To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Po wojnie, nie mogąc się nadziwić, że przeżył, Halder wznowił studia na wydziale historii uniwersytetu w Berlinie. W roku 1958 dołączył do grupy zatrudnionych przez Reichsarchiv naukowców, którym zlecono napisanie oficjalnej historii wojny. Zatoczył w pewnym sensie pełen krąg: spędzał teraz całe dnie w podziemnej salce, odtwarzając wielką strategię, której był kiedyś małym, przestraszonym pionkiem. W roku 1963 ukazała się „Wojna na morzu: działalność i taktyka U-Bootów w latach 1939—1943". Teraz Rudi pomagał pisać trzeci tom historii walk na froncie wschodnim. — Przypomina to fabrykę Volkswagena w Fallersleben — powiedział, biorąc do ust kawałek jajka. — Ja przykręcam koła, Jaeckel drzwi, a Schmidt montuje silnik. — Ile to jeszcze potrwa? — Chyba całą wieczność. Źródeł nam nie zabraknie. Źródła są niczym zbudowany ze słów Łuk Triumfalny, pamiętasz? Odnotowany jest każdy strzał, każda potyczka, każdy płatek śniegu, każde kichnięcie. Ktoś kiedyś pewnie napisze oficjalną historię pisania oficjalnych historii. Co do mnie, nie zamierzam przy tym siedzieć dłużej niż pięć lat. — A potem? Halder zdjął z krawata kawałek jajka. — Katedra na jakimś małym uniwersytecie na południu. Domek na wsi, w którym zamieszkam razem z Ilse i dzieciakami. Recenzowane z szacunkiem książki. Mam skromne ambicje. Ta praca, jeśli w ogóle czegoś cię uczy, to przeświadczenia o własnej śmiertelności. A skoro już o tym mowa... — Wyjął z wewnętrznej kieszeni kartkę papieru. — Z pozdrowieniami od Reichsarchiv. Była to fotokopia jednej strony starego spisu partyjnych dygnitarzy. Cztery paszportowe zdjęcia ubranych po cywilnemu dygnitarzy, każde opatrzone krótkim biogramem. Brün, Brunner, Buch. I Buhler. — Spis wyższych urzędników NSDAP — powiedział Halder. — Wydanie z roku pięćdziesiątego pierwszego. — Znam je bardzo dobrze. — Doborowe towarzystwo, prawda? Wyłowili z Haweli Buhlera, nie było co do tego wątpliwości. Spoglądał na Marcha przez swoje pozbawione oprawek szkła, sztywny, bez poczucia humoru, z zaciśniętymi ustami. To była twarz biurokraty, twarz prawnika; twarz, którą człowiek ogląda tysiąc razy i nigdy nie jest jej w stanie opisać; rysy, które wydają się wyraziste, kiedy widzi się je na własne oczy, ale potem rozmazują się w pamięci. — Jak się zaraz przekonasz — kontynuował Halder — Buhler to prawdziwy wzór narodowosocjalistycznych cnót. Wstąpił do partii w roku tysiąc dziewięćset dwudziestym drugim: trudno o większy powód do chwały. Pracował jako prawnik razem z Hansem Frankiem, osobistym adwokatem Führera. Zastępca przewodniczącego Akademii Niemieckiego Prawa. — „W trzydziestym dziewiątym objął stanowisko sekretarza stanu w Generalnej Guberni" — przeczytał March. — „Brigadeführer SS". Brigadeführer, na Boga! — Wyjął z kieszeni notes i zaczął notować. — Ranga honorowa — wymamrotał z pełnymi ustami Halder. — Wątpię, czy kiedykolwiek oddał strzał na polu walki. Typowy urzędnik zza biurka. Kiedy w trzydziestym dziewiątym wysłano Franka, żeby rządził jako gubernator tym, co zostało z Polski, musiał zabrać ze sobą starego wspólnika z kancelarii. Buhler został u niego naczelnym biurokratą. Powinieneś spróbować trochę tej szynki. Wyśmienita. March gryzmolił szybko w notesie. — Jak długo Buhler był na Wschodzie? — Chyba dwanaście lat. Sprawdziłem wydanie spisu z pięćdziesiątego drugiego. Buhlera już tam nie ma. Więc pięćdziesiąty pierwszy był jego ostatnim rokiem służby. Xavier przestał pisać i postukał się piórem po zębach. — Nie pogniewasz się, jeśli cię na chwilę opuszczę? W holu stała budka telefoniczna. Wykręcił numer centrali Kripo i podał telefonistce własny wewnętrzny. — Jaeger — warknął głos w słuchawce. — Słuchaj, Max. — March powtórzył mu, czego dowiedział się od Haldera. — W spisie mówią coś o żonie. — Przysunął kartkę do słabej, zamontowanej w budce żarówki i zmrużył oczy. — Nazywa się Edith Tulard. Możesz ją odnaleźć? Niech zidentyfikuje ciało. — Ona nie żyje. — Co? — Zmarła ponad dziesięć lat temu. Sprawdziłem w archiwum SS. Nawet ci, którzy mają tylko stopień honorowy, muszą podać najbliższego krewnego. Buhler nie miał dzieci, ale odnalazłem jego siostrę. Jest wdową, ma siedemdziesiąt dwa lata i nazywa się Elizabeth Trinkl. Mieszka w Fürstenwalde. — Xavier znał Fürstenwalde: małe miasteczko, w odległości mniej więcej czterdziestu pięciu minut drogi na południowy wschód od Berlina. — Miejscowi gliniarze wiozą ją w tej chwili do kostnicy. — Spotkamy się tam. — Jeszcze jedno. Buhler miał dom w Schwanenwerder. To wyjaśniało miejsce znalezienia ciała. — Dobra robota, Max — pochwalił wspólnika. Odwiesił słuchawkę i wrócił na salę. Halder skończył tymczasem jeść. Widząc Marcha rzucił na stół serwetkę i wyprostował się na krześle. — Śniadanie było wyśmienite. Teraz nie przeraża mnie już tak bardzo perspektywa przewertowania półtora tysiąca depeszy nadesłanych przez Pierwszą Armię Pancerną Kleista. — Zaczął dłubać w zębach. — Powinniśmy się częściej spotykać