To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.

Jednak w tym tłumie można było dostrzec coś, co przeczyło pozorom normalności. Rumieniec na obliczu, które powinno wydawać się spokojne. Przyspieszony oddech, choć nikt się nie spieszył. Nerwowo rzucane spojrzenia, bez widocznych powodów owej podejrzliwości. Świadomość tego, co działo się za murami, kładła się mrocznym cieniem na całym Ianthe. Choć powszechnie starano się temu zaprzeczać, to wszyscy mieszkańcy lękali się, że wkrótce piekło może rozgorzeć w samym mieście. Conan dogonił tabor, który wolno przedzierał się wśród tłumów. Zrównał się ze swym porucznikiem, brodatym Nemedyjczykiem. Żołnierz ów musiał ongiś wybierać między dezercją z szeregów Straży Miejskiej Belverusu a daniem gardła za zbyt gorliwe wykonywanie rozkazów, co okazało się zgubne dla tamtejszego lorda. — Bądź czujny, Machaonie — rzekł Cymmerianin. — Gdyby ci ludzie wiedzieli, co wieziemy, mogliby próbować ataku na nas. Machaon splunął. Osłona nosowa jego hełmu nie zakrywała długiej szpetnej szramy, przecinającej szeroki nos. Lewy policzek mężczyzny zdobił niebieski tatuaż, przedstawiający sześcioramienną kothyjską gwiazdę. — Sam zapłaciłbym sporą sumkę w srebrze, by dowiedzieć się jakim cudem baron Timeon zdobył tę dostawę. Nie sądziłem, że nasz gruby zleceniodawca ma jakiekolwiek związki z kopalniami. — Nie ma. Zostanie mu trochę złota i może kilka drogich kamieni, reszta trafi gdzie indziej. Ciemnooki weteran rzucił Conanowi pytające spojrzenie, lecz dowódca nie powiedział nic więcej. Cymmerianin bez większego trudu zorientował się, że Timeon był jedynie narzędziem hrabiego Antimidesa. Ten zaś był chyba jednym z niewielu lordów Ophiru, którzy nie spiskowali, by przejąć tron po śmierci obecnego króla. Nie powinien więc mieć sekretnych popleczników, a ponieważ było inaczej, to oznaczało, że rozgrywał bardziej złożoną grę, niż się komukolwiek zdawało. Antimides bowiem również nie miał żadnych związków z kopalniami, a co za tym idzie, nie powinien był otrzymać lwiej części transportu w postaci złotych sztab i kufrów pełnych szmaragdów i rubinów. Był to kolejny powód, by człek roztropny trzymał język za zębami, póki nie zorientuje się lepiej w sytuacji. Niemniej taki stan rzeczy drażnił popędliwego i dumnego młodego Cymmerianina. Dzięki zrządzeniu losu, choć nie bez własnych zasług, zdobył w Nemedii przywództwo Wolnej Kompanii. Już w rok od przekroczenia granicy Ophiru, cieszyła się ona do skonała reputacją. Konni łucznicy kompanii znani byli z waleczności i niezwykłych umiejętności swego przywódcy. Szanowali ich nawet ci, którzy mieli powody do nienawiści. Długa i żmudna była droga Conana od profesji złodzieja, we wczesnej młodości, do rangi dowódcy oddziału najemników, w wieku, kiedy większość mężczyzn mogłaby o tym jedynie marzyć. Była to, jak uznał barbarzyńca, wędrówka ku wolności, nigdy bowiem nie znosił wysłuchiwania rozkazów. Tu wszelako był pionkiem w grze człowieka, którego nawet nie znał i ta sytuacja nie zadowalała go. Gdy ujrzeli przed sobą pałac Timeona — a była to pretensjonalnie zdobiona, otoczona kolumnami bryła białego marmuru z szerokimi schodami, wciśnięta pomiędzy świątynię Mitry i zakład garncarski — Conan nagle zsunął się z siodła i cisnął swój hełm oraz wodze zdezorientowanemu Machaonowi. — Gdy tylko to wszystko znajdzie się bezpieczne w piwnicznych skarbcach — rzucił swemu przybocznemu — daj ludziom, którzy z nami przyjechali, czas wolny do świtu. Niech się zabawią. Zasłużyli na to. — Baronowi może się nie spodobać, że opuszczasz tabor, zanim całe złoto zostanie wyładowane i umieszczone pod kluczem. Conan pokręcił głową. — Gdybym spotkał się z nim teraz, mógłbym nieopatrznie rzec coś, co lepiej pozostawić nie wypowiedziane. — Pewnie będzie tak zajęty swoją nową kochanką, że nawet nie starczy mu czasu, by zamienić z tobą dwa słowa. Jeden z członków drużyny, który stał za nimi wybuchnął śmiechem. Był to zdumiewający dźwięk, zważywszy iż mężczyzna ów miał ogólnie posępny wygląd