To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Uda³o siê po³¹czonym usi³owaniom Denhoffowej i kilku osób, które otoczy³y króla, wyrwaæ go spod namiotu. Spostrze¿ono jednak, ¿e siê zaledwie móg³ na nogach utrzymaæ, a wo³a³ g³osem nakazuj¹cym: „Konia!” W tym stanie ani si¹œæ, ani jechaæ zdawa³o siê niepodobnym. Koniuszy Racknitz pocz¹³ b³agaæ króla, aby siada³ do powozu, ale gniew wrza³ ju¿ w piersi Augusta: pchn¹³ go tak silnie, ¿e Racknitz o ma³o nie upad³. Król krzykn¹³ powtórnie: „Konia!” Rzuci³a siê Denhoffowa b³agaj¹c, aby z ni¹ jecha³; odpowiedzia³ jej po francusku g³osem dr¿¹cym: — Proszê mi daæ pokój. Znam mojego konia, proszê siê o to nie troszczyæ. To mówi¹c, wdrapa³ siê na wierzchowca król, ale gdyby go nie podchwyci³ Racknitz, upad³by by³ na drug¹ stronê. To go we wœciek³oœæ niemal wprawi³o: spi¹³ konia ostrogami i polecia³ galopem, a za nim i otaczaj¹c go, co ¿y³o, wyœciga³o siê. Zmêczona Denhoffowa pad³a do karety i goni³a za nim a¿ do Drezna. Próbowa³a dosi¹œæ konia, lecz ju¿ jej si³ brak³o. Ta ucieczka króla, która dla znaj¹cych go mia³a znaczenie, Flemminga bynajmniej nie zmiesza³a. Poniewa¿ za Denhoffow¹ damy siê wynosiæ zaczê³y, a s³u¿¹ce i panny garderobiane zosta³y tylko, on i jego towarzysze pochwytali je do tañca, kazano graæ muzyce i nu¿ w skoki. Podskarbina Przebendowska, na pró¿no usi³uj¹c brata powstrzymaæ, zrozpaczona uciek³a, aby na to nie patrzyæ. Naówczas podkomorzemu Dziubiñskiemu trafi³o siê nieszczêœcie znowu. By³ ju¿ mocno rozweselony, gdy siê to sta³o, i opar³szy siê o dr¹g, na którym namiot by³ rozpiêty, takt nog¹ wybija³ œmiej¹c siê a ciesz¹c, ¿e do takiej weso³oœci szalonej dosz³o. Widz¹c go w tym b³ogim stanie pan Serwacy Przebendowski, który tak jak nic nie pi³ i mia³ w obrzydzeniu pijatykê, sta³ przy nim, aby w razie jakiego wypadku przyjœæ w pomoc, gdy¿ i g³owa, i nogi niepewne by³y. Dziubiñski siê cieszy³, a radoœæ sw¹ g³oœno wynurza³ na intencj¹ Przebendowskiego w sposób nader wyrazisty. — Ale to moœci dobrodzieju te Sasy! Niech¿e ich licho porwie! — wo³a³. — Flegmatyczne to, flegmatyczne, a jak pot poczuj¹, jak diab³y siê nosz¹! Ani na majestat, ani na nic nie maj¹ uwagi. Feldmarsza³ek, który siê krêci³ po namiocie sam, bo mu siê ostatnia pokojówka panny Hülchen z r¹k wyrwa³a, zobaczywszy Dziubiñskiego, zbli¿y³ siê do niego i zacz¹³ po polsku: — Kochanie! jak¿e siê zowiesz? Zapomnia³em — chodŸ w moje objêcia, niech w twej osobie uœcisnê Rzeczpospolit¹ ca³¹ i szlachtê, któr¹ pasjami kocham… — Podkomorzy Dziubiñski! — zawo³a³ rekomenduj¹c siê i k³aniaj¹c Gintowt. — Pasjami, powiadam ci, kocham szlachtê polsk¹ — wo³a³ Flemming — ale to jest mi³oœæ bez, wzajemnoœci! Gintowt siê rozœmia³. — ChodŸ i przetañcujmy ze sob¹! — doda³ Flemming. — Powróciwszy do Polski opowiesz tam, jakiego my dobrego króla mamy i jaki poczciwy z koœciami ten Flemming, na którego kalumnie rzucaj¹. Dziubiñski, który nogi mia³ nie do