzucił ostatnie spojrzenie na żleb dla upewnienia się, czy nie pozostały żadne ślady stóp, a następnie wszedł do rury z pistoletem maszynowym przewieszonym przez plecy i z gorącą nadzieją, że w tej sytuacji Grek nie zacznie kłótni ze Szkotem. Głębiej w rurze Macomber stwierdzał już na własnej skórze, że kiedy pełznął za Graposem, jego ogromne cielsko było wyraźną zawadą. Wystarczyło, aby uniósł się parę cali i jego plecy zaczepiały o krzywiznę betonu; zgięte łokcie ocierały się o boki, a kolana ślizgały na błonie szlamu, gdy przyspieszał, aby dorównać fenomenalnemu tempu, w jakim posuwał się Grek. Nachylenie rury ku dołowi pomagało w utrzymywaniu pewnej prędkości, jednakże zaczynał odczuwać niechęć do tej zamkniętej przestrzeni, kiedy tak przebierał nogami poprzez zupełną ciemność. W ciągu dwóch minut spostrzegł, że ciężko dyszy, a nie było to miejsce, gdzie należało oddychać głęboko. Dalej w pogrążonej w ziemi rurze wilgotny zapach przekształcił się w przygniatający brak powietrza i wydawało się, że brakuje tlenu. Macomber nie mógł sobie wyobrazić, jak barczystemu Graposowi udawało się utrzymywać tak zabójcze tempo. Wrażenie, że jest żywcem pogrzebany, stopniowo w nim narastało. Oczekiwał, że oczy przyzwyczają się do ciemności, lecz była ciągle czarna jak smoła, a jedyny dźwięk wywoływało szuranie stóp i kolan w pewnej odległości za nim. Dźwięk ten przypominał mu szczury, jakie słyszał kiedyś w opuszczonym magazynie. Posuwał się dalej z trudem, wyciągając ręce ku nieznanemu, po czym następowało wleczenie kolan po szlamowatej powierzchni. Uświadomił sobie teraz, że rura musiała leżeć pogrążona w ziemi od nie wiedzieć jak dawna; powiedziały mu o tym dłonie, ponieważ często powierzchnia ścian odłupywała się przy dotyku i nieraz spory kawał odpadał i klekotał zgrzytliwie na podłodze. Bardzo jej było potrzeba konserwacji, lecz wyobrażał sobie, że jeśli na Zervos coś budowano, to z nadzieją, że będzie trwało po wsze czasy. Jego umysł zaczynały nękać koszmarne możliwości - a jeśli drugi koniec jest zablokowany? Jedyna podobna rura odwadniająca, jaką mógł sobie przypomnieć, była przegrodzona przy wyjściu żelazną kratą, aby zapobiec zwiedzaniu jej wnętrza przez kąpiących się w rzece chłopców. Grapos szedł tędy przed laty, lecz nie było powodu, dla którego nie miano założyć takiej kraty później. W przybliżeniu rura musiała mieć około ćwierć mili długości. Jakie więc będzie ich położenie, jeśli wyjście okaże się zamknięte? Nie mógł mieć nadziei na zawrócenie w tej ograniczonej przestrzeni, więc ich jedynym zbawieniem byłoby powolne, nie kończące się pełznięcie do tyłu i pod górę perspektywa, którą rozważał bez wielkiego entuzjazmu. Posuwali się dalej, a kąt pochylenia rury jeszcze bardziej się zwiększył. Macomber przypomniał sobie, że zbocze ostro opada w pobliżu strumienia. Zaczęło go gnębić uczucie, iż podjęli błędną decyzję - nigdy nie powinni byli wchodzić do tego styksowego cylindra, który mógł się okazać ich grobem. Na krótką chwilę zatrzymał się, aby obetrzeć pot zbierający się na-czole, a następnie brnął dalej, z przegubami obolałymi od ciężaru, który musiały nieść, z wewnętrzną stroną dłoni otartą i podrażnioną od marszu po omacku po chropowatym betonie, z bólem narastającym w plecach i udach