To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Bóg Encjan rządzić ma "najlepszym ze światów", nie obiecując wyznawcom niczego, co - jak chrześcijańskie Niebo i Piekło - byłoby ulokowane poza doczesnością. Trudno mi rozsądzić, czy za taką poprawioną wersją ziemskiej religii Lem gotów byłby optować (choćby tylko teoretycznie - oceniając spójność teologicznych twierdzeń i postulatów). Encjanie niby omijają niektóre antynomie, które pisarz wytykał teologii katolickiej, natychmiast jednak popadają w nowe kłopoty: raj na Ziemi (Encji) nie daje się nie tylko praktycznie osiągnąć, lecz również teoretycznie trudny jest do pomyślenia. Żadna wizja wszechmocy, wszechwiedzy czy wszechzaspokojenia nie pociąga za sobą szczęścia jako punktu dojścia cywilizacyjnych zabiegów. Bogu odebrać można wszystkie kompetencje poza jedną - wytyczania celu istnienia (jednostki, społeczeństwa, rodzaju ludzkiego). Co więcej: 323 cel ten musi osłaniać tajemnica - w tym sensie przynajmniej, w jakim najwyższa rozkosz zespolenia z Bogiem, obiecywana przez chrześcijaństwo, nie może być w ludzkich, ziemskich kategoriach wyrażalna, wymaga bowiem finalnego przeistoczenia człowieka indywidualnego, wlania jego jednostkowości w byt innego rzędu, przekształcenia zatem podstawy wszelkich sądów i wartościowań. Kurdlandczycy i Kliwianie wytworzyli coś w rodzaju ,,protezy teleologii": pierwsi zatrzasnęli się w ideologii społecznego bytu, która od jednostek wymaga najwyższych wyrzeczeń i niejako sama dla siebie staje się celem; drudzy cel ulokowali w tajemniczym "Ka-Undrium", które - na podobieństwo ziemskiego komunizmu - jest bodaj ideą abstrakcyjnie rozumianego przyszłego szczęścia społeczeństw, z której nic tu i teraz nie wynika. Paradoksalnie właśnie Luzanom, którzy w rozwoju wysforowali się najdalej, zabrakło wyraźnej wizji teleologicznej i brak ten w ich ideologii społecznej daje się odczuć z całym dramatyzmem. Co więcej i co gorzej - jako społeczność obdarzeni najwyższym stopniem technologicznej sprawności, całą niemal sferę twórczych osiągnięć, nadających sens życia poszczególnym jednostkom, scedowali na perfekcyjnie działające, bezosobowe urządzenia. Ułatwiwszy sobie życie, uczynili je zarazem ubogim we wzruszenia natury pozytywnej: nad twórczą pasją czy namiętnością poznawczą górować poczęły emocje związane z próbami wyzwolenia - od dobrobytu, bezpieczeństwa, jałowej wolności w dziedzinie artystycznych kreacji itd. Zaiste na przykładzie Luzanii najlepiej widać, jak Rozum potrafi wyzwolić się z biologicznych otamowań i ewoluować niejako samopas, zostawiając w tyle społeczność istot, które go zrodziły i którym miał służyć. Tym ostatnim pozostaje tylko rozpoznać do końca tragizm własnej sytuacji i przyjąć godną postawę w obliczu faktów, na które już wpływać nie mogą. Czytając Wizję lokalną, trudno uwolnić się od pytania, jaka jest osobista opcja samego pisarza, tzn. który z zaprezentowanych systemów wybrałby dla siebie jako mieszkanie. Nie sądzę, mimo wszystko, by była to Kurdlandia: trudno przypuścić, że lęki poznającego umysłu chciałby pisarz leczyć dobrowolnym wyborem głupoty i zacofania. Gatunek zniewolenia, jaki swym obywatelom proponują ideolodzy "nacjomobilizmu", zmusza jednostki do abdykacji nie tylko z osobistych aspiracji, lecz także z godności, 324 której warunkiem jest zdolność myślenia na własny rachunek. Luzanie, uwięzieni w trzewiach ,,maszyny do spełniania życzeń", mogą przynajmniej dawać wyraz swym pragnieniom i próbować przekształcać własny los czy daną im gatunkową postać - tak by sprostać wyzwaniu świata. I cóż stąd, że ponoszą klęski? Z technologicznej wyżyny, jaką wzniosła ich cywilizacja, przynajmniej rzeczywistość i dylematy istnienia stają się lepiej widoczne. Ostatecznie powinno nam robić różnicę, czy uwięzieni będziemy w bibliotece, czy w komórce pośród pajęczyn i stert śmiecia. A jednak jeśli nawet w cząstkowo potraktowanych kwestiach, które podejmuje Wizja lokalna, można określić, za czym autor się opowiada, co zaś budzi w nim repulsję - to zarazem wyznaczenie w powieści sfery konkluzji generalnych, jakiegoś uniwersalnego przesłania wydaje się niemożliwe. Istotnie nie jest to ani przypowieść, ani proroctwo, lecz model, z którym można wieść dialog i dalsze eksperymenty. Jako taka jest Wizja lokalna zapewne najbliższa Lemowemu ideałowi literatury wybiegającej naprzód i zadającej wciąż ludzkości najbardziej istotne pytania - a zarazem najdalsza od łatwych na nie odpowiedzi. Jerzy Jarzębski Wydaje mi się, że autor, póki żyje, jest w prawie zauważyć, co miał na myśli, budując gmachy swojej fikcji. Wydaje mi się również, że zmyślona rzeczywistość pokazana w tej książce nie ma adresów tak jednoznacznych, żeby można było po prostu orzec, że totalitaryzm nakazowo-rozdzielczy został przeciwstawiony totalitaryzmowi konsumerycznemu, chroniącemu swych podopiecznych pancerzem niewidzialnych "bystrów", stanowiących w tekście technicznie, a więc sztucznie, wytworzoną osłonę ,,dobra"