To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
To nie było przyjemne, mimo że świadomie lekceważył wyrok. A oto okazja! Bohater... zamajaczyła wielkość możliwego czynu. Projekt fascynował go coraz bardziej. Nim Leja skończył swój wywód, otrzymał zgodę chłopca. Technik nie wątpił, że był to skutek jego wymowy. W pięć dni później cała załoga fabryczna dowiedziała się, że wśród jedenastu robotników, którzy podpisaniem deklaracji współzawodnictwa odpowiedzieli na apel starego komunisty Lowaka, znalazł się – jako bezpartyjny – młody Kazek Spokorny; zobowiązał się wykonać normę w stu pięćdziesięciu procentach. Załoga fabryki, dopiero co odbudowanej wśród gruzów śródmieścia, nie składała się z ludzi politycznie wyrobionych. Dużo tam było kobiet zmuszonych nieszczęściami wojennymi do zarobkowania na pozostałą przy życiu rodzinę. Dużo młodzieży rozwydrzonej okupacją. Partie działały na terenie jeszcze za krótko, by podołać całej pracy ideowo-wychowawczej. W zalążkowy zespół fabrycznego współzawodnictwa uderzały fale wrogiej niechęci tych wszystkich, którzy nauczeni doświadczeniami własnego przedrewolucyjnego życia nie chcieli ufać żadnym wezwaniom do wydajniejszej pracy, zawsze dotychczas źle na tym wychodząc. Jedenastu pierwszych uczestników współzawodnictwa otoczyła niechęć reszty, demonstrowana mniej lub bardziej dotkliwie. Niemało się musiał nachodzić i nagadać Lowak, by słabszych kolegów powstrzymać od wycofania swych deklaracji. Wiedział on, jak wiele pracy wymaga wyprostowanie wykrzywionej kapitalistycznym uciskiem świadomości ideowej robotników. Wroga reakcja kolegów dotknęła i Kazka. Ale tym razem – inaczej niż przedtem – nie udało się im sterroryzować chłopca. Nie darmo babka przyjmując go szesnaście lat temu na świat, do którego śpieszył w pozie zgoła nienormalnej – pupką naprzód, orzekła, iż będzie to „przekrętnik”. Kazek rzeczywiście był przekorny. Wyzwiska kolegów, szturchańce, prześmiewania kobiet – zdwajały jego energię. Dłonie stawały się zdumiewająco zręczne. Elektrody błyskawicznie wsuwały się do przygotowanych rurek. Nie miał z kim rozmawiać. Nie dorastał do gawęd ze starszymi, politycznie uświadomionymi uczestnikami współzawodnictwa, a reszta stroniła od niego, widząc, z jakim zapałem (chłostany na równi ambicją i przekorą) realizuje swą deklarację. Przychodząc rano do fabryki, niezwłocznie siadał przy warsztacie. Z rzadka zamieniał słów kilka z Drożdżową, robotnicą z powojennej konieczności, eks-niańką w zbankrutowanym ziemiańskim domu, który jeszcze po tamtej wojnie rozpoczął swą miejską karierę. Niańka serdecznie nienawidziła obecnych stosunków, dwa razy w tygodniu odwiedzała swoich dawnych wychowanków, aby zaczerpnąć siły na następne trzy dni wewnętrznej walki z „czerwoną zarazą”. Prócz nauk moralnych dawni wychowankowie niewiele mogli dać starej niańce, ona natomiast, grzesząc poczciwą ambicją przynoszenia łakoci swym malutkim „wnusiom”, wiecznie poszukiwała nowych źródeł dochodu. Znęcona premią, zgłosiła się do współzawodnictwa. Sądziła, że Kazka też coś podobnego zmusiło do takiego kroku; litując się nad nim – i nad sobą – pozwalała sobie na krótkie z nim pogawędki. 36 Tak więc niejako na złość kolegom Kazek znacznie nadrobił swe początkowe zobowiązanie. Chłopcu imponowało, że stał się kimś w fabryce. Na naradzie produkcyjnej przed trzema dniami wynikła nawet taka sytuacja, że chcąc nie chcąc musiał coś powiedzieć. Imiennie wezwał go do tego przedstawiciel stołecznego zarządu organizacji młodzieżowej. Kazek bezradnie rozglądał się po sali, jakby wśród much na suficie szukał natchnienia. Raptem wzrok jego zgubił latającą muchę, gdyż dokoła panował półmrok. Na sali fabrycznej też było ciemnawo, tak że w mniej słoneczne dni palono lampy, które jednak wisiały wysoko przy suficie. Wstał i powiedział: – Wydaje mi się, że dla polepszenia wydajności naszej pracy należałoby wzmocnić oświetlenie... – Zatrzymał się na chwilę. Czuł, że nie wystarczy określić, co jest złego, lecz trzeba wskazać sposób naprawy. – Polepszyć oświetlenie. Może dałoby się to zrobić przez... przez wydłużenie sznurów od lamp, tak by zwisały one znacznie niżej... Szmer zadowolenia wśród zebranych. Leja w prezydium pokiwał aprobująco głową. Ośmielony tym Kazek mówił dalej: – A może nawet przy warsztatach należałoby umocować małe lampki, specjalnie oświetlające to jedno miejsce pracy