To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Ten skurwysyn jest po prostu tak cholernie arogancki. Duma jest oznak¹ zbli¿aj¹cego siê upadku, jak mówi¹. Mój czas jeszcze nadejdzie, a jego upadek bêdzie cholernie g³oœny. - Chyba mnie zupe³nie nie zrozumia³eœ - Smith mówi³ prawie pieszczotliwie. - Hamilton uwa¿a ciê za potencjalnego sprawcê k³opotów - w czym, muszê stwierdziæ, ma racjê - a nale¿y do ludzi, którzy eliminuj¹ wszelkie takie Ÿród³a. Na Boga! Czy nie widzisz, cz³owieku, ¿e próbuje ciê sprowokowaæ, by mieæ powód albo chocia¿ pretekst do pozbycia siê ciebie? - A niby jak to ma uczyniæ? - Odsy³aj¹c ciê z powrotem do Brasilii. - A je¿eli mu siê to nie uda? - Nawet nie myœl o takiej ewentualnoœci. - Umiem sobie radziæ, panie Smith. - Dawaæ sobie radê to jedno, ale daæ sobie radê z Hamiltonem, to ju¿ zupe³nie inna historia. * * * Rozdzia³ pi¹ty (c.d.) Wszyscy przygl¹dali siê, choæ czêœæ z wyraŸn¹ obaw¹, jak olbrzymi dwurotorowy helikopter podnosi powoli, za przyczepione do specjalnych uchwytów liny, maleñki poduszkowiec. POduszkowiec unosi³ siê bardzo wolno, ale po osi¹gniêciu stu metrów powietrzny konwój zacz¹³ przesuwaæ siê w kierunku wschodnim. - Te wzgórza wydaj¹ mi siê za wysokie - zauwa¿y³ niepewnie Smith. - Jesteœ pewien, ¿e przelec¹ nad nimi? - Na twoim miejscu modli³bym siê o to. To w koñcu twój sprzêt - Hamilton pokiwa³ g³ow¹. - Czy s¹dzisz, ¿e pilot zdecydowa³by siê na lot, gdyby nie mia³ pewnoœci? TE góry maj¹ tylko tysi¹c metrów wysokoœci. Przelec¹ nad nimi bez problemów. - Jak daleko maj¹ lecieæ? - G³ówny bieg Rio da Morte zaczyna siê jakieœ dwieœcie kilometrów st¹d. L¹dowisko znajduje siê oko³o trzydziestu kilometrów bli¿ej. Za pó³ godziny wystartujemy naszym Dc 3 i na miejscu bêdziemy grubo przed nimi. Hamilton odszed³ na bok i usiad³ nad brzegiem rzeki, leniwie rzucaj¹c kamieniami w jej ciemny nurt. KIlka minut póŸniej pojawi³a siê Maria i niepewnie za nim stanê³a. POdniós³ g³owê, uœmiechn¹³ siê i obojêtnie patrzy³ na rzekê. - MO¿na tu bezpiecznie siedzieæ? - spyta³a. - Twój ch³opak puœci³ ciê kantem? - On nie jest moim ch³opakiem - powiedzia³a to z tak¹ nienawiœci¹, ¿e Hamilton przyjrza³ siê jej z zaciekawieniem. - Mog³abyœ mnie wykiwaæ. Tak ³atwo siê nabraæ na pozory. Przysz³aœ tu bez w¹tpienia, albo te¿ zosta³aœ przys³ana, ¿eby zadaæ kilka starannie przemyœlanych pytañ? - Czy ty musisz wszystkich obra¿aæ? - spyta³a spokojnie. - Wszystkich raniæ i zra¿aæ do siebie? W Brasilii twierdzi³eœ, ¿e masz przyjació³. Trudno jest mi zrozumieæ, jakim cudem jeszcze ich nie straci³eœ? Hamilton spojrza³ na ni¹ z pewnym zmieszaniem. - Kto teraz kogo obra¿a? - spyta³. - Jest wielka ró¿nica miêdzy bezinteresownym obra¿aniem a mówieniem prawdy w oczy. Przepraszam, ¿e ci przeszkodzi³am... - powiedzia³a i zbiera³a siê do odejœcia. - NO, dobra ju¿. Siadaj! Jesteœ jak dziecko! MO¿e teraz ja bêdê móg³ zadaæ ci kilka starannie przemyœlanych pytañ. Ty mo¿esz w tym czasie cieszyæ siê z tego, ¿e znalaz³aœ szczelinê w zbroi Hamiltona. Chocia¿ s¹dzê, ¿e to te¿ mo¿na uznaæ za obraŸliwe stwierdzenie. Si¹dŸ wiêc po prostu! - Pyta³am, czy mo¿na tu bezpiecznie siedzieæ? - Maria patrzy³a na niego z pow¹tpiewaniem. - O wiele bezpieczniej, ni¿ próbowaæ przechodziæ przez ulice Brasilii. Usiad³a ostro¿nie. Na wszelki wypadek jakiœ metr od niego. - Coœ mo¿e siê tu do cz³owieka przyczepiæ. - Czyta³aœ z³e ksi¹¿ki albo rozmawia³aœ z nieodpowiednimi osobami. Co lub kto ma siê niby do ciebie przyczepiæ? W promieniu trzystu kilometrów nie ma wrogich Indian. Aligatory, jaguary i wê¿e bardziej s¹ przestraszone perspektyw¹ spotkania z tob¹, ni¿ ty z nimi. W puszczy s¹ tylko dwie naprawdê niebezpieczne rzeczy. S¹ to: quiexada - dzik i carangageiros. Atakuj¹ wszystko, co siê rusza. - Caran... co? - Olbrzymie paj¹ki. Wielkie, ow³osione stwory wielkoœci talerza do zupy. Zbli¿aj¹ siê do ofiary po metrze. Skacz¹c. To znaczy skacz¹ po metrze do przodu. - Okropnoœæ. - Bez obawy. Tu ich nie ma. POza tym nie musia³aœ z nami jechaæ. - Znowu zaczynasz. - Maria pokrêci³a g³ow¹. - Ty siê zupe³nie nie przejmujesz tym, co mo¿e siê z nami staæ. - Cz³owiek musi czasem posiedzieæ w samotnoœci. - Uniki, uniki - znowu potrz¹snê³a g³ow¹. - Zawsze jesteœ sam. Masz ¿onê? - NIe. - Ale mia³eœ. - NIe by³o to pytanie, a raczej stwierdzenie