tañca, a w tej chwili jakby kto do nich o³owiu ponalewa³, znalaz³ siê w najtrudniejszej w œwiecie pozycji. Odmówiæ feldmarsza³kowi nie godzi³o siê, mog³o to wp³yn¹æ na sprawê z Ogñskimi; pójœæ z nim w taniec i wywróciæ siê grozi³o fatalnymi nastêpstwy. Spojrza³, jakby o ratunek wo³aj¹c, na Przebendowskiego. Ale pan Serwacy by³ to cz³owiek nieœmia³y, skromny i choæ na wpó³ domownik feldmarsza³ka, jako s³uga pani Przebendowskiej, nie lubiony przez niego. Chcia³ spróbowaæ przyjœæ na ratunek Dziubiñskiemu, zbli¿y³ siê, ale Flemming, spojrzawszy nañ, zawo³a³; — IdŸ¿e precz! A do podkomorzego wyci¹gn¹³ rêce i gwa³tem go ci¹gn¹³ do tañca. Muzyka gra³a coœ nadzwyczaj skocznego, Dziubiñski westchn¹³ do swego patrona: — Miej¿e ty mnie w swej œwiêtej opiece! — Kochany Polaku — wo³a³ Flemming — jak¿e siê bo u licha zowiesz? — Podkomorzy Dziubiñski — powtórzy³ powo³any. — Dziubiñski, chodŸ i przetañcujmy! — domaga³ siê Flemming chwytaj¹c go za rêkê. Nie by³o ju¿ sposobu oparcia siê. Podkomorzy ruszy³ siê, a tu nogi jak k³ody — podskoczyæ nie móg³ ani myœleæ, daj Bo¿e iœæ. Ale i to nawet siê nie uda³o — zaledwie krok post¹pi³, straci³ równowagê i by³by haniebnie pad³, gdyby go ju¿ wal¹cego siê ma feldmarsza³ka nie pochwyci³ Przebendowski. Flemming œmia³ siê. — A widzisz, Polaku kochany… jak¿e bo siê zowiesz? Schnabel? Sznabliñski czy co? — krzycza³ i œmia³ siê zarazem gospodarz — jakie wy wszyscy s³abe g³owy macie! Rêczê, ¿eœ po³owy tego nie wypi³, co ja, ani tak têgiego wina, a na nogach siê nie mo¿esz utrzymaæ. Widzisz, a ja, na którego ramionach ta wasza Rzeczpospolita i Saksonia — tañcujê. — I w istocie pocz¹³ podskakiwaæ — Dziubiñski by³ upokorzony i skonfundowany. — Bóg widzi… — rozpocz¹³. — Pana Boga do tego nie mieszajmy — rzek³ Flemming — ale Ÿle z Rzeczpospolit¹ wasz¹, kiedy szlachta taka w¹t³a. Ja was… ale jak¿e siê zowiesz? — mówi³ Flemming. — Podkomorzy Gintowt–Dziubiñski! — krzykn¹³ ju¿ nieco nad¹sany goœæ. — A tak! Sznabliñski — zawo³a³ Flemming. — Ja was wszystkich w sercu moim noszê… Dzieñ i noc przemyœlani, jak¹ wam daæ najszczêœliwsz¹ przysz³oœæ, troszczê siê o was, a wy mnie nie kochacie. Nawet tañcowaæ ze mn¹ nie chcesz… Szczêœciem dla Dziubiñskiego trafi³ siê w tej chwili pu³kownik Bieleke w pobli¿u i ten Flemming¹ odci¹gn¹³. Niemniej jednak ów upadek, obawa niew³aœciwego znalezienia i gniewu, na który siê móg³ naraziæ, oprymowa³y pana podkomorzego. Pan Serwacy Przebendowski, korzystaj¹c z chwili wolnej, uj¹³ go pod rêkê i do oczekuj¹cego powozu zaprowadzi³. Nie móg³ go jednak pocieszyæ. — Otó¿ bo to tak, gdy siê komu nie szczêœci — mówi³ stêkaj¹c Dziubiñski. — Póki ¿ycia mojego, na ¿adn¹ tak¹ fetê nie dam siê namówiæ. Na pierwszej majestatowi nast¹pi³em na palce, a oto dziœ, gdybym by³ móg³ przetañcowaæ z Flemmingiem, sprawa moja by³aby wygrana! Serwacy, wioz¹cy nieszczêœliwego do Drezna, chocia¿ próbowa³ pocieszaæ pó³s³owami, nie móg³ tego dokazaæ