To byłby dla mnie zaszczyt, gdybyś złamała mi serce.
Arczyński to pamięta, to dla niego mój "poĂślizg". Czy miałem mu tłumaczyć, że prawda i aktualność są bardziej zawiłe? Czy powinienem był uświadomić mu, że ja nie piszę tego, co "oni" chcą, nawet gdy "oni" za to płacą? "Kapuje pan... - wywodził Arczyński - ten "Turysta" to flaki z olejem i bzdet. Trzeba coś ciekaĂwego,ÁČ ÁŔz jajami, z ikrą, jak pan to potrafi. Wie pan, jakiś pochód pierwĂszomajowy, żeby naprawdę chodził, coś o tych miejscach, gdzie spoĂtykali się Marchlewski i Róża Luksemburg. Ładne parę złotych można na tym trafić. Za to płacą i wszystko w porządku. I tak nikt tego nie czyta, to co to komu szkodzi, no nie? A jak czyta, to i tak wie, jak jest naprawdę, więc o co chodzi? Zresztą, co ja mam panu mówić, pan wie lepiej ode mnie, jak ma być, żebyśmy my byli zadowoleni i żebyśmy wszyscy zdrowi byli, i żeby pan sobie traÁČfiłÁŔ na ten kieliszek chleba i kromkÁČęÁŔ wódki... No nie?" Ta rozmówka była dobrym ćwiczeniem w mym neowoluntaryzmie. Trzeba chcieć, powtarzałem w duchu, po prostu chcieć; ten tu chciał być politykiem, posłem, zbawcą ojczyzny, przedmiotem podziwu i uniżoności, i w dodatku brać za to grubą forsÁČęÁŔ od społeczeńĂstwa; nie miał żadnych kwalifikacji ani tytułu do tego, czego chciał, prócz swego chcenia, nie uprawniały go do tych funkcji i aspiracji ani umysł, ani serce, ani suÁČmÁŔienieÁČ, ÁŔani wiedza, ani umiejętności; chciał i tyle; i dlatego ma teraz na sobie czystą koszulę, świeżutką, zakopiańską opaleniznę na twarzy, sygnet na palcu i przeświadczenie o swej skrzywdzonej ważności w duszy. "Czemu nie, panie Arczyński kochany -ÁČ Á@powiedziałem -ÁČ zastanowiÁČęÁŔ się i dam panu znać. Zobaczę, co mogę dla pana robić. Myślę, że dojdziemy do porozumienia. Pan mnie nie skrzywdzi, ja panu będę wdzięczny i jakoś poleci, no nie?" Zdaje się, że zostawiłem go pod tzw. dobrym wrażeniem. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 26 marca 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Bogna przywitała mnie czule i ujawniła, że tęskniła za mną pod moĂją nieobecność. Wobec tego zabrałem ją do Teatru Powszechnego na "Igraszki trafu i miłości" Marivaux. Przedstawienie było słabowite, takich jak Marivaux wystawia się dziś u nas na przedmieściach, w teatrach dzielnicowych, w szkolnej obsadzie. Powszechny jest na Pradze, udzielą swej sceny absolwentom szkół dramatycznych. Zdałoby się, że ci chociaż szarpną się na trochę wolnej fantazjiÁČ, ÁŔuchodzącej studentom, ale ÁČniÁŔe, unurzali Marivaux w socrealizmie, zawzięli się na dobycie zeń akcentów społecznych. Stąd w tonie głosu służących i pokojówek, zwracających się do swych panów i pań, słychać obowiązującą nutę buntu i szyderstwa. Marivaux zradykalizowany, MarivauxÁČ_ÁŔrewolucjonista. Co tu robić z poetyczną, delikatną mgiełką rokokowej swaĂwoli? Niezbyt wiadomo, wobec tego podnosi się diapazon hałasu, kokieteria zmienia się w krzykliwość, sentymentalna frywolność w grubiański slogan. Odprowadziłem Bognę do domu i wracając pieszo myślałem sobie o tym, że kiedykolwiek odchodziła ode mnie dziewczyna lub ja od dziewczyny, zawsze trapiło mnie. że już nikogo po niej w mym życiu nie będzie, nikt mnie nie znajdzie ani ja nikogo. Koniec był zawsze w tej sferze jakimś innym końcem niż inne końce. Dziś wiem, że to złuĂdzenie. Należę do tych, których przejście z jednej fazy w drugą zjada mnóstwem dolegliwości i chandr. Wiecznie zazdrościłem tym potrafiącym czynić z końca początek. Wydaje mi się jednak, że nie jestem w tym zupełnym ignorantem