To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Zostało im zaledwie na tramwaj lub autobus. Nie mieli nawet za co przegryźć czegoś. – Trudno – uśmiechnął się smutno archeolog i mrugnął do Alicji jedynym okiem – przyjdzie ci, niczym w bajce, sprzedać swego przyjaciela. – Nikt cię nie kupi bez ogona – odrzekła Alicja. – Nie martw się. Znalazłem igłę i nici. Tylko tak machałaś torbą, że bałem się, by nie pokłuć sobie palców. Zaraz przyszyję sobie ogon. Mamy przed sobą półtorej godziny jazdy. Alicja wyglądała przez okno. Za szybą rozciągał się zwyczajny kraj, co prawda mocno zacofany w porównaniu z Ziemią, ale Ziemia też niegdyś była zacofana – nie było na niej kolei jednoszynowych, szybkich pęcherzy powietrznych, antygrawitatorów, latających domów i wszelkich innych najzwyklejszych rzeczy. Archeolog mruczał coś pod nosem, przyszywając ogon. Alicja mogłaby mu pomóc – lepiej umiała się obchodzić z igła i nitką niż Rrrr – nie zrobiła jednak tego, gdyż każdy powinien sam przyszywać swój ogon, prawda? Zaczęła się przyglądać portretom kosmonautów w gazecie. Jeden z nich spodobał jej się najbardziej. Był młody, ciemnooki i uśmiechał się tak szeroko, jakby po prostu nie potrafił się nie uśmiechać. „Inżynier Tolo” – przeczytała jego imię. I zapamiętała je. Trzasnęły drzwi i do przedziału weszła staruszka. Niziutkiego wzrostu, miała okrągłą rumianą twarzyczkę, ubrana była w długą granatową suknię. Alicja zobaczyła, jak oczy starej kobiety rozszerzają się nagle z przestrachu. Patrzyła na dół, na ławkę. – Ach! – wykrzyknęła. Alicja poszła za jej wzrokiem i spostrzegła, jak zaskoczony znienacka archeolog, przytrzymując jedną ręką ogon, a w drugiej ściskając igłę, usiłuje wleźć do torby. Dziewczynka prędko otworzyła torbę szerzej, by mógł się w niej ukryć, i znów popatrzyła na staruszkę. Staruszka cofała się na korytarz i już, już otwierała usta do krzyku. – Proszę się nie denerwować, babciu – powiedziała szybko Alicja. – Proszę się nie denerwować. On się tak bawi. – Oj! – westchnęła babcia. Trochę się jakby uspokoiła słysząc głos dziewczynki. – A mnie się wydało... – Co? – Nawet nie mów, córeńko – odparła staruszka. – Przywidziało mi się, że twój kotek ogon sobie przyszywa. Zawiodły mnie oczy. Babcia szybko zapomniała o swym przerażeniu, usiadła przy oknie, rozwiązała woreczek i wyjęła z niego dwa pomidory. Jeden wzięła sobie, drugi zaś podała Alicji. – Dokąd to, córeńko? – spytała. – Do stolicy. – Jasne, że do stolicy – zgodziła się staruszka. – A co tam będziesz robić? – Jadę witać kosmonautów... – Aha – powiedziała babcia. – Powiedz mi, kochaneczko – spytała nagle – czy twój kotek ma dwoje oczu, czy jedno? – Dwoje – spokojnie odparła Alicja. – Tylko jedno stale mruży. – No dobrze. – Staruszka jeszcze raz spojrzała z obawą na torbę. – Ja też jadę na kosmodrom. – Witać kosmonautów? – Ależ nie, nie wszystkich. Syn mój wraca. Jest inżynierem. – Staruszka wyjęła z torebki dużą fotografię kosmonauty, który tak się spodobał Alicji. – Popatrz, to on. – A ja go znam – powiedziała Alicja. – Ma na imię Tolo. – Któż go nie zna? – dumnie oświadczyła staruszka. – A czemu pani jedzie