To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

- To pewnie tylko papier toaletowy - dodała. - Ściśnij go tam kiedyś - zaproponował Louis. - Jeśli krzyknie, raczej nie. Rachel popłakała się ze śmiechu. Błękitny, nieruchomy mroźny luty minął, ustępując miejsca naprzemiennym deszczom i śniegom marca, nowym dziurom w drodze i pomarańczowym znakom, oddającym cześć wielkiemu bogu - wybojowi. Pierwszy, osobisty, najboleśniejszy okres żałoby Juda Crandalla minął. Psycholodzy twierdzą, że okres ten zaczyna jakieś trzy dni po śmierci ukochanej osoby i trwał zazwyczaj od czterech do sześciu tygodni - niczym czas, który mieszkańcy Nowej Anglii nazywają czasem Lutą Zimą. Czas jednak płynie i przemienia jedno uczucie ludzkie w następne, aż w końcu przybierają wszystkie odcienie tęczy. Cierpienie przekształca się w łagodniejszy żal, ten w żałobę, żałoba w końcu staje się pa- mięcią - proces ten może zająć od pół roku do trzech lat, i wciąż mieścić się w normie. Dzień pierwszej wizyty Gage'a u fryzjera nadszedł i minął, a kiedy Louis ujrzał, że włosy syna odrastają ciemniejsze, zażartował na ten temat, własnej żałobie oddając się tylko w głębi serca. Nadeszła wiosna. I została. 35. Louis Creed doszedł do wniosku, że ostatnim naprawdę szczęśliwym dniem jego życia był dwudziesty czwarty marca tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. Wyda- rzenia, które wisiały już nad nimi niczym zabójczy ciężar, miały nadejść dopiero za sześć tygodni, lecz kiedy oglądał się wstecz, w czasie tym nie znalazł niczego, co miałoby równie mocną barwę i znaczenie. Podejrzewał, że nawet gdyby nie stało się nic strasznego, i tak na zawsze zapamiętałby ów dzień. Naprawdę dobre dni - dobre od początku do końca - są bardzo rzadkie, pomyślał. Możliwe, że nawet w najlepszych okolicznościach w życiu każdego człowieka znajdzie się w sumie miesiąc złożony z takich dni. Louis często miał wrażenie, że Bóg w swej nieskończonej mądrości znacznie szczodrzej szafuje nieszczęściami i bólem. Była sobota. Po południu został w domu z Gage'em; Rachel i Ellie wybrały się na zakupy wraz z Judem jego starą, rozklekotaną furgonetkę, nie dlatego że honda nie działała, lecz dlatego że starzec szczerze lubił ich towarzystwo. Rachel spytała Louisa, czy poradzi sobie z Gage'em, a on odparł, że oczywiście. Cieszył się, że mogła wyrwać się z domu. Po spędzonej w Maine, a ściślej w Ludlow zimie, uznał, że należy jej się tyle swobody, ile to tylko możliwe. Co prawda sama Rachel robiła dobrą minę do złej gry, lecz widział, że powoli zaczyna wariować od siedzenia na miejscu. Gage obudził się około drugiej, nadąsany i nieswój. Najwyraźniej odkrył znaczenie słów „straszliwe godziny” i przyswoił je sobie natychmiast. Louis próbował na różne sposoby rozbawić małego, lecz Gage zlekceważył wszystkie jego wysiłki. Na dodatek załatwił się tego dnia nader obficie, co raczej nie zachwyciło Louisa, nawet gdy dostrzegł artystycznie tkwiącą pośrodku niebieską szklaną kulkę. Była to jedna ze szklanych kulek Ellie. Mały mógł się nią zadławić. Louis uznał, że pozostaje tylko pozbyć się ich z domu - wszystko, co Gage zdołał złapać, natychmiast pakował do buzi - lecz decyzja ta, choć niewątpliwie chwalebna, w żaden sposób nie pomogła mu zabawić dziecka aż do przyjazdu matki. Na zewnątrz szumiał wczesnowiosenny wiatr. Leżące w sąsiedztwie pole pani Vinton na zmianę pogrążało się w blasku słońca i w cieniu. I nagle Louis przypomniał sobie Sępa, którego kupił, kierując się impulsem, pięć czy sześć tygodni temu w drodze powrotnej z uniwersytetu. Czy kupił też sznurek? Tak, na Boga! - Gage! - zawołał. Gage tymczasem znalazł sobie pod kanapą zieloną kredkę, kolorem dokładnie przypominającą świeże smarki, i bazgrał coś w jednej z ukochanych książek Ellie. Kolejna porcja wody na młyn rodzinnej rywalizacji, pomyślał Louis i uśmiechnął się szeroko. Jeśli Ellie wścieknie się z powodu bazgrołów Gage'a w „Dzikich stworzeniach” - maluch zdążył solidnie ozdobić książkę, nim ojciec mu ją zabrał - Louis wspomni jedynie o niezwykłym skarbie znalezionym w pampersie synka. - Co? - spytał bystro chłopczyk. Mówił już całkiem nieźle. Louis uznał, że może jednak ma choć trochę rozumu. - Chcesz wyjść na dwór? - Wyjść na dwór - zgodził się radośnie Gage. - Chcę wyjść. Gdzie moje dasy, tato? - Zdanie odtworzone w pełni fonetycznie, wyglądałoby mniej więcej tak: „Gdziee moe daazy, tao?”