To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Sangay jest już na dole. Mały parking na podwórzu jest mokry od wody, którą myto samochody, czarny asfalt błyszczy w słońcu. Na podwórku nie ma nikogo, stoją tu jedynie dwa wozy - jeden z nich jest w naprawie, zdjęto z niego koła. Dyrektor wskaKuje do drugiego. Silnik rusza w chwili, gdy Quinet biegnie jeszcze wzdłuż muru. Piszczą opony i samochód odjeżdża w stronę bramy. Quinet w biegu krzyczy to wszystko do mikrofonu. Lecz nie na wiele się to zdaje: nie wie najważniejszego -jak nazywa się ta ulica, na którą właśnie w tej chwili wyjeżdża Sangay. - Zwędził czerwoną Lanitę, gazem, chłopcy, za nim! Praży słońce. Quinet dociera teraz do bramy. Wszyscy jego ludzie słyszeli tę “transmisję z miejsca wypadków"; teraz oglądają się za wszystkimi czerwonymi samochodami. Niestety major nie widział tablicy rejestracyjnej. - Przyślijcież po mnie jakiś samochód! - zniecierpliwiony Quinet tupie nogą. Biegiem rusza z powrotem na plac. Nie dociera nawet do rogu ulicy, gdy Piero zatrzymuje się koło niego. Z tyłu siedzi dwóch żołnierzy. - Chłopcy przylepili się do niego - wesoło komunikuje Piero. - Ucieka w stronę arterii Magenta. - Dodaj gazu! - Quinet przez radio prosi o informację. Samochody zgłaszają się jeden po drugim. Dwa z nich jadą za czerwoną Lanitą. Meldują, że mimo dużego popołudniowego ruchu Sangay prowadzi bardzo szybko. Quinet wzywa wóz łącznościowy: - Powiedzcie Grupie Kryzysowej, zęby pchnęli kilkuset policjantów w trójkąt między Teatrem Wielkim, placem Baracca i Muzeum Techniki, niech ustawią kordon i zatrzymają ruch. Nie zaszkodziłoby też przysłać helikopter. Prycha i wrzeszczy na Piera: - W prawo! Jedź w prawo! Przetniemy mu drogę. Piero dziwi się, ale o nic nie pyta. Czuje, że Quinet jest zły; lepiej go teraz nie denerwować. Oczywiście ma powody - nikt jeszcze nie wymknął mu się z rąk. l to w dodatku po dachach. To właśnie on zawsze powtarzał ludziom, że nie wolno stracić kontaktu z uciekającym terrorystą. Teraz może sobie prychać jak puma - a przecież stara się nad sobą panować. Gdyby tam, na czwartym piętrze nie poszedł najpierw do studia po płotkę, lecz do pokoju czterysta siedem po grubą rybę, Sangay byłby już w kajdankach... - Skręca w prawo! - te słowa wszyscy słyszą z aparatów wiszących na piersiach. Przy ulicy Vincent odbił w prawo. Siedzimy mu na plecach! - Wiedziałem! - major uderza ręką w kolano. - Jedzie w stronę parku! - Albo na Dworzec Północny - zauważa jakiś, nie wiadomo czyj, głos w słuchawce. Quinet szybko przegrupowuje siły. Prosi, by policyjne posiłki zgrupować nie w poprzednio wskazanym miejscu, lecz w okolicy parku, Dworca Północnego i dawnego pałacu królewskiego. - Jeśli dostanie się na stację i wskoczy do odjeżdżającego pociągu, nigdy go nie złapiemy - zauważa Piero. Quinet nie odpowiada, może nawet nie słyszy. Znów wzywa łącznościowców: - Niech helikopter krąży wokół dworca. Połączcie mnie z pilotem. Samochód pędzi. Na zewnątrz spiekota, intensywny popołudniowy ruch i pełne przechodniów ulice. Piero kilkakrotnie musi naciskać guzik syreny. Sznur samochodów rozstępuje się przed nimi. - Nie skręcił w stronę dworca - meldują z jednego z samochodów jadących za uciekinierem. - Jedzie dalej prosto w stronę ulicy Pagano. - Policjanci mogliby wreszcie zajechać mu drogę!... - Quinet posyła wiązkę przekleństw. Machinalnie spogląda na zegarek: godzina piętnasta minut dwadzieścia dziewięć. Pościg trwa dopiero dziesięć mi tut, lecz do terminu wyznaczonego przez spiskowców zostało już tylko półtorej godziny. - Czy jest tu jakaś mapa? - pyta Quinet. Piero wzrokiem pokazuje schowek na rękawiczki. Rozbrzmiewa syrena. Pędem przecinają szeroką a:terię. - Jedź w lewo! - Quinet studiuje mapę. Za jego plecami rozlega się szczęk broni. Odwracając się nieco w stronę swoich ludzi rzuca: - Niech mi tylko któryś wyciągnie broń! Powtarzam, że trzeba go złapać żywego! Przez minutę nic się nie dzieje. Milczą radioodbiorniki, samochody pędzą. Po chwili odzywa się trzeszczący, zniekształcony głos, słyszą go po raz pierwszy: - Helikopter wzywa majora Quineta. - Tu Quinet. Gdzie jesteś teraz, chłopcze? - Lecę nad Politechniką w stronę dworca. - Odbij trochę w lewo