zwykłym pociągiem? – spytała Alicja. – Bo co? – Przecież jest pani matką kosmonauty. U nas zawsze urządza się uroczystość również na cześć rodziców kosmonautów. – A na co mi to – uśmiechnęła się staruszka. – Mieszkałam zawsze na wsi i tam zostałam. Mój Tolo też jest skromny. Nigdy byś się nie domyśliła, że jest kosmonautą. Czytałaś na pewno w gazecie o tym, że mieli awarię – meteoryt uszkodził bok statku. Wtedy mój Tolo wyszedł na zewnątrz i załatał dziurę. Torba trąciła Alicję w bok, ale i ona sama już się domyśliła – w taki właśnie sposób kosmiczna dżuma przeniknęła na statek. To znaczy, że Tolo jest już chory. – To nic – powiedziała na głos. – Wyleczymy go. – Kogo wyleczymy? – spytała staruszka. – Ja tylko tak sobie – ugryzła się w język Alicja. – Mój Tolo jest zdrów jak rydz. Nigdy jeszcze na nic nie chorował. Nawet zęby go dotąd nie bolały. Takiego mam syna. Pogłaskała fotografię i schowała ją do torebki. Alicja znów poczuła kuksańca. Archeolog był wyraźnie podenerwowany. O co mu chodzi? – Zabierz się z nią – rozległ się nagle szept. – Co? – spytała staruszka. – Mówiłaś coś? – Tak – odparła Alicja. – Ja tak do siebie. Mówiłam, że jest pani szczęśliwa. – Oczywiście. Takiego syna wychowałam! Nawet zęby go nigdy nie bolały. – Myślałam o czym innym – wyjaśniła dziewczynka. – Pewnie dopuszczą panią do samego statku. – Jakże by inaczej? Przecież muszę syna uściskać. – A ja będę stała okropnie daleko. Może nawet w ogóle nie dostanę się na kosmodrom. A tak mi się podoba pani Tolo. Słowo daję, najbardziej ze wszystkich kosmonautów. – Mówisz prawdę, dziecko? – spytała poważnie staruszka. – Słowo honoru. – Wobec tego muszę spełnić dobry uczynek. Zamyśliła się, Alicja zaś przycisnęła mocniej torbę do ławki. Archeolog tak się denerwował i niepokoił, że torba podrygiwała, jak gdyby siedział w niej nie jeden kotek, ale cała kompania. – Niespokojny ten twój kotek – zauważyła staruszka. – Wypuść go. – Nie mogę – odparła Alicja. – Uciekłby jeszcze. – Posłuchaj, córeńko. Dzisiaj jest mój wielki, można powiedzieć, dzień. Mój syn wraca jako bohater. Chciałabym spełnić dobry uczynek. Myślę, że Tolo mnie za to nie potępi. Pójdziesz ze mną. Podejdziesz do samego statku i powiesz, że jesteś moją córką, a Tolo – twoim bratem. Zrozumiałaś? – Och, dziękuję. Strasznie pani dziękuję! – wykrzyknęła Alicja. – Nie wyobraża pani sobie, jaki to wspaniały uczynek! Nie tylko o mnie chodzi, ale i o panią, o wszystkich! – Każdy dobry uczynek dotyczy zawsze nie jednego człowieka, lecz wszystkich. Oczywiście nie mogła wiedzieć, co miała na myśli Alicja, a dziewczynkę ogarnęło takie nieodparte pragnienie, by zwierzyć się staruszce, że przygryzła sobie język niemal do krwi. Rrrr, jak gdyby odgadując myśli Alicji, wysunął przez dziurkę w torbie koniuszek noża i ukłuł ją. Było to tak niespodziewane, że Alicja aż podskoczyła. – Tak się cieszysz? – spytała babcia. Sama była ogromnie rada widząc obok siebie kogoś szczęśliwego. – Bardzo – odparła Alicja i uszczypnęła torbę. Pociąg zaczął hamować. Za oknem pojawiły się wysokie nowe domy. 14 Tak to już bywa – jak szczęście zacznie sprzyjać, to sprzyja na całej linii